- Gdybym zniknęła pewnego dnia, szukałbyś mnie?
- Tak.
- Szukałbyś mnie bezustannie?
- Tak.
- Przez całe życie?
- Tak.
- Kłamiesz.
Tym dialogiem rozpoczyna się Suzhou – trzymająca w napięciu, hitchcockowska, jak to określił krytyk „Sight and Sound”, opowieść o miłości, śmierci i obsesyjnym poszukiwaniu ukochanej osoby, która przepadła bez wieści.
Zaskakującą popularność filmu młodego chińskiego reżysera Lou Ye można tłumaczyć tym, że Suzhou odbiega od tego, co powszechnie kojarzone jest z kinematografią Azji, znaną przede wszystkim z epickiego rozmachu i obrazowego przedstawiania wschodnich tradycji (jak np. w filmach Chen Kaige). Szkatułkowa konstrukcja, poetycka wizja mrocznych zaułków Szanghaju, dynamiczne tempo i ciągłe zwroty akcji sprawiły, że wielu krytykom Suzhou pokazało nieznane dotąd oblicze kinematografii azjatyckiej.
Z Lou Ye rozmawia Placidus Schebert
Szanghaj, który pokazujesz w Suzhou jest miastem przestępców, przemytników i rozsianych po całym mieście nocnych...
"Cokolwiek sobie myślicie o chińskich filmach, zaręczam, że Suzhou sprawi wam wielką niespodziankę. Film ma bardzo wyrafinowany styl i jest pełen odniesień...