Głośny debiut Polaka w Hollywood. Mówili, że ten film jest przeklęty
Oparte na książce Iry Levina pod tym samym tytułem "Dziecko Rosemary" było pierwszym hitem Romana Polańskiego w Stanach Zjednoczonych, które dało mu nominację do Oscara i pozwoliło mu na rozpoczęcie kariery zza oceanem. Dziś uchodzi ono za jeden z najważniejszych i najlepszych horrorów w historii kina.
Człowiekiem, od którego zaczęła się droga "Dziecka Rosemary" na ekrany kin, był William Castle. Był on reżyserem horrorów klasy B, których seanse obfitowały w niecodzienne atrakcje. Z sufitów zjeżdżały plastikowe kościotrupy, a przed kinami często czekał ambulans, rzekomo na widzów, którzy nie wytrzymają napięcia w czasie trwania filmu. Same dzieła nie były zbytnio cenione przez krytykę, chociaż niektóre z nich, jak "Dom na Przeklętym Wzgórzu" z 1959 roku, przeszły do historii i do dziś mają grupę wiernych fanów.
W 1967 roku jego filmy przestały jednak przynosić zyski. Publiczność była zmęczona jego cyrkowymi atrakcjami. Reżyser potrzebował czegoś nowego, być może poważniejszego. Inaczej musiałby się przebranżowić. Gdy prawie dał za wygraną, jego agent Marvin Birdt przesłał mu niewydaną jeszcze powieść Iry Levina "Dziecko Rosemary". Castle nie był początkowo zainteresowany. Po tytule stwierdził, że ma do czynienia z tanim dramatem, pewnie o samotnej matce. Od niechcenia zaczął czytać.
Książka opowiadała o młodym małżeństwie, które wprowadza się do starej kamienicy na Manhattanie. Guy jest aktorem teatralnym bez sukcesów. Rosemary zajmuje się domem. Mimo ostrzeżeń przyjaciela oraz niepokojących wydarzeń nie rezygnują z nowego miejsca zamieszkania. Nie zniechęcają ich nawet namolni starsi sąsiedzi, Roman i Minnie Castevet. Podczas jednego ze spotkań z nimi Rosemary czuje się słabo i traci świadomość. Nawiedzają ją przerażające wizje. Gdy dochodzi do siebie, odkrywa zadrapania na swoich plecach. Wkrótce dowiaduje się, że jest w ciąży. Niepokojące zachowanie jej męża i sąsiadów sprawiają, że kobieta zaczyna zastanawiać się, co naprawdę stało się podczas kolacji u Castevetów. Prawda okazuje się przerażająca.
"To była najwspanialsza powieść, jaka zostałaby zaadaptowana na scenariusz filmowy. [...] Kupiłem do niej prawa, bo chciałem udowodnić przemysłowi filmowemu i moim kolegom po fachu, że mogę stworzyć coś genialnego" - wspominał Castle. Jego żona Ellen także była pod wrażeniem lektury. Bała się jednak, że kościół mógł zbojkotować film. Producent był wniebowzięty — wtedy na pewno wszyscy poszliby do kina.
Szybko zastawił swój dom i nabył prawa do powieści za 100 tysięcy dolarów, z obowiązkiem dopłaty dodatkowych 50 tysięcy, gdyby książka okazała się bestsellerem. Następnie rozpoczął poszukiwanie wytwórni. Trafił przed oblicze Charlie'ego Bluhdorna, szefa Paramount Pictures. Negocjacje były pełne emocji. Bluhdorn nazwał Castle'a "niedorzecznym klaunem", na co ten zagroził, że wyjdzie i dopilnuje, by film na pewno nie powstał w Paramount. W końcu doszli jednak do porozumienia. Castle otrzymał 250 tysięcy za podzielenie się prawami do książki, spory procent z zysków i funkcję producenta. On jednak chciał stanąć za kamerą "Dziecka Rosemary". Nie wiedział, że Paramount miało swojego kandydata — pochodzącego z Polski Romana Polańskiego.
Producent Robert Evans był wielbicielem dotychczasowych dokonań twórcy "Noża w wodzie" i bardzo chciał, by to on stanął za kamerą horroru. Ten był jednak zainteresowany realizacją filmu sportowego o narciarstwie. Evans przesłał mu scenariusz "Szaleńczego zjazdu" oraz kopię "Dziecka Rosemary", licząc, że horror bardziej zainteresuje reżysera. Następnego dnia odebrał telefon od Polańskiego. Przeczytał książkę Levina przez noc i stwierdził, że jest to o wiele ciekawszy materiał na film.
Na jego angaż musiał się jednak zgodzić Castle. Początkowo nie był zachwycony Polańskim. Odebrał go jako aroganckiego. Jednak im dłużej trwała ich rozmowa, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że reżyser ma jasną wizję filmu i środków, dzięki którym chce opowiedzieć tę historię. Wkrótce książka Levina miała swą premierę i okazała się bestsellerem. Castle w duchu zdawał sobie sprawę, że raczej nie poradziłby sobie z poprowadzeniem takiej produkcji. Nie ukrywał jednak, że jego ego ucierpiało. Nie rzucał jednak kłód pod nogi Polańskiego. "Castle nigdy nie udawał, że jego filmy to arcydzieła. Jest jednak świetnym rzemieślnikiem, który zna problemy filmowców i przez to nie podziela lęków innych producentów. Zawsze starał się, bym w swojej pracy był zadowolony. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego producenta" - przyznał twórca "Wstrętu".
Castle miał jednak problem z perfekcjonizmem Polańskiego. Pochodzący z Polski reżyser poświęcał długie godziny, by dopracować nawet najprostsze ujęcie. Polański miał także inne pojęcie "dnia pracy". Chciał kręcić o każdej porze. Niejednokrotnie doprowadzało to Castle'a do białej gorączki. Zdjęcia trwały o trzy tygodnie dłużej, niż zakładano, a budżet przekroczono o 400 tysięcy dolarów. Ostatecznie nie żałował jednak, że zatrudnił Europejczyka.
Castle nie był jedynym, który miał trudności z metodami pracy Polańskiego. Jeszcze gorzej znosił je wcielający się w Guya John Cassavetes. Aktor, który rok wcześniej otrzymał nominacje do Oscara za drugoplanową kreację w "Parszywej dwunastce", sam był reżyserem i scenarzystą. Jego styl opierał się na improwizacji. Tymczasem Polański miał dokładnie zaplanowane każde ujęcie, a od swoich aktorów wymagał doskonałej znajomości tekstu. Według Mii Farrow, która wcieliła się w Rosemary, napięcie między dwoma autorami było wyraźnie odczuwalne.
Aktorka nie była faworytką do głównej roli. Polański chciał obsadzić Sharon Tate, wówczas swoją narzeczoną. Rozważano także angaż Jane Fondy, Patty Duke i Goldie Hawn. Evans uważał jednak, że film potrzebuje gwiazdy, by lepiej poradzić sobie w box-offisie. Zasugerował Farrow, której popularność przyniosła rola w serialu telewizyjnym "Peyton Place" oraz małżeństwo z Frankiem Sinatrą. Angaż nie spodobał się zresztą jej mężowi, który życzył sobie, by zrezygnowała ona z kariery po ślubie. W połowie zdjęć aktorka otrzymała od niego papiery rozwodowe. Chciała wtedy porzucić projekt. Evans przekonał ją, by tego nie robiła.
Doświadczeni wykonawcy sceniczni i filmowi Sidney Blackmer i Ruth Gordon otrzymali role małżeństwa Castevetów, a Ralph Bellamy wcielił się w doktora Sapirsteina, którego polecają oni ciężarnej Rosemary. Polański zaangażował także duże nazwisko do sceny, w której główna bohaterka rozmawia przez telefon z aktorem, który nagle oślepł i musiał oddać swoją rolę Guyowi. Farrow rozpoznała jego głos, jednak nie potrafiła przyporządkować go do konkretnego nazwiska. Dało to efekt zagubienia, o który chodziło Polańskiemu. Po zakończeniu zdjęć Farrow dowiedziała się, że rozmawiała z Tonym Curtisem.
Reżyser i Castle nie zgadzali się w kilku kwestiach. Dyskutowali przede wszystkim o finale. Producent chciał, by kamera pokazała, jak wygląda tytułowe dziecko. Tymczasem reżyser był temu przeciwny. Uważał, że będzie bardziej przerażające, gdy każdy z widzów wyobrazi sobie syna Rosemary. "Jeśli dobrze wykonam swoją pracę, ludzie będą pewni, że widzieli to dziecko" - zapewniał. I miał rację. Gdy po latach film pokazano w telewizji, niektórzy pisali, że stacja ABC ocenzurowała go, wycinając wszystkie ujęcia z niemowlakiem.
"Dziecko Rosemary" weszło do kin 12 czerwca 1968 roku. Kosztujący 3,2 miliona dolarów film zarobił ponad 33 miliony i tym samym stał się dużym hitem Paramountu. Recenzje były dobre, a krytycy zwracali uwagę na rolę Farrow oraz reżyserię Polańskiego. W czasie sezonu nagród najwięcej laurów zebrała Ruth Gordon. Rola wścibskiej i nieco oderwanej od rzeczywistości sąsiadki przyniosła jej Złoty Glob oraz Oscara. Polański musiał się zadowolić nominacją za scenariusz adaptowany. Po latach jego film uznano za przełomowy. Bez sukcesu "Dziecka Rosemary" nie byłoby chociażby "Egzorcysty".
Dla reżysera był to początek kariery w Stanach, natomiast dla Castle'a sukces, o którym marzył i którego potrzebował. Z czasem producent zaczął wierzyć, że film jest przeklęty. Po premierze podupadł na zdrowiu, łapiąc co chwilę kolejne infekcje i choroby. W pewnym momencie bardzo odizolował się od ludzi.