Czas odświeżyć! "Dziennik Bridget Jones" wciąż jest królową komedii romantycznych?
Od ponad 20 lat Bridget Jones rządzi sercami wielu milionów kobiet na świecie, będąc jednocześnie ich "lekarstwem" na wszelkie życiowe wyboje. Jednak jak wygląda odbiór tej produkcji we współczesnym świecie? Opinie mogą być podzielone.
"Dziennik Bridget Jones" początkowo ukazywał się jako historia odcinkowa w 1995 roku na łamach "The Independent". Rok później przygody 32-letniej singielki zostały wydane jako książka i podbiły rynek wydawniczy. Sama bohaterka została określona jako "współczesny symbol aspiracji i problemów młodych kobiet".
W rolę Bridget wcieliła się Renee Zellweger, a na ekranie partnerują jej Hugh Grant i Colin Firth. Główna bohaterka jest przekonana, że wszystkim wokół układa się w życiu, tylko ona jest jakoś w tyle. Postanawia więc coś zmienić: zaczyna prowadzić dziennik i stawia sobie jasne cele - stracić parę kilo i znaleźć prawdziwą miłość. Życie Bridget to chaos i na każdym kroku mierzy się z nieprzewidzianymi zdarzeniami.
Przez długie lata wystrzegałam się seansu "Dziennika Bridget Jones" - z kilku powodów. Po pierwsze nie jestem fanką komedii, a szczególnie tych romantycznych. Po drugie czułam, że raczej nie będę miała wiele wspólnego z ponad 30-letnią bohaterką. W tym tygodniu po raz pierwszy sięgnęłam po tę "kultową produkcję" i okazuje się, że moje przewidywania były trafne. Jednak nie ukrywam, że było kilka momentów, które mnie zaskoczyły. W negatywny sposób.
Przeglądając materiały związane z "Dziennikiem" przede wszystkim zwraca uwagę ciągłe podkreślanie jak bardzo "nową" postacią jest Bridget. Nie mieści się w kanonach piękna, nie jest doskonała, pali, pije, otwarcie mówi o swojej intymności i nie boi się robić głupot.
Cóż, na pewno bohaterka była w jakimś sensie przełamaniem konwencji i nie twierdzę, że kobieta nie powinna robić tych wszystkich rzeczy. Bridget jest człowiekiem jak każdy i jak najbardziej może robić ludzkie rzeczy — zajadać stres, zapijać smutki i siedzieć wieczorami w piżamie, zamiast biec na siłownię. Dzięki tym czynnościom na pewno stała się bardziej "normalna" i bliska odbiorcom.
Mimo wszystko odniosłam wrażenie, że choć produkcja stara się nam pokazać, że na miłość zasługuje każdy bez względu na to, jaki jest, to Bridget stała się postacią, którą trudno jest mi oglądać. Na każdym bohaterka jest traktowana jak głupie zwierzątko, które nie poradzi sobie bez jasnych wskazówek mężczyzny. Często wychodzi na idiotkę, bo kompletnie nie wierzy w siebie, a inni podcinają jej skrzydła.
Innym elementem, który szczególnie zwrócił moją uwagę, jest to, że Bridget ma obsesję na punkcie swojej wagi, ale jednocześnie niewiele robi, by to zmienić. Ale po kolei: na każdym kroku bohaterka słyszy, że jest gruba i powinna coś z tym zrobić. Tylko że w obecnych czasach jej waga byłaby postrzegana jako całkowicie normalna: 65 kg to nie jest zawrotna liczba, a niestety Bridget ciągle wysłuchuje docinków i planuje schudnąć. Nie dziwię się zatem, że ma niskie poczucie własnej wartości i szczęścia dopatruje się w znalezieniu mężczyzny.
Próby odchudzenia kończą się fiaskiem, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę litry napojów procentowych, które spożywa przy dowolnej okazji, przy okazji często upijając się. To jest jeden z tych elementów, na które trudno mi przymknąć oko. Rozumiem inne kanony piękna, wymagania stawiane kobietom i wyzwania w pracy. Nie rozumiem jednak normalizowania spożywania alkoholu tak często i to jeszcze w ilościach, które prowadzą do upojenia oraz przekonywanie widzów, że to jest ok.
Pewne jest, że nie powrócę do tej produkcji i raczej nie dam się przekonać, by zobaczyć kolejne części. "Dziennik Bridget Jones" odłożę na półkę ciekawostek filmowych i postaram się zapomnieć o tym, co przeżywałam w trakcie seansu, często zadając sobie pytanie "gdzie te napisy końcowe?!".
Co jakiś czas zapoznaję się z kultowymi produkcjami, które gdzieś mogły mi umknąć. Na seans "Dziennika Bridget Jones" zdecydowałam się właśnie ze względu na renomę jaką cieszyła się ekranizacja. O filmie wiedziałam tylko tyle, że jest to komedia romantyczna z trójkątem miłosnym i że główną bohaterkę gra Renée Zellweger. W zasadzie nie miałam żadnych oczekiwań. Nie jestem fanką tego typu filmów i spodziewałam się zmarnowania dwóch godzin życia. A tu proszę! "Dziennik Bridget Jones" całkiem przypadł mi do gustu i sama byłam zdziwiona, jak dobrze bawiłam się podczas seansu.
Przed pochwaleniem niektórych aspektów filmu, nie mogę przejść obojętnie obok jego mankamentów. Patrycja słusznie wytknęła produkcji krzywdzące elementy fabuły, z których najgorszym jest chyba sugerowanie choroby przy wadze 65 kg. "Dziennik Bridget Jones" ma swoje grzeszki, które u młodych widzów, mogłyby powielać złe wzorce, jednak należy przypomnieć, że to nie do nich skierowany był projekt. Bridget miały pokochać kobiety w wieku około 30 lat, od których zwykle wymaga się poukładanego życia, gdy tak naprawdę ledwo ukończyły etap bycia "młodym dorosłym".
Muszę wyjawić, że mi daleko jeszcze do wieku głównej bohaterki i mogę się tylko domyślać jaka presja spoczywa na barkach osób w tym wieku i jakie rozterki mogą ich prześladować. Niemniej jednak miałam wrażenie, że i ja utożsamiłam się z niezdarną i daleką od ideału Jones. Czy Bridget narzeka na swoją wagę i nic z tym nie robi? Tak, ale ilu z nas każdego roku w styczniu postanawia iść na siłownię i rezygnuje po pierwszych kilku próbach? Czy bohaterka przesadza z używkami? Owszem, jednak ucieczki do szkodliwych substancji są tak naprawdę jednym z najczęstszych sposobów "rozwiązywania problemów" wśród dorosłych. Czy mieszkanka Londynu zamiast zbudować poczucie własnej wartości, ucieka się do szukania idealnego kandydata na chłopaka? Nikt z nas nie jest idealny, każdy ma swoje kompleksy. Bridget po prostu chce kochać i być kochana.
I właśnie ta miłość jest według mnie największym fenomenem filmu. Nie dość, że do roli adoratorów uroczej Bridget zostali zatrudnieni genialni aktorzy - Hugh Grant i Colin Firth - którzy role w komediach romantycznych potrafią odegrać bezbłędnie, to postaci przez nich prezentowane są tak hipnotyzujące, że po prostu nie da się przejść obok nich obojętnie. Mogę być trochę nieobiektywna, bo Hugh byłabym zdolna śledzić na ekranie non stop, ale któż nie zauroczył się w przystojnym kobieciarzu, Danielu Cleaverze? Kto nie stwierdził, że sztywny charakter Marka Darcy'ego jest w jakiś sposób pociągający? Przecież nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż człowiek inteligentny, na którego został wykreowany prawnik grany przez Firtha. Trójkąt miłosny z "Dziennika Bridget Jones" idealnie odzwierciedla powieść pod względem dynamiki zdarzeń. Na ekranie dzieje się tyle, że czujemy się, jakbyśmy zdążyli pochłonąć już co najmniej trzy książki.
Sama postać Bridget bazuje na humorze, który ja zwykle w produkcjach filmowych i telewizyjnych kategoryzuję jako "humor niezręczny". Przez cały seans jesteśmy świadkami jej dziwacznych wybryków i niekontrolowanych wypowiedzi. Widz ma odczuć wstyd, jaki ogarnia główną bohaterkę po każdym nieudanym kontakcie towarzyskim, a później dojść do wniosku: "nie tylko ja tak mam" lub "inni mają gorzej". Bohaterka "Dziennika" ma nas zauroczyć, mamy kibicować jej w próbach osiągnięcia celów, mimo że za każdym razem kończą się porażką, mamy chcieć, by odnalazła miłość. W tym filmie nie ma miejsca na intensywne rozmyślanie czy zadawanie pytań. Musimy dać się ponieść historii, a Bridget zabierze nas na emocjonalny rollercoaster.
"Dziennik Bridget Jones" jest bez wątpienia produkcją kultową i przełomową, biorąc pod uwagę, że w kinie niewiele jest takich bohaterek jak niezdarna i urocza Jones. Film ma minusy i powiela negatywne wzorce - o czym koniecznie musimy pamiętać - jednak nie oznacza to, że mamy całkowicie wykreślić produkcję z listy filmów "do obejrzenia". Losy Bridget są zdecydowanie warte poznania, nawet teraz, 23 lata po premierze filmu. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy Bridget pozostaje niekwestionowaną królową komedii romantycznych - od tamtego czasu powstało już sporo całkiem rozsądnych produkcji, które również wpisały się w łaski widzów na całym świecie. Wiemy natomiast, że losy nierozgarniętej mieszkanki Londynu są pewnego rodzaju fenomenem, dlatego warto jest obejrzeć film i samemu wyrobić sobie opinię. Pamiętajcie jedynie, by zbytnio nie rozmyślać nad sensem poszczególnych scen. Dajcie się ponieść historii!
Cykl "Czas odświeżyć!" to nasza podróż w czasie, podczas której młodzi dziennikarze sięgają po głośne tytuły pozostawiające trwały ślad w popkulturze. Sprawdzamy, jak hity minionych lat odbierane są w dzisiejszych czasach - co wciąż fascynuje, a co się zestarzało? Śledźcie kolejne teksty i odkrywajcie razem z nami, czy kultowe filmy z przeszłości przetrwały próbę czasu.
Zobacz też: Oscary 2025: "Pod wulkanem" polskim kandydatem