Reklama

"Juliusz" [recenzja]: Serce na dłoni

Są tacy, którzy na dźwięk sformułowania "polska komedia" dostają drgawek. Są tacy, którzy udają, że od czasu "Chłopaki nie płaczą" i "Dnia świra" gatunek ten w Polsce nie istnieje. I są tacy, którzy po seansie "Juliusza" odzyskają nadzieję. Choć film Aleksandra Pietrzaka nie stroni od sprośności i w paru momentach wygląda bardzo "swojsko", to idealny przykład tego, na co stać polskich komików. I dowód, że pod zasłoną głupich żartów może kryć się mądra historia i wielkie, bijące serce.

Są tacy, którzy na dźwięk sformułowania "polska komedia" dostają drgawek. Są tacy, którzy udają, że od czasu "Chłopaki nie płaczą" i "Dnia świra" gatunek ten w Polsce nie istnieje. I są tacy, którzy po seansie "Juliusza" odzyskają nadzieję. Choć film Aleksandra Pietrzaka nie stroni od sprośności i w paru momentach wygląda bardzo "swojsko", to idealny przykład tego, na co stać polskich komików. I dowód, że pod zasłoną głupich żartów może kryć się mądra historia i wielkie, bijące serce.
Wojciech Mecwaldowski w filmie "Juliusz" /materiały dystrybutora

Juliusza (Wojciech Mecwaldowski) nie da się nie lubić. To Adaś Miauczyński A.D. 2018, chodzący dowód na Prawo Murphiego; człowiek pechowy, niespełniony, smutny. Na co dzień nauczyciel plastyki, po godzinach - rygorystyczny opiekun szalonego ojca - erotomana (Jan Peszek), dorabiający na wszelkie sposoby u boku przyjaciela, Rafała (Rafał Rutkowski).

Podczas jednej z dorywczych prac poznaje Dorotę (Anna Smołowik) - piękną lekarz weterynarii. Spodziewająca się dziecka kobieta okaże się dla Juliusza szansą na drastyczną zmianę swojego życia i naprawienie trudnej relacji z kłopotliwym tatą. A przy okazji rozbudzi w nim uczucia, których nie dopuszczał do siebie od lat.

Reklama

Nim jednak ich historia rozpędzi się na całego, trzeba przebrnąć przez pierwszą, zdecydowanie najsłabszą partię filmu. Fabuła "Juliusza" wydaje się z początku jedynie pretekstem dla serii komediowych skeczy, w których kluczową rolę odgrywa pech głównego bohatera. A to złośliwy niepełnosprawny kradnie Juliuszowi portfel, to znowu nieuważni robotnicy zrzucają na jego samochód wielką gałąź. Skok na bungee musi się skończyć urwaną linką, kosz na śmieci musi okazać się siedliskiem niebezpiecznego węża. Twórcy pech Juliusza wyolbrzymiają aż do przesady i wreszcie następujące po sobie gagi zamiast śmieszyć zaczynają męczyć. Nie brak tu stereotypów, wulgarności i czarnego humoru. Brak z kolei najważniejszego - oryginalności.

Gdy jednak scenarzyści, wśród których znaleźli się uznani stand-uperzy jak Abelard Giza i Kacper Ruciński, przestają nas na siłę bawić, a na pierwszy plan wysuwają się bohaterowie... cóż, "Juliusz" zamienia się w całkiem inny film. Począwszy od relacji z Dorotą, przez trudne do usprawiedliwienia poczynania ojca, aż po wypady z Rafałem - każdy z wątków ma nam do zaoferowania coś interesującego. Choć za dużo tu zbiegów okoliczności i podejrzanych przypadków, trudno nie zaangażować się w opowieść o pechowcu, który wreszcie dostał od życia szansę na "nowe ja". I trudno nie wzruszyć się, gdy droga do tego "nowego ja" okazuje się pełną potu, krwi i łez (tak, dosłownie).

Największą siłą "Juliusza", poza szczerością, są bohaterowie - a przede wszystkim stojący za nimi aktorzy. Wojciech Mecwaldowski gra tu jedną z najlepszych ról w karierze, bliską temu, co wyczarował na ekranie w pamiętnej "Dziewczynie z szafy". Razem z naturalną i szalenie charyzmatyczną Anną Smołowik pcha wóz z napisem "Juliusz" naprzód nawet po największych koleinach. Jan Peszek znakomicie bawi się natomiast kreacją ojca, który nie ma nic do stracenia i wykorzystuje każdą chwilę, by uprawiać seks, a uśmiech na twarz przywołują liczne komiczne epizody. W drobnych rolach w "Juliuszu" zobaczymy m.in. Macieja Stuhra, Krzysztofa Maternę, Andrzeja Chyrę, Krystynę Jandę i Izabelę Trojanowską.

Profesjonalna praca aktorów w połączeniu z układającą się w zgraną całość opowieścią swoje najlepsze rezultaty przynoszą w finałowym akcie filmu. Mecwaldowski bije wtedy sam siebie, reżyser dociska pedał gazu do podłogi, a prosta jak druta historia o ojcu, synu i dziewczynie przeradza się w emocjonalną bombę. Przy okazji twórcy kręcą również jedną z najzabawniejszych scen porodu w historii kina i prowokują kilku "macho" do uronienia łezki lub dwóch. Choć szkoda, że "Juliusz" tak jak wtedy nie wygląda od początku (paru osobom pewnie przemknie przez myśl zdanie o "zmarnowanym potencjale"),  poczucie spełnienia po wyjściu z sali kinowej gwarantowane. A obietnica polskiej komedii, której nie trzeba się wstydzić - spełniona.

6/10

"Juliusz", reż. Aleksander Pietrzak, Polska 2018, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 14 września 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Juliusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy