Co mnie najbardziej zaskoczyło na tegorocznym festiwalu? Czy to był "mój" werdykt? Czego najbardziej brakuje mi w Gdyni, a co najbardziej tam lubię? Którego filmu nie można przegapić w kinach? Takie pytania zadałam moim rozmówcom - dziennikarkom, dziennikarzom i krytykom filmowym, którzy przez cały tydzień śledzili z uwagą wszystko, co działo się na 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Co odpowiedzieli? Sprawdźcie!
Co roku przyjeżdżają tu wszyscy, którzy kochają polskie kino i chcą o tym kinie rozmawiać: reżyserzy, aktorzy, producenci, twórcy wielu filmowych dziedzin, dystrybutorzy, kiniarze, studenci szkół filmowych i kinomani. Żeby jednak widz dowiedział się, co dzieje się w Gdyni, potrzebni są dziennikarze i krytycy, którzy na bieżąco wszystko relacjonują. To oni są "oknem na świat" dla wszystkich, których w Gdyni nie ma. Warto wiedzieć, co mają do powiedzenia.
Zanim jednak oddam im głos, chciałabym krótko podsumować festiwal. Zaskoczyło mnie to, że filmy w Konkursie Perspektywy często były lepsze od niektórych w Konkursie Głównym. Muszę wymienić te najważniejsze - nie przegapcie ich w kinach: "To nie mój film" (Maria Zbąska i Zofia Chabiera - zdobyłyście moje serce) "Innego końca nie będzie" (Maja Pankiewicz - przejmująca rola) i "Sezony" (Agnieszka Dulęba-Kasza to moje aktorskie odkrycie tego festiwalu, a Łukasz Simlat powinien dostać nagrodę za to, co tu zrobił). Dlaczego nie trafiły do Konkursu Głównego? Trudno to wyjaśnić, ale z pewnością dzięki temu pierwsza edycja nowego konkursu przejdzie do historii - "na mieście" w Gdyni wciąż mówiło się, że trzeba chodzić na Perspektywy. Na pewno cieszy duża liczba ciekawych, mocnych debiutów. Ucieszyło mnie również to, że jurorzy Konkursu Filmów Krótkometrażowych docenili ten sam film (otrzymał wyróżnienie), któremu nasza redakcja przyznała swoją nagrodę, czyli "Nic poważnego" Kamila Czudeja. To znaczy, że dobrze wybraliśmy.
Muszę też napisać o prowadzących finałową galę - Zofia Jastrzębska i Michał Sikorski ukłony za to, co zrobiliście na scenie. To było bezpretensjonalne, profesjonalne, z dystansem, poczuciem humoru i klasą!
Trzymałam kciuki, żeby Frederikke Hoffmeier otrzymała nagrodę za najlepszą muzykę w filmie "Dziewczyna z igłą" i udało się! Złote Lwy dla "Zielonej granicy" traktuję jako symboliczny gest. Uważam, że "Dziewczyna z igłą" bardziej zasłużyła na tę nagrodę, choć dla mnie to był "trudny seans". Cieszę się bardzo, że "To nie mój film" dostał Złoty Pazur. Cieszę się też z nagród dla aktorów "Białej odwagi" - Sandry Drzymalskiej (ale czy to na pewno "główna rola"?) i Juliana Świeżewskiego - zasłużyli.
Czego brakuje mi w Gdyni? Czasu - tu wszyscy są "w biegu" i gdzieś gnają. Z tego też powodu w tym roku pierwszy raz nie uczestniczyłam w spotkaniach Gdynia Industry - bardzo żałuję. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że kocham morze, więc to, że mogę je widzieć codziennie jest dla mnie prezentem i za to jestem wdzięczna. Najlepsze filmy w Gdyni? Muszę wymienić cztery tytuły, ale trzy z nich to gdyńskie premiery (kolejność przypadkowa): "Dziewczyna z igłą", "To nie mój film", "Utrata równowagi" i "Biała odwaga".
A co o festiwalu po festiwalu powiedzieli mi dziennikarki, dziennikarze i krytycy filmowi akredytowani przy 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych? Sprawdźcie (kolejność alfabetyczna). Okazuje się, że w niektórych kwestiach jesteśmy zgodni, na przykład wszyscy doceniliśmy nowy Konkurs Perspektywy, mocne debiuty, wśród ulubionych tytułów wskazujemy najczęściej "Dziewczynę z igłą" i "To nie mój film", i prawie wszystkim nam brakuje tu czasu! To jakaś sugestia, apel do organizatorów!
Wszystkie informacje na temat 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych znajdziecie w naszym raporcie specjalnym Gdynia 2024.
Największym pozytywnym zaskoczeniem jest nagroda aktorska dla Jacka Borusińskiego za "Wróbla". Nagrodzono rolę w jedynym w tym roku filmie z elementami komediowymi. Ta edycja festiwalu była niemal zupełnie pozbawiona śmiechu i lekkości (poza elementami w "Kulej. Dwie strony medalu" czy "To nie mój film"), więc nagroda dla rasowego komediodramatu musi cieszyć, szczególnie, że Borusiński stworzył prawdziwą kreację aktorską w stylu Billa Murraya u Jima Jarmuscha.
To nie jest "mój" werdykt. Nie uważam, że "Zielona granica" Agnieszki Holland zasługiwała na Złote Lwy. To ważne i momentami bardzo poruszające, ale jednocześnie artystycznie pęknięte dzieło, które jest poziom niżej od choćby "Dziewczyny z igłą" Magnusa von Horna. To ten perfekcyjnie skonstruowany, mroczny i przerażający film powinien zdobyć Złote Lwy. Srebrne powinny natomiast przypaść niezwykle istotnemu przez geopolityczną sytuację w naszym regionie "Pod srebrnym niebem" Mary Tamkovich, która na szczęście dostała nagrodę za debiut reżyserski. Na podium w trójce najlepszych filmów festiwalu umieściłbym jeszcze kompletnie pominięty osobisty esej Jana P. Matuszyńskiego "Minghun" z genialną rolą Marcina Dorocińskiego.
Na festiwalu w Gdyni znów zabrakło mi większej liczby kina gatunkowego, które reprezentował w tym roku w zasadzie tylko Bartosz M. Kowalski ze swoim horrorem "Cisza nocna". Ważne jednak, że w obu konkursach znalazło się tak dużo debiutów na czele ze świetnym i nagrodzonym Złotym Pazurem "To nie mój film" Marii Zbąskiej i "Utratą równowagi" Korka Bojanowskiego. To najbardziej mnie cieszyło podczas tej edycji festiwalu - mocne i drapieżne debiuty.
Największe zaskoczenie to dla mnie otwarcie na multikulturowość w polskim kinie, co wynika z naszej bogatej, wielowiekowej historii, o której łatwo przyszło nam zapomnieć. Wśród obrazów pojawiły odniesienia do sytuacji w Ukrainie i Białorusi, malarskość społecznego duńskiego krajobrazu sprzed stu lat czy zderzenie kultury Dalekiego Wschodu i Zachodu.
Werdykt jury jest dla mnie o tyle istotny, że jest bardzo stanowczym komunikatem: nie zgadzamy się na nagonkę na artystów za ich twórcze (i nie tylko) wypowiedzi, patrzymy władzy na ręce, widzimy, co nadal dzieje się na granicy. Absolutnie zasłużone Srebrne Lwy dla Magnusa von Horna, choć i tu chciałoby się więcej.
Czego najbardziej brakuje mi w Gdyni? Czasu, żeby zobaczyć więcej filmów i móc je opisać czy poświęcić uwagę wielu wspaniałym twórcom nie tylko Konkursu Głównego, ale i Perspektyw czy krótkich metraży.
Co najbardziej lubię na festiwalu w Gdyni? Atmosferę święta - bo faktycznie celebruje się tu kino będące tak ważną częścią naszej kultury. A jak pisał w "Lęku" prof. Kępiński: "kultura to miłość do świata". Oby tej miłości było w nas więcej.
Trzy najlepsze filmy to dla mnie: "Dziewczyna z igłą" - obezwładniająco piękny, przemyślany i wskazujący na problem społecznej opresji, "Minghun" - jedna z najpiękniejszych historii godzenia się z odchodzeniem w polskim kinie oraz "Kulej. Dwie strony medalu" jako wzorowe kino środka.
Największe zaskoczenie to nagroda dla Jacka Borusińskiego w kategorii główna rola męska. Odniosłem wrażenie, że było to wielkie zaskoczenie także dla niego samego.
Niestety, to nie do końca "mój" werdykt. Bardzo cieszy mnie każda nagroda dla "Dziewczyny z igłą", brakuje mi jednak "Złotych Lwów" dla tego - ewidentnie najlepszego w Konkursie Głównym - filmu.
Czego najbardziej brakuje mi w Gdyni? Czasu, aby obejrzeć wszystkie prezentowane tam filmy. Co najbardziej lubię na festiwalu? Spotkania z przyjaciółmi, rozmowy o filmach.
Moim zdaniem, trzy na najlepsze filmy tego festiwalu, to: "Dziewczyna z igłą", "To nie mój film" i "Utrata równowagi".
Najbardziej zaskoczyły mnie komentarze z konkursu Perspektywy - to, jak wiele ich było i jak pozytywne były. Właściwie na każdym kroku słyszało się w tym roku w Gdyni o "Rzeczach niezbędnych", "Sezonach", "Innego końca nie będzie", a "To nie mój film" był filmem nas wszystkich. Odnosiło się wrażenie, że momentami popularność tego konkursu przykrywała Konkurs Główny. Jaka z tego płynie lekcja, czas pokaże.
Nagroda za muzykę to jest mój werdykt. Choć miałam jeszcze dwóch kandydatów, a byli to Stefan Wesołowski za ścieżkę do filmu "Minghun" (reż. Jan P. Matuszyński) i Tomasz Gąssowski za muzykę do swojego "Wróbla". Dwie skrajnie różne propozycje nie tylko stylistycznie, ale też pod względem podejścia do muzycznej narracji. Jednak nagroda dla Frederikke Hoffmeier za "Dziewczynę z igłą" (reż. Magnus von Horn) to nagroda zasłużona. W tym filmie bardzo łatwo można byłoby obronić brak muzyki. Jak dobrze, że jest! Dodaje mu mrocznej baśniowości, bez niej nie byłoby szans na nadzieję. Daje mu też tak potrzebny tutaj oddech. Podpowiada, aby nie ufać tym, którzy wydają się zaufania godni. To surowa, industrialna ścieżka, wcale nie ładna, jednak doskonale uzupełniająca filmową opowieść.
Wydaje mi się, że kiedyś w Gdyni mniej było presji. Tego czasu trochę mi brakuje. Ścigają się filmowcy, ścigają dziennikarze, organizatorzy bankietów, za dużo jest dziś dla mnie promocji, autokreacji i rywalizacji na wszystkich polach. Być może za dużo jest też samych filmów, bo czasu na rozmowy i spotkania po nich zostaje niewiele. Obejrzenie i omówienie bądź opisanie wszystkich filmów z Konkursu Głównego w ciągu festiwalowych pięciu dni jest po prostu fizycznie niemożliwe. Tęsknię do niuansu, mrugnięcia okiem, jak w trzecim odcinku przezabawnej kroniki festiwalowej przygotowanym przez Warszawską Szkołę Filmową.
Najbardziej lubię w Gdyni pierwszy dzień i ostatni. Gdy jeszcze wszystko może się zdarzyć i gdy już nic nie trzeba. Wtedy nadmorskie powietrze pachnie najlepiej.
Moje TOP3? "To nie mój film", "Dziewczyna z igłą" i "Kulej. Dwie strony medalu".
Największym zaskoczeniem jest dla mnie festiwalowa gala, która okazała się zrealizowana z lekkością i humorem. Wspaniali prowadzący Michał Sikorski i Zofia Jastrzębska oraz muzyka Mitch&Mitch, która świetnie nadawała tempo widowisku.
To jest "mój" werdykt. Mimo paru zaskoczeń uważam gdyński werdykt za wyrazisty i potrzebny. Żyjemy w niespokojnych czasach i powinnością artystów jest je opisywać. Złote Lwy dla "Zielonej granicy" to symboliczny gest środowiskowej solidarności, ale także bolesne przypomnienie, że mimo zmiany władzy kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej wciąż nie został w żaden sposób rozwiązany.
Poza filmem Agnieszki Holland gdyńscy jurorzy docenili również film "Pod szarym niebem" Mary Tamkovich opowiadający o represjach wobec dziennikarzy na Białorusi, a w krótkim metrażu obraz "Pomarańcza z Jaffy" Mohammeda Almughanniego poświęcony relacjom izraelsko-palestyńskim. A deszcz nagród spadł na rewelacyjną "Dziewczynę z igłą" Magnusa von Horna, który w formule mrocznej baśni z początku XX wieku dotknął tematów niechcianych ciąż i domowych aborcji. Doceniono także debiut Korka Bojanowskiego "Utrata równowagi" rozliczający się z tematem przemocy w szkołach artystycznych. Kino dziś coraz rzadziej bywa Sztuką, a coraz częściej eskapistyczną rozrywką. W Gdyni nagrodzono filmy zmuszające do refleksji i konfrontowania się z rzeczywistością.
Na pewno brakowało mi większej ilości pokazów filmów z konkursu Perspektywy, bo w tym roku nawet krótkie metraże miały więcej seansów. Szkoda też, że w niedzielę po gali nie ma możliwości obejrzenia nagrodzonych filmów.
Co najbardziej lubię na festiwalu w Gdyni? Obserwować radość tych, którzy odbierają nagrody za swoje krótkie i długie debiuty. Widzieć, jak to docenienie dodaje im pewności siebie i staje się fundamentem do dalszej drogi.
Trzy najlepsze filmy? "Dziewczyna z igłą", "Biała odwaga", "To nie mój film".
Największe zaskoczenie to wkroczenie młodych, odważnych głosów do naszego kina. Warto wyróżnić filmy debiutantów: "Rzeczy niezbędne" Kamili Tarabury i "Utrata równowagi" Korka Bojanowskiego. To są dwa bardzo dobre filmy potrafiące w subtelny sposób mierzyć się z bolesnymi tematami (traumą, przemocą - to zresztą jeden z przewodnich tematów filmów na festiwalu). Ważnym filmem jest "Pod szarym niebem" Mary Tamkovich o potrzebie wolności stanu umysłu i serca. I nie należy zapominać o "Innego końca nie będzie" debiutującej Moniki Majorek, czyli jednego z najbardziej przejmujących dla mnie filmów festiwalu.
Jury 49. FPFF w Gdyni nagrodziło ważne filmy. "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna to zdecydowanie najlepszy film festiwalu, dlatego zasłużenie otrzymał Srebrne Lwy. "Zielona granica" ze Złotymi Lwami to też słuszne wyróżnienie, ale powinno być wręczone rok temu. Niestety, nie pozwoliła na to sytuacja polityczna, a film dopiero po roku pokazano na festiwalu. Bardzo zasłużona nagroda dla Sandry Drzymalskiej za "Białą odwagę" i reżyserię dla Marcina Koszałki oraz Złoty Pazur dla "To nie mój film" Marii Zbąskiej.
W Gdyni najbardziej brakuje czasu na zatrzymanie się i spacer po plaży. To festiwal, na którym bardzo dużo się dzieje. Oprócz projekcji filmów są spotkania z twórcami, dyskusje branżowe, wernisaże itd. Chce się we wszystkim uczestniczyć. Najbardziej na festiwalu w Gdyni lubię, że to miejsce spotkania branży filmowej, a jednocześnie często pierwsze spotkanie filmu z widownią. Wymiana zdań i długie rozmowy o polskim kinie to najlepsza rzecz na festiwalu.
Trzy najlepsze filmy tegorocznej Gdyni to: "Dziewczyna z Igłą", "Rzeczy niezbędne" i "Utrata równowagi".
Największe zaskoczenia na plus jak zawsze poza Konkursem Głównym, chociażby takie trzy wyśmienite tytuły z Konkursu Perspektywy: "To nie mój film" reż. Maria Zbąska, "Innego końca nie będzie" reż. Monika Majorek i "Sezony" reż. Michał Grzybowski. Każda z tych produkcji jest inna, ale każda z nich równie angażująca, prawdziwa, wyrazista, zabawna, mądra. Janusz Zaorski wręczając nową nagrodę Szafirowe Lwy w tej sekcji powiedział: "Wreszcie mamy perspektywy" (nagroda trafiła do wybitnego obrazu "Rzeczy niezbędne" w reżyserii Kamili Tarabury).
Dobrze, że organizatorzy starają się wzmocnić pozycję Perspektyw, tym bardziej że ten właśnie konkurs pod wieloma względami był ciekawszy niż Konkurs Główny, a cztery wyżej wymienione filmy absolutnie zasługiwały na to, żeby znaleźć się w Konkursie Głównym, jak zresztą kilka jeszcze innych z sekcji Perspektywy. Być może będzie tak, że po odważne, niepokorne, brawurowe, pełne ryzyka kino będziemy przyjeżdżać do Gdyni i oglądać Konkurs Perspektywy.
Przy pozytywnych zaskoczeniach koniecznie trzeba też wspomnieć o prowadzących Galę Zamknięcia: brawa Zofia Jastrzębska oraz Michał Sikorski!
Żaden werdykt jeszcze nigdy nie był "mój" tak w pełni. I dobrze. Kino to różnorodność, dyskusje, emocje. Nie widziałam jeszcze werdyktu, który zadowoliłby wszystkich. Werdykty nie są od tego, by sprawiać wszystkim przyjemność czy przywracać nam wiarę w sprawiedliwość. Nie czarujmy się też, werdykty nie są również od tego, by napędzać widzów do kin, ta era już się skończyła. Każdy konkurs to jakaś opowieść, kolejność oglądania, zmienna dynamika festiwalowych dni, różne wrażliwości jurorów - wreszcie puenta lub jej brak. To jak reagujemy na nagrody więcej mówi o nas niż o jurorach. A jeśli chodzi o trofea... Chcemy mądrych werdyktów? Wybierajmy mądrze jurorów. To szersza dyskusja o tym, czy mamy w Polsce autorytety, osoby niepoddające się naciskom, wierne sobie, wierne sztuce filmowej.
Czego najbardziej brakuje mi w Gdyni? Frajdy. Seansów na plaży. Odwagi. Prawdy. Radości. Lojalności. Poczucia przynależności do kręgu, który się wspiera. Ryzyka. Szczerości. Budowania nowych zawodowych relacji. Otwartości na nowe. Środowiskowej sztamy. A co najbardziej tu lubię? Poranki na plaży.
Moim zdaniem, trzy najlepsze filmy tego festiwalu, to: "Dziewczyna z igłą" reż. Magnus von Horn, "Rzeczy niezbędne" reż. Kamila Tarabura, "Utrata równowagi" reż. Korek Bojanowski i "Ave Eva" reż. Agnieszka Nowosielska
Najbardziej zaskoczył mnie brak Złotych Lwów dla "Dziewczyny z igłą" Magnusa von Horna. To był moim zdaniem najlepszy film tegorocznej edycji. Oczywiście Srebrne Lwy, nagroda aktorska, za zdjęcia, muzykę, kostiumy i scenografię oraz kilka nagród pozaregulaminowych dla tego filmu to bardzo dużo, ale to Złote Lwy są w Gdyni najważniejsze.
To nie jest "mój" werdykt. Ale go szanuję. Szkoda, że "Zielona granica" nie trafiła do konkursu rok temu, gdy film wchodził do kin. Ucieszyłaby mnie też nagroda dla Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik za rolę w "Kobiecie z..." i dla Marcina Dorocińskiego w "Minghunie". Doskonałe kreacje.
Najbardziej w Gdyni brakuje mi czasu. Od rana do nocy pokazy, wywiady i audycje. Przez sześć dni trwania festiwalu na plaży byłam raz. I to tylko dlatego, że aktor umówił się ze mną tam na wywiad. Zawsze zostaję w Gdyni na chwilę po festiwalu. I odpoczywam.
Najbardziej na festiwalu lubię spotkania z dawno niewidzialnymi znajomymi. I te intensywne dyskusje o filmach w kolejkach na pokazy. Ja podobno macham rękami jak opowiadam. My radiowcy już tak mamy.
Trzy najlepsze filmy? "Dziewczyna z igłą", "Pod szarym niebem" i "Biała odwaga".
Największe zaskoczenie: Polskie kino jest coraz bardziej międzynarodowe. Producenci i producentki sprawnie poruszają się na międzynarodowym rynku filmowym, a z ekranu często słyszymy inne języki niż polski. Przykładem są choćby "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna, duński kandydat do Oscara, ale również "Pod szarym niebem" Mary Tamkovich oraz filmy dotyczące wojny w Ukrainie jak "Pod wulkanem" Damiana Kocura.
Czy to jest "mój" werdykt? Jurorzy mieli przed sobą bardzo trudne zadanie, porównanie i nagrodzenie filmów bardzo różnorodnych, zarówno w formie jak i w treści. "Zielona granica" była i jest moim niewątpliwym faworytem do najważniejszych nagród w Polsce i na świecie, wciąż żałuję, że nie miała okazji zawalczyć o Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Z kolei najważniejszą premierą tegorocznego festiwalu była dla mnie "Dziewczyna z igłą". Cieszę się z nagrodzenia Sandry Drzymalskiej, jednak podział nagród w pozostałych kategoriach widziałabym nieco inaczej i bardziej różnorodnie.
Czego mi brakuje? Czasu! Filmów z roku na rok jest coraz więcej, może czas pomyśleć o przedłużeniu festiwalu na dwa weekendy i pełny tydzień? Co najbardziej lubię - spotkania i rozmowy, zarówno wśród środowiska filmowego jak i z publicznością, która jako pierwsza ma okazję zobaczyć premiery najważniejszych polskich filmów.
Najlepsze filmy pokazywane premierowo w Gdyni to: "Dziewczyna z igłą", "Rzeczy niezbędne" i "Simona Kossak".
Największe zaskoczenie? "Wrooklyn Zoo" - bezczelna, kolorowa, przepełniona energią młodzieży etno-pocztówka, która z jednej strony wywołuje nostalgię za latami 90. z ich boomem na hip-hop i skejtów, a z drugiej ostro komentuje brunatnienie współczesności. Skonieczny świetnie połączył "Romea i Julię" i romski folklor.
To jest zdecydowanie "mój" werdykt. Wygrał najlepszy film, a werdykt pokazał nam, że Polska nie jest etnicznym monolitem. Wzruszające były momenty, kiedy twórcy, którzy przyjechali do naszego kraju z innych krajów, a dziś mają polskie paszporty, mówili ze sceny po polsku, ale z akcentem. Czułem wielką radość, słuchając Mohamada Amulghaniego - Polaka z Palestyny, Mary Tamkovich - Polki z Białorusi czy Magnusa Von Horna - Polaka ze Szwecji. Nareszcie kino zaczyna odbijać faktyczny stan naszego kraju, staje się coraz bardziej reprezentatywne.
To była moja 16. Gdynia - na żadnej wcześniejszej edycji nie czułem, żeby polskie kino tak silnie wyzwalało się z pęt narodowego kontekstu. W naszych filmach występują aktorzy i aktorki z całego świata (m.in. z Danii, Ukrainy, Białorusi, Bliskiego Wschodu, Azji). Reżyserzy uważnie przyglądają się temu, co dzieje się w naszym sąsiedztwie, przypominając, że ma to wpływ na jakość życia także w Polsce. Zauważalna jest także obecność kultur napływowych ("Minghun"), jak i tych, które rozwijały się długo w odosobnieniu narodowościowym ("Wrooklyn Zoo", "Biała odwaga"). To budujące - przypomnijmy, że filmy powstają kilka lat, co oznacza, że choć przez osiem lat władza próbowała nam wmawiać, że Polska jest biała, twórczynie i twórcy nie ulegli tej narracji, tylko z wielką siłą ją odparli. Konkurs główny nie powalał, ale zmiany zachodzące w naszym kinie są fascynujące i świetnie było się im przyglądać. W zniecierpliwieniu czekam na kolejne kierunki, w które filmowczynie i filmowcy skierują swoje kamery.
Czego najbardziej brakuje mi w Gdyni? Komedii. A co najbardziej lubię na festiwalu? Rodzinną atmosferę, która - jak to w rodzinie - raz nastraja do uścisków, a raz do dyskusji.
Trzy najlepsze filmy tej edycji to: "Zielona granica", "Biała odwaga" i "Wrooklyn Zoo".