Czas odświeżyć! Czy "Johnny English" wciąż bawi tak samo?
W 2003 roku premierę miała głośna komedia szpiegowska z Rowanem Atkinsonem - "Johnny English". Mimo słabych recenzji krytyków, podbiła serca widzów w kinach, zgarniając 160 milionów dolarów z biletów. Czy dziś film z nieporadnym agentem służb specjalnych wciąż bawi tak samo?
2003 rok był dla światowego kina ciekawym momentem pod względem premier. Wśród najchętniej oglądanych produkcji znalazły się m.in. bożonarodzeniowa komedia romantyczna "To właśnie miłość", dwie kontynuacje głośnego filmu science fiction "Matrix", animacja "Gdzie jest Nemo?", trzecia część "Terminatora", pełen przemocy "Kill Bill" i komedia "Bruce Wszechmogący". Wśród tych tytułów na liście znalazł się również film "Johnny English" z Rowanem Atkinsonem w roli głównej.
O czym opowiada fabuła? W Londynie ma nastąpić prezentacja klejnotów królewskich, jednak tuż przed przybyciem królowej zostają one skradzione. Rozpoczynają się intensywne poszukiwania cennej korony. Do akcji powinni dołączyć najlepiej wytrenowani agenci - niestety niedawno wszyscy zginęli. Do sprawy zostaje przypisany Johnny English, wyspecjalizowany agent, któremu nie zawsze wszystko wychodzi. Wspólnie ze współpracownikiem Bough starają się rozwikłać zagadkę zniknięcia klejnotów, nawet jeśli będzie oznaczało to działanie wbrew wytycznym agencji.
Wyreżyserowana przez Petera Howitta pełna akcji komedia szpiegowska została stworzona jako hołd dla gatunku, głównie serii filmów o Jamesie Bondzie, ale również innej postaci Atkinsona - Jasia Fasoli. Brytyjsko-francuski film został napisany przez Neala Purvisa, Roberta Wade'a i Williama Daviesa. Obok brytyjskiego aktora na ekranie występują też m.in. Natalie Imbruglia, Ben Miller i John Malkovich.
Po premierze film spotkał się z mieszanymi opiniami krytyków. Do tej pory na Rotten Tomatoes nie może pochwalić się spektakularnym wynikiem - wśród 121 opinii zebrał zaledwie 32% pozytywnych recenzji. Jednak wielu widzów pokochało tę produkcję. Świadczą o tym wysokie zarobki jakie zebrał film. Przy budżecie 40 milionów dolarów ze sprzedaży biletów zgarnął aż 160 milionów dolarów. Przez kolejne trzy weekendy był na szczycie box office'u w Wielkiej Brytanii. Dzięki sukcesowi komercyjnemu po latach doczekał się dwóch kontynuacji: "Johnny English Reaktywacja" (2011) i "Johnny English: Nokaut" (2018).
Nie powiedziałabym, że należę do wielkich fanów Rowana Atkinsona, ale też nie jestem z tych, którzy krytykują jego wybory artystyczne. Brytyjski aktor i komik, według mnie, zawsze miał w sobie jakiś sympatyczny urok, który przyciąga widza nawet w najgłupszych scenach z komedii. Do filmu "Johnny English" podeszłam bez większych oczekiwań, ciekawa, co może zaoferować produkcja sprzed 22 lat. Krótko mówiąc, dobrze się bawiłam.
Film Petera Howitta może nie grzeszy mądrym przesłaniem czy ambitnym scenariuszem, ale nie każdy seans musi był głęboki, by był wart obejrzenia. "Johnny English" ma coś, co doceniłam od samego początku, czyli lekki i całkiem nieszkodliwy humor. A to duży plus! Szczególnie w komediach, które zawierają elementy slapticku - groteskowego, wyolbrzymionego, rubasznego. Mam wrażenie, że z filmów tego pokroju, "Johnny English" prezentuje łagodniejszą wersję żartów - mogą one przypaść do gustu szerszej widowni, ale mogą też zostać uznane za po prostu głupie. Nie znaczy to, że film z Atkinsonem jest całkowicie pozbawiony nieakceptowalnych gagów (można by wymienić chociażby żarty z Francuzów), lecz są zdecydowanie bardziej stonowane niż na przykład w "Nagiej broni", filmie z 1988 roku.
Johnny English jest trochę jak James Bond: też pracuje jako agent służb specjalnych, porusza się luksusowymi samochodami i przyciąga do siebie piękne kobiety. Jednak w przeciwieństwie do niego nie zawsze zachowuje się jak profesjonalista, często sam sabotuje misje i przede wszystkim potyka się o własne nogi. Johnny jest największym zagrożeniem dla samego siebie i otoczenia, i to właśnie ten kontrast agenta-ciamajdy przyciąga najbardziej. Wydarzenia, które go spotykają są czasem tak niewiarygodne, że niemożliwym jest, by doprowadzał misje do szczęśliwego końca. A jednak! Agent English na swój sposób za każdym razem kończy akcje z zamierzonym skutkiem.
Myślę, że mocnym punktem filmu jest też dynamika scenariusza. Co minutę zaskakuje nas coś nowego: mdlejąca przez Johnny'ego sekretarka, pościg z lawetą lub zatrzaśnięty krawat w restauracji sushi. Z każdą kolejną sceną przygody niezdarnego agenta stają się coraz bardziej absurdalne i nie pozwalają przerwać seansu - chcemy wiedzieć, co wydarzy się dalej. Na tym filmie po prostu nie można się nudzić.
Ten film ma wszystko, co parodia lub pastisz szpiegowski powinien zawierać. Znajdziemy tu szybką, trzymającą w napięciu akcję, spektakularne zwroty akcji i zaskakujące rozwiązania kaskaderskie. Mimo że główne skrzypce gra Rowan, Natalie Imbruglia, Ben Miller i John Malkovich bez problemu dotrzymują mu kroku, co sprawia, że seans po prostu przyjemnie się ogląda. Nie ma się co opierać, już po kilku minutach zostaniemy wciągnięci albo zaskakującą przygodą, albo absurdalnym humorem i po prostu musimy pozwolić się ponieść. Czasem dobrze jest obejrzeć coś dla czystej rozrywki i sądzę, że "Johnny English" dla wielu widzów śmiało może być tym seansem.
Cykl "Czas odświeżyć! Młodzi oceniają kultowe filmy" to nasza podróż w czasie, podczas której młodzi dziennikarze sięgają po głośne tytuły pozostawiające trwały ślad w popkulturze. Sprawdzamy, jak hity minionych lat odbierane są w dzisiejszych czasach — co wciąż fascynuje, a co się zestarzało? Śledźcie kolejne teksty i odkrywajcie razem z nami, czy kultowe filmy z przeszłości przetrwały próbę czasu.
Zobacz też: "Amelia" oczarowała widzów i krytyków z całego świata. Kultowa kawiarnia istnieje naprawdę