Reklama

Dla kogo Złote Lwy?

To już koniec. Sobota w Gdyni tradycyjnie jest już tylko dniem spekulacji. Najpoważniejszym (jedynym poważnym?) kandydatem do nagrody Złotych Lwów są "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej.

W ostatnim "projekcyjnym" dniu festiwalu zaprezentowano ostatnie konkursowe propozycje. Najciekawiej wypadli "Bracia Karamazow" Petra Zelenki - osadzona w industrialnej przestrzeni stalowni Nowej Huty sceniczna adaptacja powieści Dostojewskiego w wykonaniu zespołu praskich aktorów. Zelenka, podobnie jak Bławut w "Jeszcze nie wieczór", opowiada nam dwie historie: jedną z nich jest sam tekst Dostojewskiego, drugą - dzisiejsi "Aktorzy prowincjonalni", czyli kulisy powstawania spektaklu.

Poza wyśmienitym aktorstwem, pochwalić należy samą reżyserię - Zelenka w niezwykle pomysłowy sposób wykorzystuje akustyczne i scenograficzne walory nowohuckiej stalowni, by dodać swemu filmowi pożądany ciężar. Udowadnia też, że nie stracił nic ze swego specyficznego humoru; popisowym przykładem niech będzie kukiełkowa eksplanacja metody twórczej autora "Braci Karamazow".

Reklama

O wiele gorszym filmem jest jeden z dziennikarskich faworytów - "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka. Rozgrywająca się pod koniec lat 60. w Legnicy opowieść o zakazanej miłości polskiego żołnierza do rosyjskiej dziewczyny grzeszy nadmierną melodramatyczną afektacją. Małym odkryciem filmu pozostaje rosyjska aktorka Swietłana Kodczenkowa, którą widzimy (i słyszymy) w smacznych przeróbkach piosenek Ewy Demarczyk, jednak to za mało, by uwierzyć, że "Mała Moskwa" jest czymś więcej, niż tylko łzawym romansidłem.

Nieudany jest również ostatni film Piotra Łazarkiewicza "0_1_0". W swym pożegnaniu Łazarkiewicz próbował zbliżyć się do kina młodych. Jego oparty na scenariuszu Krzysztofa Bizio film pozostaje jednak tylko zbiorem scenek z życia kilkorga młodych ludzi w nadmorskim miasteczku, przypomina ledwie zestaw ćwiczeń aktorskich, nie wykraczając poza sumę odrębnych, niezwiązanych ze sobą fabularnie mikroopowieści. Wreszcie zaś - drażni przesadną teatralnością i histerycznością dialogów. Zwyczajnie nie sposób uwierzyć w psychologiczną prawdziwość tych wprawek.

Pora więc przyjrzeć się "medalowym szansom" tegorocznego festiwalu. Czy jest w tym roku film, który mógłby dorównać sile "33 scen z życia"? Jest świetna "Rysa", ale ona jest trochę kinem "dla starszych" - w przeciwieństwie do "młodego" filmu Szumowskiej, jest niezwykle ciekawy film Bławuta, jednak on podpada pod zupełnie odrębną kategorię filmów-hołdów - czyżby Srebrne Lwy (zastępca Nagrody Specjalnej Jury), choć bardziej prawdopodobna jest nagroda za najlepszy? debiut. Bławut właściwie nie ma tutaj konkurencji. Wreszcie - nie można tego filmu przekreślać, ale w kontekście całego festiwalu okazało się, że "wielki powrót Jerzego Skolimowskiego" ("Cztery noce z Anną") - wielkim powrotem nie jest.

Mamy jeszcze niezłe "Boisko bezdomnych" Kasi Adamik i nieco zbagatelizowane "Lekcje pana Kuki" Dariusza Gajewskiego . Jest w czym wybierać, ale nieprzyznanie "33 scenom z życia" Złotych Lwów będzie pomyłką, którą spokojnie porównać będzie można do tegorocznej oscarowej porażki "Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andersona.

Jeśli chodzi o kategorie aktorskie. Wśród mężczyzn: Marcin Dorociński w "Boisku bezdomnych", Andrzej Hudziak w "33 scenach z życia", Artur Steranko w "Czterech nocach z Anną" - wśród tych kandydatur powinien znaleźć się laureat nagrody za najlepszą pierwszoplanową rolę męską (choć kreacja Hudziaka może być traktowana jako drugoplanowa). Jeśli Hudziak nie będzie rozpatrywany jednak jako aktor drugoplanowy, to jego największym przeciwnikiem powinien być Rafał Maćkowiak (świetny głównie w roli lekarza-homoseksualisty w "Senności", ale pojawiający się też w epizodach "33 scen z życia" i "0_1_0") oraz Eryk Lubos, który w "Boisku bezdomnych" wspaniale wspiera Dorocińskiego.

Wśród ról kobiecych mamy mniejszy wybór i tylko dwie zdecydowane faworytki: Jadwigę Jankowską-Cieślak w "Rysie" i Małgorzatę Hajewską za rolę matki w "33 scenach z życia". Biorąc pod uwagę, że kreacja Jankowskiej-Cieślak jest bardziej kinematograficzna (jej genialność jest w znacznym stopniu zasługą reżysera i operatora), to przeważający szalę odważnik położyłbym po stronie Hajewskiej - chyba, że jej kreację potraktuje się - to ten sam problem, co w przypadku Hudziaka - jako rolę drugoplanową (zwłaszcza, że bohaterką "33 scen z życia" jest postać grana przez Julię Jentsch). Zagrozić może jej w tej kategorii chyba tylko Iza Kuna, grająca? siostrę postaci Julii.

Tomasz Bielenia, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia | nagrody | film | Lwów | Lew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy