Historia jest fascynująca. To mogło być wielkie kino. Czego zabrakło?

Kate Winslet i Andy Samberg w filmie "Lee. Na własne oczy" /Monolith Films /materiały prasowe

Czasami jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów. To stare chińskie przysłowie idealnie opisuje spuściznę amerykańskiej fotografki Lee Miller, której wstrząsające zdjęcia z wyzwolenia obozów koncentracyjnych w Buchenwaldzie i Dachau stanowią jedno z najbardziej poruszających świadectw hitlerowskich zbrodni. Blisko 50 lat po śmierci, uznawana za jedną z pionierek wojennego reportażu, Miller doczekała się ekranowej biografii, a w jej postać wcieliła się laureatka Oscara Kate Winslet.

Życie Lee Miller to fascynująca opowieść na film

Życie Lee Miller to fascynująca opowieść na film. Urodzona w 1907 roku w stanie Nowy Jork jako osiemnastolatka wyjechała na studia artystyczne do Paryża. Przypadek sprawił, że w wieku lat 20 została modelką Vogue'a, z miejsca trafiając na okładkę popularnego magazynu. I choć była rozchwytywana, to jednak zdecydowanie bardziej niż obecność przed obiektywem, interesowało ją uwiecznianie rzeczywistości. Spojrzenia na nią miała okazję uczyć się od czołowych europejskich artystów: Mana Raya, Pabla Picassa, a także Paula Éluarda i Jeana Cocteau. Otworzyła w Paryżu studio fotograficzne, gdzie realizowała projekty modowe, a także zajmowała się fotografią artystyczną.

Reklama

Jej życiowe i zawodowe plany pokrzyżował wybuch II wojny światowej. Nie odłożyła jednak aparatu, lecz zwróciła się w stronę reportażu. Dokumentowała nękany niemieckimi nalotami Londyn w okresie bitwy o Anglię, by następnie w 1944 roku - z ramienia amerykańskiej redakcji Vogue'a - dołączyć do grona frontowych korespondentów w trakcie wyzwalania Francji i wraz z siłami alianckimi dotrzeć aż do kapitulującego Berlina. To właśnie ten wojenny okres życia Lee stanowi główną oś filmu Ellen Kuras.

Przygotowania do realizacji trwały osiem lat. A motorem napędowym projektu była, zachwycona biografią Lee Miller napisaną przez jej syna Antony'ego Penrose'a, Kate Winslet, która nie tylko wciela się w bohaterkę, ale jest także jedną z producentek filmu. "Lee. Na własne oczy" to fabularny debiut Ellen Kuras - cenionej operatorki, autorki zdjęć m.in. do filmów Spike'a Lee, Michela Gondry'ego czy Rebecki Miller. Zajmując miejsce na reżyserskim fotelu Kuras zaprosiła do współpracy Pawła Edelmana, który przed laty wspaniale odmalował grozę wojny w "Pianiście" Romana Polańskiego, otrzymując za zdjęcia Europejską Nagrodę Filmową oraz nominację do Oscara. Za muzykę odpowiadał dwukrotny laureat Oscara Alexandre Desplat. Montaż jest dziełem nagrodzonego przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej Mikkela E.G. Nielsena, a kostiumy kolejnego laureata Oscara - Michaela O'Connora. Scenografię stworzyła, mająca na koncie oscarową nominację, Gemma Jackson. To pokazuje, że ambicje twórców były naprawdę spore. Niestety efekt wydaje się być daleki od oczekiwań.

Ranga nazwisk i temat budowały nadzieję na wielkie kino

Lee Miller zapisała się w historii fotografii wstrząsającymi zdjęciami z obozów koncentracyjnych, a także słynnym portretem - gdy pozuje nago w wannie w mieszkaniu Adolfa Hitlera korespondentowi LIFE Davidowi Schermanowi. I rzeczywiście finalny akt filmu Ellen Kuras to trzymająca w napięciu, choć potraktowana mocno skrótowo, opowieść o grozie wojny widzianej oczami reporterki, która spotyka na swojej drodze kolejne ofiary faszyzmu - od odartej z godności francuskiej księżnej Solange d'Ayen po więźniarki obozów koncentracyjnych.

Zanim jednak wraz z nią staniemy na wyzwalanej przez Aliantów europejskiej ziemi, przez ponad godzinę oglądamy emocjonalnie niezbyt angażujące preludium - przedwojenne życie Miller we Francji, jej romanse, wreszcie próby zostania reporterką i mozolnego przebijania się przez męski świat, w którym kobieta w wojsku potrzebna jest jedynie w lazarecie. Wszystko to podparte powojenną opowieścią bohaterki, która relacjonuje swoje losy, jakby twórcy bali się, że bez narratora widz zagubi się meandrach tej historii. I choć Kate Winslet, która praktycznie nie schodzi z ekranu, usilnie stara się oddać charyzmę, zadziorność i upór głównej bohaterki, to nie jest to rola, która przejdzie do historii kina.

Film ogląda się jak kolejną telewizyjną produkcję biograficzną

Ewidentnie czuć, że debiutująca jako reżyserka Ellen Kuras nie poradziła sobie do końca z materią nie najlepiej napisanego scenariusza. Na dodatek, choć wspierali ją specjaliści najwyższej klasy, to filmowi mocno ciążą również budżetowe ograniczenia. Można tylko zastanawiać się, czy udanie szukający inspiracji w wojennych fotografiach Lee Miller autor zdjęć Paweł Edelman, nie tęsknił momentami za inscenizacyjnym rozmachem z czasów "Pianisty"? Wyjątkowo nie pomaga filmowi muzyka Alexandre'a Desplata, która w żaden sposób nie przenosi i nie podbija ekranowych emocji.

I choć ranga nazwisk i temat budowały nadzieję na wielkie kino, "Lee. Na własne oczy" ogląda się jak kolejną telewizyjną produkcję biograficzną, mającą wypełnić czas po wieczornych wiadomościach. Mimo szczerych chęci twórcom nie udało się wniknąć w duszę i zagłębić fascynującej postaci Miller, która z modelki przeistacza się w wojenną fotografkę. Czasami jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów. Nie w tym przypadku.

5/10

"Lee. Na własne oczy" (Lee), reż. Ellen Kuras, USA 2024, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 13 września 2024 roku. Zobacz zwiastun filmu!


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lee. Na własne oczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy