Reklama

Festiwal w Gdyni: Powtórka z rozrywki?

W poniedziałek, 9 września, rozpoczyna się kolejna edycja festiwalu filmowego w Gdyni. Impreza wróciła do wrześniowego terminu i do polskiej nazwy - od teraz mówimy (i piszemy): Gdynia - Festiwal Filmowy, jednak straciła swój prestiżowy charakter.

Trzyletnia kadencja dyrektora imprezy Michała Chacińskiego dobiega w tym roku końca. Był to czas eksperymentów: Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni przemianowany został na Gdynia Film Festival, zamiast we wrześniu miłośnicy polskiego kina przyjeżdżali nad morze w maju. Intencje Chacińskiego były jasne - chciał, aby gdyńska impreza przestała smażyć się w "polskim piekiełku", zamiast tego stając się eksportową wizytówką rodzimej kinematografii. Cel, mimo powrotu do wrześniowego terminu i zliftingowaniu polskiej nazwy, został osiągnięty - do Gdyni przyjeżdża więcej gości z zagranicy (świadczy o tym nawet obecność obcokrajowca w jury, w tym roku scenarzysta Christopher Hampton). Jeśli popatrzymy jednak na Gdynię z punktu widzenia krajowego widza, widać jak na dłoni, że filmy, na które czekamy w tym roku, można policzyć na palach jednej ręki.

Reklama

Niewiele premier

Z 14 tytułów, które powalczą w tym roku o Złote Lwy, aż 7 miała już kinowe premiery, kolejne dwa filmy - "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej oraz "Płynące wieżowce" Tomasza Wasilewskiego - można było zobaczyć na lipcowym festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Zostaje 5 filmów: "Papusza" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego (mianowana oficjalnie filmem otwarcia festiwalu), "Bilet na księżyc" Jacka Bromskiego, "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy, "Ostatnie piętro" Tadeusza Króla oraz "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Niewiele, prawda?

Przeczytaj recenzje filmów walczących o Złote Lwy!

Ci, którzy w ciągu ostatniego roku niekoniecznie chodzili do kina na rodzime produkcje, będą mogli nadrobić zaległości ( m.in. "Bejbi blues" Katarzyny Rosłaniec, "Nieulotne" Jacka Borcucha, "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego), reszcie pozostaje zapoznanie się z dziełami, które nie zakwalifikowały się do konkursu głównego i zamiast walki o Złote Lwy, prezentowane będą w sekcji Panorama. Znajdziemy tu parę premierowych tytułów, m.in. nowelową "Stację Warszawa", będącą współczesnym portretem stolicy Polski, czy "Kamczatkę" Jerzego Kowyni. Okazja niepowtarzalna, wspomniane tytuły nie mają bowiem jeszcze kinowego dystrybutora, nie wiadomo więc, czy w ogóle będzie można zobaczyć je na kinowych ekranach.

Chodząc na nieliczne premierowe pokazy, wszyscy będziemy czekać na piątkowy wieczór, kiedy na specjalnym pokazie zaprezentowany zostanie nowy film Romana Polańskiego "Wenus w futrze", zadowolimy się pierwszymi fragmentami "Jacka Stronga" Władysława Pasikowskiego, które dystrybutor po raz pierwszy zaprezentuje dziennikarzom w Gdyni oraz czekać będziemy na komunikat organizatorów dotyczący specjalnej projekcji "Wałęsy..." Andrzeja Wajdy (rok temu bomba wybuchła przedostatniego dnia, kiedy okazało się, że Pasikowski pokaże w Gdyni "Pokłosie").

Brak filmu Wajdy w Gdyni jest symptomatyczny. Kilka dni wcześniej obraz miał światową premierę na festiwalu w Wenecji, wydawało się więc, że Gdynia jest idealnym miejscem na fetowanie weneckiego sukcesu. Nic z tego - obraz zaprezentowany zostanie w Polsce po raz pierwszy tydzień później, 20 września, w Gdańsku w ramach imprezy Solidarity of Arts, i nie jest to jedyna "repertuarowa" porażka Chacińskiego. Na Gdynię nie wyrobił się też Jan Kidawa-Błoński, jego nowy obraz "W ukryciu" polską premierę będzie miał dopiero jesienią na Warszawskim Festiwalu Filmowym, wcześniej zadebiutuje na "prestiżowej międzynarodowej imprezie" (Toronto?).

Homoseksualiści i Romowie

Już teraz można jednak spokojnie pokusić się o tematy, które dominować będą w prasowych relacjach z tegorocznej edycji festiwalu. Po pierwsze - homoseksualiści na ekranie. Dwa konkursowe filmy: "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej oraz "Płynące wieżowce" Tomasza Wasilewskiego podejmują pionierską na gruncie rodzimej kinematografii próbę poważnego portretu przedstawicieli mniejszości seksualnych. Po drugie - powrót do klasyki. Zarówno "Papusza" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego, jak i nowy film Pawła Pawlikowskiego "Ida" - zrealizowane zostały na czarno-białej taśmie. Czy kino doby nowych technologii intuicyjnie wraca do korzeni, szuka spokoju i wyciszenia?

Przy okazji premiery "Papuszy" z pewnością podniesiony zostanie także temat romskiej mniejszości - co prawda już w ubiegłorocznym obrazie Filipa Marczewskiego "Bez wstydu" mieliśmy próbę zmierzenia się ze "stereotypem Cygana", jednak dopiero film Krauzów traktować można jako dojrzałe, antropologiczne podejście do tematu.

O ile w ubiegłym roku jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu można było w ciemno typować największego faworyta do Złotych Lwów - zgodnie z przewidywaniami triumfowało "W ciemności" Agnieszki Holland - o tyle tegoroczna stawka wydaje się bardziej wyrównana. Mimo sukcesu na festiwalu w Toronto ciężko uważać "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy za czarnego konia imprezy, nie wydaje się także, by w Złote Lwy mogły celować nowe filmy Tadeusza Króla ("Ostatnie piętro" z Januszem Chabiorem i Joanną Orleańską), czy Jacka Bromskiego ("Bilet na księżyc" z Mateuszem Kościukiewiczem). Największe nadzieje rokuje "Ida" Pawła Pawlikowskiego (klasa tego reżysera jest niepodważalna) - rozgrywająca się w latach 60. ubiegłego wieku opowieść o młodej zakonnicy zmagającej się ze swym żydowskim pochodzeniem oraz "Papusza" małżeństwa Krauzów o życiu tytułowej romskiej poetki (Jowita Budnik) - ilekroć prezentowali jakiś film w Gdyni, zawsze wyjeżdżali z nagrodą.


Na czele 7-osobowego jury, które oceni filmy rywalizujące o Złoty Lwy, stanął w tym roku pisarz, dramaturg i scenarzysta Janusz Głowacki. Towarzyszyć będą mu: polsko-holenderska autorka scenariuszy i reżyserka Urszula Antoniak, aktorka Agata Buzek, brytyjski dramatopisarz Christopher Hampton, reżyserka Agnieszka Holland, dyrektor zarządzająca Medienboard-Berlin Brandenburg Kirsten Niehuus oraz operator, montażysta i producent Arthur Reinhart.

Znamy już nazwisko pierwszego laureata imprezy. Platynowe Lwy za całokształt twórczości odbierze reżyser Jerzy Antczak. Twórca ekranizacji "Nocy i dni" przyjedzie do Gdyni z Los Angeles - gdzie od lat mieszka - razem z żoną Jadwigą Barańską, która zagrała w tym filmie niezapomnianą główną rolę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy