"Emilia Pérez" to świetny film. W takim razie skąd tyle krytycznych opinii?

Zoe Saldaña w filmie "Emilia Pérez" /Album Online/East News /East News

Jeśli chodzi o realizację, wyczucie gatunku i aktorstwo, nie można się tu do niczego przyczepić w "Emilii Pérez". To bardzo dobrze, a czasem wybitnie zrobiony i zagrany film. A jednak najnowsze dzieło Jacquesa Audiarda nie może otrzymać ode mnie pozytywnej oceny. Wszystko za sprawą kwestii reprezentacji. Jest tu pewna ironia. Decydujące w odbiorze filmu okazały się tematy, które twórcy zbagatelizowali na początku produkcji, zamiast tego koncentrując się na realizacji efektownego dzieła.

Ostatnie dokonanie Audiarda widziałem po raz pierwszy podczas wrocławskiego festiwalu Nowe Horyzonty w lipcu 2024 roku. Wtedy wydawało mi się, że właśnie było mi dane zobaczyć jeden z filmów roku. Absolutnie nie dziwiłem się werdyktowi z festiwalu w Cannes. Dzieło Jacquesa Audiarda wyróżniono Nagrodą Jury oraz laurem aktorskim dla występujących w nim Adriany Paz, Karli Sofíi Gascón, Seleny GomezZoe Saldañy. Na wszystkie złote statuetki świata zasłużyła szczególnie ta ostatnia, która w roli energicznej prawniczki daje występ swojego życia.

Reklama

Świetny jest także punkt wyjścia. Oto adwokatka Rita Moro Castro (wspomniana już Saldaña) zostaje porwana przez groźnego barona narkotykowego Juana "Manitasa" Del Monte. Obawia się, że gangster chce ją ukarać za jej działalność zawodową. Prawda okazuje się zaskakująca. Manitas rozpoczął proces korekty płci. Rita otrzymuje zadanie znalezienia lekarza, który przeprowadzi niezbędne zabiegi. Ma także upozorować śmierć przestępcy oraz zrobić wszystko, by jego bliscy pozostali bezpieczni. Cztery lata później do Rity przysiada się Emilia Pérez (Karla Sofía Gascón). Prawniczka szybko dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z Manitasem po zakończonej tranzycji. Emilia prosi ją, by pomogła jej wrócić do rodziny, a także odpokutować dawne winy.

"Emilia Pérez". Brutalna telenowela

Przyjmując, że "Emilia Pérez" jest brutalną operą mydlaną ze wstawkami musicalowymi, realizacja i świadomość gatunku wypadają imponująco. Audiard już wielokrotnie udowadniał, że odnajduje się w każdym nurcie, a strona techniczna stoi u niego na najwyższym poziomie. Zręcznie wplata kolejne piosenki w narrację krwawej telenoweli. Przy okazji operuje gatunkiem tak, by przykryć niedociągnięcia i słabości scenariusza. Kto zwróci uwagę na to, że większość postaci jest tutaj z papieru, skoro akcja gna do przodu, a Saldaña odstawia życiówkę podczas piosenki "El Mal"? Poza tym to opera mydlana, a tej liczą się przede wszystkim emocje.

Reżyser, który napisał scenariusz ze swoim stałym współpracownikiem Thomasem Bidegainem, oparł historię na kontrastowaniu stereotypowych różnic dotyczących płci. Manitas jest groźny i brutalny. Emilia łagodna, cierpliwa i dobra. Gangster wprowadzał w życia wszystkich ból i cierpienie. Pérez poświęca swój majątek, by zadośćuczynić za wcześniejsze grzechy. Wszystko z pomocą prawną Rity. Z jednej strony odkupienie, z drugiej próba odbudowy relacji z bliskimi — szczególnie arogancką dawną żoną Jessi (Selena Gomez), która jeszcze w czasie małżeństwa zaczęła szukać szczęścia gdzie indziej. Ma to ręce i nogi, prawda? Także pozostało mi tylko wystawić ósemkę lub nawet dziewiątkę w dziesięciostopniowej skali, obok oceny dodać serduszko i ze spokojem wyczekiwać gali rozdania Oscarów, prawda?

"Emilia Pérez". Kwestia reprezentacją pogrąża film

Otóż nie. Narracja o tym, że wraz z tranzycją Emilia staje się zupełnie nową osobą, może wydawać się przekonująca. Jak wskazują osoby transpłciowe, jest ona jednocześnie transfobiczna. Równie krzywdząco wypada reprezentacja Meksyku oraz wojen narkotykowych nękających ten kraj. Konwencja, która tłumaczyła prostotę charakterologiczną postaci, nagle przestaje być zaletą.

"Emilia Pérez" pozostaje filmem fenomenalnie zrealizowanym i  nakręconym w dobrej wierze. Niestety, nieświadomość przedstawionych tematów (chociaż niektórzy nazwaliby to ignorancją) zaowocowała treścią, która dla wielu odbiorców jest po prostu krzywdząca. Nie pomagają wypowiedzi twórców, którzy przyznali, że nie za bardzo przyłożyli się do researchu. Bolesne, że stało się to w przypadku filmu mówiącego o tolerancji i akceptacji. Styl zdominował treść w najgorszym możliwym znaczeniu.

"Emilia Pérez". Jak film Jacquesa Audiarda zapisze się w historii?

Po swoim seansie byłem pod ogromnym wrażeniem "Emilii Pérez". Kilka miesięcy później, mając już większą wiedzę dotyczącą przedstawionych tam tematów, nie potrafię wystawić filmowi Audiarda pozytywnej oceny. Realizacyjnie to wciąż kino z bardzo wysokiej półki. Sposób reprezentacji określonych grup w fabule pozostawia jednak wiele do życzenia. Jasne, kino jest zwierciadłem rzeczywistości, czasem groteskowo krzywym. W tym wypadku wydaje się jednak, że skupiono się na temacie, na który twórcy nie mieli za wiele do powiedzenia. I, co najgorsze, nie pomyśleli nawet, by uzupełnić te braki przed wejściem na plan. Wszystko wskazuje, że "Emilia Pérez" zapisze się w historii kina jako bolesna i ważna lekcja dla filmowców. Natomiast wynikająca z jej wad dyskusja jest jej największą wartością.

"Emilia Pérez", reż. Jacques Audiard, Francja, Meksyk, USA 2024, dystrybucja: Gutek Film, premiera kinowa: 28 lutego 2024 roku. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy