Reklama

Gdynia 2023: Dzień 2 - Ekranowe duety i polska wieś [relacja]

Podczas drugiego dnia 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni widzowie mieli okazję zapoznać się między innymi z nowymi filmami Doroty Kędzierzawskiej ("Sny pełne dymu") oraz Sławomira Fabickiego ("Lęk"). Ponadto swój pełnometrażowy debiut zaprezentował Grzegorz Dębowski ("Tyle co nic").

Podczas drugiego dnia 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni widzowie mieli okazję zapoznać się między innymi z nowymi filmami Doroty Kędzierzawskiej ("Sny pełne dymu") oraz Sławomira Fabickiego ("Lęk"). Ponadto swój pełnometrażowy debiut zaprezentował Grzegorz Dębowski ("Tyle co nic").
Marta Nieradkiewicz i Magdalena Cielecka w scenie z filmu "Lęk" /materiały prasowe

Dorota Kędzierzawska to legenda polskiego kina, autorka tak ważnych produkcji, jak "Diabły, diabły", "Wrony", "Jutro będzie lepiej" czy "Pora umierać". Trzy lata temu pokazywała na festiwalu w Gdyni opowiadający o "czarnym sporcie" dramat "Żużel", by teraz powrócić na imprezę za sprawą produkcji "Sny pełne dymu".

"Sny pełne dymu": Krzysztof Globisz w głównej roli

Czasem tak się zdarza, że ci, którzy wydawali się nam całe życie bliscy i kochani, stają się zupełnie obcy. A ci obcy niespodziewanie okazują się bardzo bliscy. Wystarczy popatrzeć sobie w oczy. Wtedy od razu sny robią się pełne dymu i chce się żyć - brzmi dosyć poetycka zapowiedź produkcji. Film opowiada o mieszkającym samotnie starszym mężczyźnie, który powstrzymuje od próby samobójczej sporo młodszą kobietę. Następnie przetrzymuje ją w swoim domu, by nie ponowiła zamiaru. Spędzonych razem kilka dni zbliża ich do siebie. Początkowa niechęć powoli zaczyna zamieniać się w przywiązanie, a być może nawet głębsze uczucie. Mierząca się z porzuceniem ze strony ukochanego kobieta odkrywa tajemnicę, z którą zmaga się starszy mężczyzna.

Reklama

W Starego Lisa, jak określany jest główny bohater, wcielił się Krzysztof Globisz, czyli znakomity polski aktor, który w 2014 roku doznał udaru mózgu. Nie powstrzymało go to od kontynuowania kariery, czego najlepszym dowodem były występy w spektaklu "Wieloryb The Globe" czy zeszłoroczny film "Prawdziwe życie aniołów" Artura "Barona" Więcka. Pomimo sporych problemów, przede wszystkim z mówieniem, artysta wciąż jest w stanie unieść na swoich barkach film. W obrazie Kędzierzawskiej wspiera go w tym nieznana dotąd szerzej Żaneta Łabudzka-Grzesiuk jako Panna Crazy.

"Sny pełne dymu" stanowią w zasadzie serię rozmów pomiędzy bohaterami, a ich akcja nie wychodzi poza jedno miejsce. W dodatku co rusz, niczym w kinie niemym, pojawiają się napisy i rysunki autorstwa Globisza, informujące o intencjach jego postaci. Pomimo wspaniałych czarno-białych zdjęć Arthura Reinharta powoduje to uczucie znużenia. Wątła fabuła, powolne tempo i brak fabularnych wolt okazały się zbyt wymagające dla części uczestników wtorkowego pokazu, którzy licznie opuszczali kinową salę w trakcie 105-minutowego seansu. W efekcie większość nie zobaczyła epizodycznego występu zmarłej w 2017 roku Danuty Szaflarskiej, która na kilka sekund pojawiła się na ekranie.

"Lęk": Cielecka i Nieradkiewicz (znów) jako siostry

Na festiwal w Gdyni poza Kędzierzawską powrócił również Sławomir Fabicki. Po raz ostatni był tu dekadę temu ze swoim dramatem "Miłość", wyróżnionym zresztą Nagrodą Specjalną Jury. Tym razem zaprezentował publiczności poruszający "Lęk", podobnie jak "Sny pełne dymu", zbudowany na relacji pomiędzy dwójką bohaterów. U Fabickiego są to siostry, fantastycznie zagrane przez Magdalenę CieleckąMartę Nieradkiewicz.

"Lęk" jest kinem drogi. Bohaterki jadą samochodem do renomowanej kliniki w Szwajcarii. Każda z nich ma jednak inny cel związany z tą podróżą. Grana przez Cielecką Małgorzata jest nieuleczalnie chora i chce umrzeć na własnych warunkach, nie męczyć się, przedłużając ziemski byt na siłę jak jej matka. Z kolei Łucja (Nieradkiewicz) liczy, że prze­kona siostrę do zmiany decyzji i podjęcia walki o życie.

"Lęk" to zdecydowanie najdojrzalszy z dotychczasowych filmów Fabickiego, twórcy, który w 2003 roku był nominowany do Oscara za "Męską sprawę". Jego kolejne produkcje raziły jednak nachalnym symbolizmem i brakiem subtelności diegezy. "Lęk" pozbawiony jest tych wad, a jako że Fabicki zawsze mógł się pochwalić realizatorskim kunsztem, naprawdę ciężko coś filmowi zarzucić. Tym bardziej, że produkcję niosą Cielecka i Nieradkiewicz, po raz kolejny wcielające się w ekranowe siostry (wcześniej w "Zjednoczonych stanach miłości" Tomasza Wasilewskiego). Aktorska chemia pomiędzy nimi powoduje, że ciężko nie przejąć się losami Małgorzaty i Łucji, a końcowe sceny filmu mogą poruszyć niejedno serce na festiwalu w Gdyni.

"Tyle co nic": Ostatni sprawiedliwy na polskiej wsi

We wtorek można też było zobaczyć jeden z zaledwie dwóch debiutów w tegorocznym konkursie głównym imprezy. Mowa o "Tyle co nic" Grzegorza Dębowskiego. To produkcja o tyle niezwykła, że rozgrywa się w środowisku, któremu rzadko przygląda się polskie kino. Opowiada bowiem o rolnikach i ich problemach, będąc jednak nie tylko dramatem społecznym, ale również kryminałem i westernem.

Zaczyna się dosyć klasycznie. Grupa rolników zdenerwowanych zachowaniem miejscowego posła, który wbrew obietnicom zagłosował wbrew ich interesom, organizuje pod jego domem protest. Sęk w tym, że w gnojówce, którą wysypują na podwórku polityka, zostają znalezione zwłoki. Szybko okazuje się, że należą do najbliższego przyjaciela organizatora całego zamieszania. Podejrzewany o zbrodnię Jarek zaczyna prowadzić prywatne śledztwo mające na celu poznanie prawdziwych przyczyn śmierci kolegi. Przy okazji weryfikuje również postawy ludzi w jego otoczeniu.

Dębowski, absolwent łódzkiej "filmówki", znakomicie przygotował się do swojego debiutu. Z jego obrazu bije prawda, a losy bohaterów trafiają do widza. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem na ekranie tak znakomicie oddany pejzaż polskiej wsi. Z tamtejszymi problemami, ale też szczególnym rodzajem wspólnoty. Kryminalne zdarzenie okazuje się momentem, który weryfikuje prawdziwy obraz jej członków.

"Tyle co nic" nie byłoby tym samym filmem bez wcielającego się w główną rolę Artura Paczesnego. Dla doświadczonego aktora teatralnego to pierwsza główna rola w pełnym metrażu. Pod tym względem był takim samym debiutantem jak Dębowski. 45-latek spisał się jednak wyśmienicie, a jego Jarek to doskonałe połączenie detektywa mimo woli i ostatniego sprawiedliwego. Dębowski i Paczesny prezentując środowisko rolników, opowiadają tak naprawdę o współczesnym człowieku, który walcząc o godność, rodzinę i prawdę, stara się jednocześnie zachować w sobie przyzwoitość.

Krystian Zając, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gdynia 2023
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy