"Czarny koń" i prawdziwe historie
Trzeci dzień festiwalu w Gdyni został zdominowany przez projekcje pozakonkursowe, reprezentujące sekcję Panorama Kina Polskiego. Na szczęście znalazł się też jeden znakomity obraz, walczący o Złotego Lwa.
Mowa o "Wymyku" Grega Zglinskiego, kameralnym dramacie o braterskiej miłości, chęci naprawy błędów, a także odpowiedzialności za swoje czyny (a właściwie ich brak).
Głównymi bohaterami "Wymyku" są bracia Alfred (Robert Więckiewicz) i Jerzy (Łukasz Simlat), którzy w trakcie podróży pociągiem są świadkami incydentu - kilku chuliganów napada na dziewczynę. Jerzy dzielnie staje w jej obronie, natomiast "Fred" zawodzi - reaguje poniewczasie i w konsekwencji staje się biernym świadkiem tragedii młodszego brata, który na jego oczach zostaje wyrzucony z pędzącego pociągu. Od tego momentu nie dość, że dręczy go olbrzymie poczucie winy, to jeszcze stara się ukryć swoją bezczynność przed otoczeniem. Jak długo?
Pomysł na "Wymyk" zrodził się ponad pięć lat temu, gdy Zglinski przeczytał nowelę Cezarego Harasimowicza - "Jerzy", opisującą dramat dwóch przyjaciół, którzy są świadkami tego typu incydentu. Następnie reżyser zrealizował jedną ze scen do przyszłego filmu w ramach projektu "Ekran", realizowanego w Mistrzowskiej Szkole Andrzeja Wajdy. Główną rolę w owej sekwencji zagrał Robert Więckiewicz, i to właśnie "pod niego" była pisana rola w pełnym metrażu.
Przeczytaj naszą recenzję filmu "Wymyk"!
Rola trzeba przyznać bardzo dobra, jedna z najlepszych męskich na tegorocznym festiwalu, dzięki której filmowy "Fred" jest (obok Dorocińskiego, Dziędziela i może też Gallo) jednym z faworytów do zgarnięcia nagrody aktorskiej. Zresztą cała obsada "Wymyku" prezentuje się pod tym względem znakomicie (nawet trzecioplanową rolę gra tu zeszłoroczny laureat Złotych Lwów, Tomasz Schuchardt).
Także pod względem realizacyjnym, technicznym czy scenariuszowym ciężko znaleźć jakieś wady filmu Zglinskiego. Dodatkowo jest w nim niesamowite napięcie, a także rodzaj niepokoju bijący z ekranu, który powoduje, że nie do końca jest się pewnym, jaki byłby najwłaściwszy finał tej historii. Czy to wszystko wystarczy, żeby zdobyć Złote Lwy?
Trzeciego dnia festiwalu pokazano także kilka filmów ze wspomnianej Panoramy, w tym znane już z polskich kin: "Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza, "Wygranego" Wiesława Saniewskiego, a także dwie produkcje powstałe w ramach cyklu telewizji TVN "Prawdziwe historie". W zeszłym roku w Konkursie Głównym znalazła się "Cisza", tym razem ostrzejsza selekcja spowodowała, że dla obrazów "Bokser" Tomasza Blachnickiego i "Mój biegun" Marcina Głowackiego nie starczyło miejsca w czołowej dwunastce.
Spośród tych czterech pozycji najbardziej wyróżnia się dzieło twórcy "Bezmiaru sprawiedliwości". Jego "Wygrany" to niezła produkcja o próbie podążania w życiu własną drogą i realizacji marzeń z Pawłem Szajdą, Januszem Gajosem, Wojciechem Pszoniakiem i Martą Żmudą Trzebiatowską w rolach głównych. Jednocześnie obraz Saniewskiego nie reprezentuje aż tak wysokiego poziomu, żeby mogły się pojawić głosy, iż należało mu się miejsce w Konkursie Głównym.
Takie wypowiedzi pojawiały się natomiast w kontekście "Linczu" i moim zdaniem niesłusznie, bo film Łukaszewicza nie odbiega specjalnie poziomem, a wręcz bardzo przypomina wspomniane "Prawdziwe historie" TVN-u.
Wszystkie trzy obrazy stawiają przede wszystkim na odwzorowanie faktów, jakie doprowadziły do wydarzeń, które poruszyły całą Polskę (lincz we Włodowie, uratowanie córki przez Przemysława Saletę, historia Janka Meli). Są przy tym bardzo przyzwoicie zrobione (widać, że TVN nie żałuje pieniędzy na własne produkcje), nieźle zagrane (przede wszystkim obraz Łukaszewicza), bez zarzutu w każdej z typowo filmowych kwestii, ale jednocześnie ich formuła bezlitośnie je ogranicza. "Lincz", "Bokser" i "Mój biegun" mogą być ciekawą interpretacją faktów, ale niczym poza nią, a już na pewno nie filmowym dziełem walczącym o najważniejszą w polskim kinie nagrodę filmową. To samo - jeszcze przed seansem "Księstwa" Andrzeja Barańskiego - mogę zresztą powiedzieć o wszystkim produkcjach, które znalazły się w Przeglądzie. Co nie zmienia też tego, że i owa dwunastka mogła być jeszcze skuteczniej uszczuplona. Ale o tym już przy innej okazji.
Krystian Zając, Gdynia