Gdynia 2017: Emigracja, garnitury i Złote Lwy
"Pomiędzy słowami" Urszuli Antoniak - opowieść o egzystencjalnym aspekcie emigracji - to jeden z najbardziej interesujących intelektualnie filmów tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Najprawdopodobniej wyjedzie jednak z Gdyni bez nagród. Do kogo trafią Złote Lwy?
Emigracja w eleganckim garniturze
Jakub Gierszał wygląda w "Pomiędzy słowami" jak postać z ekskluzywnego modowego żurnala - elegancki garnitur, krawat, przyciemniane okulary, papieros. W filmie żyjącej w Holandii Urszuli Antoniak aktor wciela się w mieszkającego w Berlinie prawnika Michaela - samotnika, prowadzącego niezwykle uporządkowany tryb życia. Wszystko w jego życiu zmienia się, gdy nagle odwiedza go mężczyzna podający się za jego ojca (Andrzej Chyra). Bohater Gierszała najprawdopodobniej widzi ojca po raz pierwszy w życiu; do tej pory myślał, że jego tata nie żyje. Spotkanie obydwu mężczyzn będzie wyglądać jednak inaczej niż w klasycznych filmach o naprawianiu relacji między rodzicem i dzieckiem.
Głównym tematem filmu Antoniak nie są bowiem rodzinne więzy, tylko emigracja. Nie interesował jej jednak - jak tłumaczyła na konferencji prasowej reżyserka - narodowościowy, tylko egzystencjalny wymiar emigracji. Michael jest Polakiem, który od jakiegoś czasu mieszka w Niemczech. Teoretycznie jest więc emigrantem w takim samym stopniu, jak afrykański poeta, który ubiega się o prawo do pobytu w Niemczech i którego sprawą miałby zająć się bohater Gierszała. Antoniak odwraca jednak optykę w narracji o emigrantach - chodzi o rezygnację z podejścia, w którym traktujemy emigranta jako ofiarę. Postać afrykańskiego poety, którego reżyserka wprowadza już na samym początku "Pomiędzy słowami", wyraża to stanowisko wprost: dlaczego ludzie nie mają mieć pełnego prawa w swobodnym stanowieniu o tym, gdzie chcą mieszkać? Dlaczego muszą być ofiarą, by ubiegać się prawo stałego pobytu w danym kraju?
Zaproponowane na początku filmu prowokacyjne zagadnienie wyznaczy zakres egzystencjalnych dylematów bohatera Gierszała; katalizatorem ekranowych wydarzeń będzie jednak spotkanie z ojcem. Antoniak niezwykle świadomie prowadzi obydwu aktorów: Gierszał jest tu uosobieniem niemieckiego "ordnung muss sein", Chyra z kolei gra... trochę samego siebie: rozchełstanego, znajdującego się na wiecznym rauszu życiowego outsidera. Relacja między obydwoma bohaterami zbudowana jest raczej na tym, co niewypowiedziane. Nawet świetnie napisane, autoironiczne dialogi koncentrują się na tym, o co chodzi "pomiędzy słowami".
Świetnym przykładem jest scena, w której Michael wraz z ojcem piją wino w towarzystwie szefa bohatera Gierszała - Niemca. Kurtuazyjna rozmowa o pracy, życiu i zainteresowaniach przemienia się piekielnie inteligentną translatorską wymianę ciosów. Podobny charakter ma ujęcie, w którym postać Chyry oznajmia swemu ekranowemu synowi, że powodem decyzji o zainicjowaniu spotkania jest poważna choroba mężczyzny. "Jestem poważnie chory" - mówi Chyra, po czym obydwaj panowie wybuchają śmiechem, w którym odnajdziemy zarówno autoironiczny komentarz do nieco kiczowatej kwestii, jak i prawdziwą emocjonalną reakcję.
Film Antoniak składa się wystylizowanych, czarno-białych kadrów autorstwa Lennerta Hillege, które podkreślają nie tylko wyjątkową fotogeniczność Jakuba Gierszała, lecz także pokazują nieco inne, charakteryzujące się geometrycznym chłodem oblicze Berlina (w tym kontekście szokujący wydaje się fakt, że "Pomiędzy słowami" jest polsko-holenderską produkcją, bez żadnego niemieckiego wkładu).
Problemem "Pomiędzy słowami" jest jednak jego nadmierny intelektualizm. To kino idei, w którym logikę następujących po sobie scen konstytuuje nie naturalne następstwo wydarzeń, tylko abstrakcyjny reżyserski koncept. Dotyczy to zwłaszcza finału filmu, w którym wiedziony instynktem bohater Gierszała trafia do zamkniętego klubu dla mieszkających w Berlinie Afrykańczyków, który ma być symbolem emigranckiego getta. Mimo początkowej konfuzji podskórnie czujemy przekaz tej sceny, jej nieprzystawalność do świata przedstawionego "Pomiędzy słowami" utrudnia jednak uwierzenie w jej prawdziwość.
Gierszał najlepszy
Oszczędną, ale niezwykle sugestywną kreacją w "Pomiędzy słowami" Jakub Gierszał dołożył kolejną cegiełkę do aktorskich Złotych Lwów. W konkursie tegorocznego festiwalu zagrał jeszcze w skrajnie odmiennej, niezwykle fizycznej "Zgodzie" Macieja Sobieszczańskiego, stworzył też najsłabszą z tercetu, ale najefektowniejszą kreację w "Najlepszym" Łukasza Palkowskiego. Jeśli nagroda dla najlepszego aktora festiwalu powędruje do kogoś innego, śmiało będzie można uznać taką decyzję za sensację tegorocznej Gdyni.
Jeśli idzie o wybór najlepszej głównej roli kobiecej - tu jurorzy będą mieli troszkę trudniejsze zadanie. Walka o Złote Lwy powinna rozegrać się między dwiema artystkami: Jowitą Budnik (ostoja filmu "Ptaki śpiewają w Kigali") i Magdaleną Boczarską (brawurowa Michalina Wisłocka w "Sztuce kochania"). Szkoda, że niedoceniane "Dzikie róże" Anny Jadowskiej zamiast w Konkursie Głównym wylądowały w bocznej sekcji Inne Spojrzenie. Kreacja Marty Nieradkiewicz byłaby bowiem poważną kandydaturą do tytułu Złotych Lwów.
O wiele trudniej wytypować faworytów do nagrody w drugoplanowych rolach. Najwyżej stoją akcje Arkadiusza Jakubika (też nie wierzyłem, kiedy sprawdziłem, że jeszcze nigdy nie dostał nagrody w Gdyni). Niekwestionowany mistrz drugiego planu zagrał w tym roku dwie świetne role: ojca głównego bohatera w "Cichej nocy" oraz trenera tytułowego protagonisty w "Najlepszym" (do tego dodał epizodzik w "Człowieku z magicznym udekiem"). O tytuł najlepszego aktora drugiego planu z Jakubikiem rywalizować będą: Eryk Lubos (urocza, przełamująca emploi aktora rola w "Sztuce kochania") oraz Andrzej Chyra (wspominana już kreacja w "Pomiędzy słowami").
Na jeszcze bardziej wyrównaną wygląda rywalizacja w kategorii najlepszej aktorki drugoplanowej. Aż cztery aktorki wydają się mieć tu podobne szanse. Na korzyść Zofii Wichłacz przemawia fakt, że ma w tym roku aż dwa filmy: poza świetnym występem w "Zgodzie" Macieja Sobieszczańskiego widzieliśmy ją jeszcze w zdecydowanie gorszej roli w "Amoku" Katarzyny Adamik. Rwandyjska aktorka Eliane Umuhire otrzymała na festiwalu w Karlowych Warach główną nagrodę aktorską za rolę w "Ptaki śpiewają w Kigali"(wspólnie z Jowita Budnik), wydaje się jednak, że jej kreacja podpada bardziej pod kategorię drugiego planu. Nie można zapominać o kolejnych dwóch aktorkach: Justyna Wasilewska dotrzymuje kroku Magdalenie Boczarskiej w "Sztuce kochania" (do tego dołożyła malutki występ w "Pomiędzy słowami"), z kolei Agnieszka Suchora stanowi równorzędną partnerkę dla Arkadiusza Jakubika w "Cichej nocy".
Największą zagadką festiwalu pozostaje jednak zawsze pytanie o laureata Złotych Lwów. Tym razem, w odróżnieniu od ubiegłorocznej edycji, nie ma zdecydowanego faworyta. Zarówno "Ptaki śpiewają w Kigali" Krzysztofa Krazuego i Joanny Kos-Krazue, jak i "Cicha noc" Piotra Domalewskiego mogą zakończyć sobotni wieczór jako największy wygrany festiwalu. Obydwie produkcje mają też swoich kandydatów do aktorskich wyróżnień, zarówno operatorski tercet "Ptaków...", jak i Piotr Sobociński jr w Cichej nocy" to też mocne typy w kategorii "najlepsze zdjęcia". Nie bez szans na końcowy triumf pozostaje też nieco zapomniany "Pokot" Agnieszki Holland (od premiery filmu minęło już parę miesięcy). Chyba że jury pod przewodnictwem Jerzego Antczaka podejmie najbardziej populistyczną z populistycznych decyzji i postanowi przyznać miano najlepszego filmu imprezy produkcji, która już samym tytułem aspiruje do tytułu największego hitu imprezy. Nie takie rzeczy widzieliśmy już w przeszłości w Gdyni.
Tomasz Bielenia, Gdynia