Czas odświeżyć! "Komedia małżeńska" bawi Polaków od ponad 30 lat
Film w reżyserii Romana Załuskiego, "Komedia małżeńska", bawi polskich widzów od ponad trzech dekad i do dziś jest chętnie emitowany przez różne stacje telewizyjne. To kolejna komedia po "Koglach-moglach" z Ewą Kasprzyk w obsadzie - tym razem w roli głównej. Spoglądamy na film Załuskiego z perspektywy czasu i odpowiadamy na pytanie, czy dobrze się zestarzał.
Po sukcesie uwielbianego przez Polaków "Kogla-mogla" i jego kontynuacji, w karierze Romana Załuskiego nadszedł czas na kolejne dzieło - "Komedię małżeńską". Nie jest tajemnicą, że reżyser słynie z lekkich komedii. W latach 90. ponownie połączył siły ze scenarzystką Iloną Łepkowską, tworząc historię, którą nawet z perspektywy 2025 roku można momentami uznać za ponadczasową.
"Komedia małżeńska" to wyjątkowy film w dorobku Romana Załuskiego. W przeciwieństwie do "Kogla-mogla", bezpośrednio ukazuje główną bohaterkę jako silną kobietę walczącą o swoją autonomię. Nie oszukujmy się – choć Kasia z "Kogla-mogla" uciekła z domu, ostatecznie wyszła za mąż, trafiając pod opiekę mężczyzny, który wcale nie traktował jej lepiej niż rodzice.
Grana przez Ewę Kasprzyk Maria Kozłowska to bohaterka o wiele bardziej świadoma, momentami nawet wyrywająca się ze szponów szkodliwych stereotypów. Kobieta jest wyczerpana codziennym odgrywaniem roli opiekuńczej matki, perfekcyjnej pani domu i zadbanej żony. Pierwszy akt filmu przedstawia koszmar osoby przytłoczonej codziennością. Mąż wymaga od Marii, by przygotowała wystawne przyjęcie dla jego znajomych, dzieci domagają się rozwiązania swoich problemów, a na dodatek od bohaterki oczekuje się, żeby znalazła czas na wizytę u kosmetyczki i fryzjera. Maria desperacko stara się sprostać wszystkim oczekiwaniom, co prowadzi do jednej wielkiej katastrofy – krzyku, łez i kompletnego załamania. A co słyszy na koniec? Że to mąż jest zmęczony pracą i marzy o tym, by - tak jak ona - zostać w domu.
Na domiar złego, bohaterka odkrywa, że mąż miał romans z dwoma paniami o imionach Peggy i Meggy. Cierpliwość Marii sięga zenitu. Kobieta rzuca wszystko i wyjeżdża do Warszawy. Buntuje się przeciwko przypisanej kobiecej roli. Nie chce, by jej wartość opierała się na obowiązkach domowych i spełnianiu oczekiwań innych. Od tej pory to ojciec, grany przez Jana Englerta, ma na głowie cały dom i w końcu na własnej skórze doświadcza tego, z czym Maria zmagała się przez tyle lat. Załuski, korzystając z komedii, przedstawia konwencję zamiany ról. Chociaż przesłanie filmu może dziś wydawać się nieco powierzchowne, w latach 90. Maria Kozłowska mogła być dla polskich widzek kimś na kształt Judyty z "Nigdy w życiu!" – kobietą, która szuka własnej tożsamości i niezależności, mimo presji społecznych oczekiwań.
W Warszawie okazuje się, że Maria ma niezwykłą łatwość w nawiązywaniu nowych znajomości oraz doskonale zna języki obce. Poznajemy bohaterkę z zupełnie nowej strony. Od teraz to elokwentna i elegancka pani, obracająca się w wyższych sferach. Sodówka jednak jej nie uderzyła do głowy. W pewnym momencie poznaje Remka (Zdzisław Wardejn) – na pierwszy rzut oka kloszarda, który po bliższym poznaniu okazuje się wykształconym filozofem. Maria, mimo jego wyglądu, nie zraża się i ceni intelektualne rozmowy z nim. Jednak to właśnie ten wątek w całej "Komedii małżeńskiej" oglądało mi się najgorzej.
Załuski i Łepkowska stworzyli postać, która przejmuje na siebie większość ciężaru gatunkowego. Ekscentryczny Remek nie zawsze potrafi się dobrze zachować w towarzystwie. Choć jest inteligentny, nie wykorzystuje swojego potencjału. Woli mieszkać na dworcu, niż dokonać jakiejś zmiany, tak jak główna bohaterka. Momentami ma się wrażenie, że pojawia się tylko po to, by dać widzom do zrozumienia, jak wspaniałą osobą jest Maria. W końcu zapałała do niego sympatią, mimo wyglądu. Kontrowersje może wzbudzać także scena w sklepie, gdy Remek spotyka swoją byłą żonę. Maria, wspierając przyjaciela, ostentacyjnie kupuje bieliznę u zalanej łzami kobiety. Podejrzewam, że scena miała mieć wydźwięk komediowy. Wyszło... no cóż. Co najmniej niesmacznie.
Zostawiając jednak wątek Remka, zmagania Wiktora Kozłowskiego z przeciwnościami dnia codziennego wypadają całkiem zabawnie. Oczywiście nie radzi sobie, gdy zostaje sam z dziećmi, ale z czasem przechodzi przemianę i z otwartymi ramionami wita wracającą do domu Marię. Puenta może nie jest szczególnie głęboka, ale w latach 90. temat redefinicji tradycyjnych ról w małżeństwie był bardzo aktualny.
Na pewno można wysunąć więcej zarzutów wobec filmu. Już na pierwszy rzut oka widać, że aktorzy wcielający się w dzieci Marii i Wiktora raczej recytują swoje kwestie, niż faktycznie grają, ale ma to swój urok. Paradoksalnie dodaje to filmowi pewnej autentyczności. Z drugiej strony, sceną, która tej autentyczności ujmuje, jest moment pojawienia się Marii w telewizji - scenarzyści zdecydowanie poszaleli z tym wątkiem.
"Komedię małżeńską" z perspektywy 2025 roku ogląda się całkiem dobrze. Choć Remek nie został moją ulubioną postacią, duet Kasprzyk-Wardejn świetnie odnajduje się w zupełnie innej dynamice niż w "Koglu-moglu". Wad nie brakuje, ale nawet dziś łatwo dostrzec, dlaczego ten film mógł nieść ważne przesłanie dla polskich kobiet lat 90.
"Czas odświeżyć!" to nasza podróż w czasie, podczas której dziennikarze Interii sięgają po głośne tytuły pozostawiające trwały ślad w popkulturze. Sprawdzamy, jak hity minionych lat odbierane są w dzisiejszych czasach - co wciąż fascynuje, a co się zestarzało? Śledźcie kolejne teksty i odkrywajcie razem z nami, czy kultowe filmy z przeszłości przetrwały próbę czasu.
Czytaj więcej: Czas odświeżyć! "Kogel-mogel" obraża kobiety. Proszę, uczmy się na błędach