Reklama

Bogusław Linda: Nie, nie żałuję

Od września Bogusława Lindę oglądać będziemy co czwartek na antenie TVP2 w nowym serialu kryminalnym "Paradoks". Aktor był gościem festiwalu filmowego Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym, gdzie odbyła się prezentacja pierwszych fragmentów nowej produkcji telewizji publicznej.

W rozmowie z Tomaszem Bielenia Bogusław Linda opowiedział nie tylko o kulisach pracy na planie nowego serialu, lecz również o powodach rezygnacji z występu w filmie "Tajemnica Westerplatte", odrzuconej propozycji od Władysława Pasikowskiego, oraz odczuciach związanych z zakończeniem produkcji serialu "Ratownicy".

Patrzę na kilka ostatnich lat w pana filmografii i wychodzi mi tak: coraz więcej ról w zagranicznych filmach oraz występy w polskich serialach. Jakaś refleksja?

Bogusław Linda: - Zagraniczne filmy dawały mi wolność w życiu prywatnym, czyli - mówiąc wprost - pieniądze. Natomiast jeśli idzie o seriale - cóż, namawiali mnie do nich przyjaciele, z którymi je potem robiłem.

Reklama

A nie jest przypadkiem tak, że te czeskie i rosyjskie produkcje, w których wziął pan udział [do polskich kin trafiła tylko jedna z nich - "Kajinek" - przyp. red.] to pokłosie tego, że nie dostawał pan propozycji od polskich reżyserów?

- Powiedziałbym tak: otrzymywałem propozycje, które mnie nie interesowały.

Co zainteresowało pana w serialu "Paradoks"?

- Po pierwsze, scenariusz. Po drugie, reżyserzy, z którymi chciałem się spotkać ["Paradoks" realizuje duet Greg Zgliński-Borys Lankosz - przyp. red.]. Po trzecie, produkcja, czyli firma Opus Film Piotra Dzięcioła, który zawsze angażuje się w ambitne przedsięwzięcia [m.in. "Moja krew" Marcina Wrony, czy "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego - przyp. red.]. To wszystko dawało mi gwarancję, że zabieram się za robotę, która będzie troszkę inna niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Przeważyła więc ciekawość. Zawsze lubiłem robić rzeczy, które są trochę inne, cieszę się, że mam szansę spróbować tego jeszcze raz. Jedyny minus jest taki, że muszę pracować w wakacje, co mnie strasznie wkur....

Panie Bogusławie, przechodząc od ogólników do konkretów, co jest wyjątkowego w tym "Paradoksie"? Na konferencji prasowej producenci podkreślali, że ten serial przeciera nowe szlaki.

- Wyjątkowy to może za duże słowo, ale to, co wyróżnia "Paradoks" wśród innych telewizyjnych seriali, to nacisk położony na psychologię. Mamy więc rzecz, która bardziej przypomina kino fabularne. Każdy odcinek jest osobną historią, która opowiadana jest w nowoczesny sposób. Sposób, w jaki konstruuje się tu opowieść, przypomina narrację kinową. To tyle.

- Proszę jednak zwrócić uwagę, że kiedy mówimy o kinie, to obracamy się w ostatnim czasie wyłącznie między komediami romantycznymi a filmami dla dzieci, bądź dziwnymi filmami historycznymi. Zniknął gdzieś na rynku film psychologiczny, rodzaj kina noir. W tym kontekście serial "Paradoks" stara się wypełnić tę lukę.

Telewizja cały czas, przynajmniej w Polsce, pozostaje jednak pod kuratelą obyczajowej cenzury. Wspomniał pan, że o ile w kinie można już swobodnie przeklinać, w serialach jest to ciągle niedopuszczalne. W "Paradoksie" uda się coś przemycić?

- Nie da rady. To są sprawy polityczno-reklamowe. Z jednej strony telewizja jest "ciśnięta" przez bardzo katolickich polityków, z drugiej strony jej odbiorcą jest konserwatywną publiczność. Telewizja ma więc świadomość, że jeżeli serial będzie niszowy, a więc odważnie opowiadany, automatycznie przechodzi na godziny nocne. Co się z tym wiąże? Brak reklamodawców. Kręcenie takich seriali się więc nie opłaca. Takie zapętlone kółko.

Zauważyłem, że kiedy prezentowaliście kazimierskiej publiczności fragmenty serialu "Paradoks", pojawienie się na ekranie Arkadiusza Jakubika wprowadziło pana w szampański nastrój. Skąd te chichoty?

- Ja bardzo lubię Arkadiusza Jakubika, grał zresztą w jednym z moich filmów. Poza tym to jest fantastyczny aktor, ale też ciepły, pełen humoru człowiek. Lubimy żartować sobie na planie, kiedy więc zobaczyłem Arka, wróciły pewne wspomnienia z planu "Paradoksu".

Kiedy zaczynał pan aktorską karierę, powstawały już w Polsce niezłe seriale obyczajowe. Sam występował pan w telewizyjnych produkcjach, m.in. "Punkcie widzenia" Janusza Zaorskiego. Ale niewielu widzów wie, że pana debiutem był epizod w historycznych "Czarnych chmurach". Zostały jakieś wspomnienia?

- Grałem halabardnika, stałem w bramie Floriańskiej. Chyba mówiłem "Verda", albo coś podobnego. W każdym razie nie jestem pewien, czy tego nie wycięto. Chodzi mi o kwestię. Bo ja siebie poznaję. W dużym szwedzkim kapeluszu.

Chciałem zapytać pana o przygodę z filmem "Tajemnica Westerplatte", gdzie grał pan majora Henryka Sucharskiego, lecz w końcu zrezygnował z roli, a pana miejsce zajął Michał Żebrowski. Nie natknąłem się na żadne oświadczenie z pana strony dotyczące zerwania współpracy.

- "Tajemnica Westerplatte" była projektem filmu fabularnego , na który przewidziano 60 dni zdjęciowych. W takcie dwóch lat produkcji zagrałem w 5 dniach zdjęciowych. Właściwie nie zacząłem jeszcze tej roli. Kiedy dowiedziałem się, że mamy ją skończyć w 7 dni zdjęciowych, po prostu zrezygnowałem. Nie wierzyłem, że w ciągu tego czasu można "zagrać" 50 dni zdjęciowych. To wszystko.

Intryguje mnie jeszcze jeden tytuł, z którym jednak nie ma pan nic wspólnego. Chodzi o najnowszy film Władysława Pasikowskiego "Pokłosie". Dotychczas występował pan w każdym filmie tego reżysera. Nie wierzę, że nie zaproponował panu roli w "Pokłosiu".

- Zaproponował. Miałem wcielić się w postać brata, który pozostał w Polsce na roli [ostatecznie gra go Maciej Stuhr - przyp. red.]. W tamtej wersji było nieco inne ustawienie bohaterów, ponieważ starszy brat był w Polsce, a młodszy przylatywał ze Stanów. W filmie jest zaś na odwrót. Nie mogłem jednak przyjąć tej propozycji ze względu na wcześniejsze zobowiązania. Zadecydowały więc sprawy terminowe.

Po nakręceniu "Jasnych, błękitnych okien" wspominał pan o zainteresowaniu powieścią Eustachego Rylskiego "Staniewicz. Powrót" jako kolejnego materiału na film. Minęło parę lat, a pan się bierze za teatralną reżyserię.

- Plany filmowe są o tyle trudne, że w kinematografii cały czas odczuwalny jest kryzys. Z tytułami filmów historycznych problem jest taki, że one potrzebują sporo pieniędzy. Nie sądzę, żeby polską kinematografię stać było na tego typu wydatki, a ja nie mam siły walczyć. Idę swoją ścieżką. Wolę robić sobie rzeczy w teatrze niż walczyć przez rok o pieniądze, których i tak dostanę za mało, a potem będę zmuszony świecić oczami przed publicznością, że to wyszło tak a nie inaczej.

Żałuje pan tych "Ratowników"...?

... - Nie, nie żałuję.

Nie dokończyłem pytania: czy żałuje pan, że nie będzie kolejnego sezonu?

- Też nie żałuję.

13 odcinków i wystarczy?

- Właśnie tak.


Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy