Dokumentalista RaMell Ross wybrał na swój debiut fabularny adaptację nagrodzonych Pulitzerem "Miedziaków" Colsona Whiteheada. Zdecydował się na niecodzienne zabiegi formalne, dzięki którym jego film stał się jednym z głośniejszych tytułów w wyścigu po nagrody w 2025 roku. Ostatecznie skończyło się na nominacjach do Oscara za produkcję roku i scenariusz adaptowany. Czy to za mało, czy za dużo? To każdy widz oceni sam. Jedno jest pewne — nie mamy do czynienia z kolejnym nakręconym ciężką ręką filmem na ważny temat pokroju "Selmy". Adaptacja "Miedziaków" jest na pewno obrazem wyróżniającym się spośród wielu opowiadających o systemowych nierównościach rasowych. Niestety, jej tragedia polega na tym, że aspekt, który czyni ją wyjątkową, jednocześnie podcina jej nogi.
Nastoletni, czarnoskóry Elwood (Ethan Herisse) mieszka wraz z babcią Hattie (Aunjanue Ellis-Taylor) w Tallahassee w stanie Floryda. Jest środek lat sześćdziesiątych XX wieku, czas przemian. Martin Luther King obwieścił, że "ma sen", a następnie szedł na czele marszu z Selmy do Montgomery. Sidney Poitier otrzymał Oscara za główną rolę męską jako pierwszy Afroamerykanin w historii. Świat idzie do przodu, a Elwood ma więcej możliwości niż jego babcia i rodzice lata temu. Jako wzorowy uczeń, otrzymuje możliwość uczęszczania do darmowego uniwersytetu.
Niestety, pech chce, że czarnoskóry mężczyzna, który proponuje chłopakowi podwózkę, okazuje się złodziejem. Policji nie obchodzi, że Elwood poznał go chwilę przed zatrzymaniem. Zamiast na uczelnię trafia do zakładu poprawczego Nickel Academy. Tam zaprzyjaźnia się z jednym z jej wychowanków, Turnerem (Brandon Wilson). Razem wspierają się w codzienności pełnej systemowej i rasowej brutalności, która będzie trwała aż do osiągnięcia przez nich pełnoletności i tym samym zwolnienia z zakładu. Dla Elwooda będzie to 1968 rok — wtedy też zamordowano Kinga. Sen się kończy, po nim następuje powrót do koszmaru.
Osią dramaturgiczną jest konflikt postaw Elwooda i Turnera. Pierwszy uważa, że niesłuszne osadzenie go w Nickel jest niesprawiedliwością i błędem systemu, które nie wpłyną znacząco na tor jego życia. To przekonanie utrzymuje w nim zresztą babcia. Po prostu rozpocznie studia kilka lat później.
Cyniczny Turner sądzi natomiast, że zachodzące w Stanach Zjednoczonych zmiany są iluzją, a system pozostaje wymierzony w czarnoskórych. Najlepszym przykładem jest dla niego sposób funkcjonowania Nickel. Panuje w nim segregacja ze względu na kolor skóry. Biali osadzeni mieszkają w lepszych warunkach i mają o wiele więcej możliwości od czarnoskórych. Ci nie mogą liczyć na porządną edukację, są za to wykorzystywani do pracy fizycznej. Na wyzysku ekonomicznym się nie kończy. W placówce dominuje język siły, a przemoc fizyczna wychodzi najczęściej od opiekunów, przede wszystkim socjopaty (Hamish Linklater). Zaskakujące (i nieprzekonujące), że to właśnie pozbawiony złudzeń i inicjatywy Turner postanawia w końcu podjąć działania, gdy personel placówki przekracza kolejne granice.
Przez losy dwóch nastolatków przebijają się przebłyski z przyszłości, ukazujące dorosłego Elwooda (Daveed Diggs), który stara ułożyć sobie życie w Nowym Jorku lat 90. Mężczyzna wciąż zmaga się z dramatycznymi wspomnieniami. Najbardziej uderza scena, w której przypadkiem spotyka dawnego kompana z Nickel. Ten, mierzący się z kryzysem bezdomności i uzależnieniami, zaczyna w pewnym momencie wymieniać, co stało się z innymi chłopakami. Tymi, którym udało się opuścić placówkę. Ross dosadnie pokazuje w niej, że nie miała ona za zadanie nikogo wychować lub przystosować do życia w społeczeństwie. Zamiast tego złamała życie wielu osobom. W tym samym momencie jeszcze mocniej wybrzmiewają słowa krnąbrnego Turnera na propozycję Elwooda, by powiadomić kogoś o sytuacji w Nickel. Bez entuzjazmu zwraca wtedy uwagę, że to tylko jedna z setek placówek w całym kraju. I dochodzi w nich najprawdopodobniej do podobnych, jeśli nie gorszych rzeczy.
Wskazując na tematykę "Miedziaków", mogę wywołać niepokój, że oto mamy przykład kolejnego filmu o ważnych sprawach społecznych, w którym łopatologicznie podane przesłanie stanowi o wartości dzieła. Uspokajam, to nie jest nowy film Avy DuVernay pokroju wspomnianej wcześniej "Selmy". Dzieło Rossa wyróżnia się przede wszystkim od strony formalnej. Przez niemal całą projekcję wydarzenia są nam ukazywane z punktu widzenia Elwooda lub Turnera. Ross czasem od tego odchodzi, ale o tym później. Zdjęcia pozorujące "widok z oczu" bohaterów sprawiają, że historia początkowo wydaje się o wiele bardziej osobista. Pozwala także twórcom na inne zabiegi formalne i narracyjne.
Zestawiając chwile beztroskiego leżenia na trawie z przemocowymi zachowaniami z Nickel, reżyser nadaje całości charakter ciągu wspomnień, często odchodzącego od formuły filmu fabularnego. Dzięki takiej formie oglądający wie i widzi to, co bohater. Pozwala to bawić się dramaturgią. Ross nie popełnia błędu wielu reżyserów i ufa inteligencji uczestników seansu. Zamiast pokazywać wprost, tylko sugeruje. Chodzi przede wszystkim o przemoc w placówce. Nie musimy jej zobaczyć, by odczuć atmosferę grozy wśród jej wychowanków.
Niestety, największy atut filmu Rossa szybko staje się także jego najpoważniejszą wadę. Forma daje reżyserowi nowe możliwości, ale też drastycznie go ogranicza. Wpływa ona przede wszystkim na czytelność fabuły. Uderza to szczególnie od momentu, w którym poznajemy Turnera. Czasem po prostu nie wiemy, czyimi oczyma patrzymy w danej scenie na przedstawiony świat.
Ross miejscami odchodzi od perspektywy bohaterów. Między innymi w scenach z dorosłym Elwoodem, którego obserwujemy zza jego pleców. Przez format obrazu 4:3 od razu nasuwają się skojarzenia z wybitnym "Synem Szawła" László Nemesa. Sprawia on wrażenie klaustrofobii, jakby bohater był przytłaczany przez jakiś ciężar — najpewniej wspomnień i traumatycznych doświadczeń. Prosta metafora, ale sprawdza się świetnie. Nie rozumiem jednak, dlaczego podobny format obrazu jest stosowany w scenach z punktu widzenia nastolatków. Dlaczego twórcy zdecydowali się go wtedy ograniczyć, także w scenach beztroski, gdy Elwood wciąż wierzył, że przed nim jest wiele dobrych rzeczy?
Od POV bohaterów odchodzimy także w sklejkach montażowych, ukazujących wycinki programów informacyjnych, podkreślających doniosłość kolejnych wielkich wydarzeń. A sporadycznie porzucamy tę formę, ponieważ... Właśnie, nie wiem dlaczego. To pojedyncze ujęcia, niewnoszące za wiele do fabuły, zupełnie niepotrzebne. Wyrywają one jednak z transu, w który miejscami można wpaść w czasie filmu. Jakby Ross sam czuł, że narzucił sobie zbyt duże ograniczenia i musiał się z nich czasem wyrwać.
Forma, miejscami naprawdę imponująca, dominuje nad przejmującą treścią "Miedziaków". Ross w swoim debiucie postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Zamiast czarnobiałej czytanki wolał zaproponować widzom film wymagający i trudny w odbiorze. Niestety, nie zdołał dorównać swoim bardzo wysokim ambicjom. Nie chciałbym zabrzmieć, jakbym go skreślał. Nie, absolutnie nie. To twórca, który dopiero zaczyna swą przygodę z kinem fabularnym. Wciąż szuka swojego języka i pracuje nad nim. I być może da nam w przyszłości arcydzieło. Na to liczę. Jednak "Miedziaki", chociaż nie są złym filmem, trudno traktować inaczej niż jako ambitną porażkę.
5/10
"Miedziaki" (Nickel Boys), reż. RaMell Ross, USA 2024, platforma streamingowa: Prime Video, premiera VOD w Polsce: 27 lutego 2025 roku