Reklama

Xavier Dolan trzyma poziom, bracia Dardenne rozczarowują

W środowy wieczór, 18 maja, w pałacu festiwalowym w Cannes rozbrzmiały dźwięki rumuńskiego szlagieru "Dragostea din tei". Nie, to nie żart. Właśnie ten kawałek znalazł się w najnowszym filmie Xaviera Dolana "It’s Only the End of the World".

W środowy wieczór, 18 maja, w pałacu festiwalowym w Cannes rozbrzmiały dźwięki rumuńskiego szlagieru "Dragostea din tei". Nie, to nie żart. Właśnie ten kawałek znalazł się w najnowszym filmie Xaviera Dolana "It’s Only the End of the World".
Xavier Dolan był też gościem festiwalu w Cannes w ubiegłym roku /Ian Gavan /Getty Images

To najbardziej teatralny (scenariusz jest adaptacją sztuki) spośród dotychczasowych filmów Kanadyjczyka. Jego wcześniejsze dzieła były aż za bardzo filmowe - przeestetyzowane, z manierycznymi aktorami i zabiegami formalnymi, jak niezapomniane rozciąganie ekranu przez bohatera "Mamy".

Tym razem jednak filmowość zeszła na dalszy plan. W filmie "It’s Only the End of the World" na wierzch wyszły emocje kumulujące się w domu rodzinnym Louisa (Gaspard Ulliel), do którego bohater wraca po latach nieobecności. Bliskim ma coś do zakomunikowania: wkrótce umrze. Nie wiemy, co mu dolega, pojawiają się jedynie sugestie, że cierpi z powodu choroby.

To szósty film Xaviera Dolana nakręcony w ciągu zaledwie ośmiu lat. Kwestią czasu było, kiedy złote dziecko podpisze obraz słabszy od pozostałych. "It’s Only the End of the World" znajduje się w cieniu "Toma", "Wyśnionych miłości" czy "Mamy", co nie zmienia faktu, że to wciąż kawał dobrej roboty. Nathalie Baye, Vincent Cassel i Marion Cotillard grają koncertowo, wystylizowane zdjęcia i kamera skupiona na twarzach aktorów wzmacniają wydźwięk tej rodzinnej psychodramy, a kapitalnie pomyślanych scen, jak ta z ptakiem wyfruwającym z kukułki, nie da się zapomnieć.

Reklama

Rozczarowaniem okazała się projekcja najnowszego obrazu braci Dardenne. Ich "The Unknown Girl" doczekała się złośliwych komentarzy i westchnień krytyków w czasie seansu. Belgowie są niekwestionowanymi mistrzami canneńskiego festiwalu. Tu, na Lazurowym Wybrzeżu, odbierali Złotą Palmę dwukrotnie (za "Rosettę" w 1999 i "Dziecko" w 2005 roku), z Riwiery wywieźli też gros innych nagród. Tym razem jednak będą musieli obejść się smakiem.

Choć ich najnowszy film eksperymentuje ze strukturą kryminału, składa się z dobrze znanych z twórczości braci elementów. Oszczędny w emocjach, zaangażowany społecznie, skupiony na niedoli najuboższych (tym razem grupą pokrzywdzoną są imigranci) film nie ma jednak siły ich poprzednich dokonań. Przemiana bohaterki granej przez 27-letnią Adèle Haenel jest mało przekonująca, zaś determinacja w zidentyfikowaniu kobiety, której ciało znaleziono nieopodal jej kliniki, bardziej niż na płynącą z wnętrza serca potrzebę wygląda, niestety, na fanaberię. Jedyna ciekawa refleksja, jaka tu się pojawia, to ta nad naturą człowieka. Według Dardenne’ów nie jesteśmy w stanie funkcjonować ani jako jednostka, ani jako społeczeństwo, jeśli nie wyrzucimy z siebie siedzących nam na sumieniu przewinień. Szkoda, że ten temat nie stał się w tej historii nadrzędny.

Warto odnotować, że chociaż w tym roku w konkursie głównym tylko dwa filmy podpisały reżyserki (Brytyjka Andrea Arnold i Niemka Maren Ade), to w opowiadanych przez reżyserów historiach dominują silne bohaterki. Tak jest i u braci Dardenne, i w świetnym "Aquariusie", i choćby w "The Handmaiden" Park Chan-wooka. Kobieta stoi także w centrum najnowszego filmu Behnama Behzadiego ("Naginając reguły").

W "Inversion" oglądamy współczesny Teheran, który, niczym Kraków, mierzy się z dramatem smogu. Matka głównej bohaterki trafia do szpitala. Lekarze nie widzą dla niej innego wyjścia, jak tylko przeprowadzka na północ kraju. Orzeczenie zawiązuje fabułę tego filmu, bo dzieci kobiety muszą zdecydować, które z nich przeprowadzi się wraz z matką. Pada na Niloofar (Sahar Dowlatshahi), niezamężną i bezdzietną. Behzadi portretuje proces jej dojrzewania do podjęcia korzystnych dla siebie decyzji. Pokazuje, że nawet w konserwatywnym Iranie kończy się okres, kiedy za kobietę mówili wszyscy poza nią samą. Reżyser nie ma wątpliwości, że za taką postawę trzeba zapłacić wysoką cenę, ale jednocześnie pozostawia widza z nadzieją. Gorycz tej historii bierze się między innymi stąd, że chociaż Niloofar nie zostaje przez otoczenie cofnięta do szeregu, to poza nim zostaje sama. Ale ta samotność zasługuje na szacunek i uznanie otoczenia.

W tym roku w Cannes rządzą silne kobiety. I na ekranie, i na czerwonym dywanie, na którym aktorki coraz częściej wyrażają sprzeciw wobec bezwzględnego regulaminu, nakazującemu im przechadzanie się po schodach do pałacu w szpilkach. O tym, że w pierwszych dniach imprezy buty spektakularnie zdjęła Julia Roberts na pewno już słyszeliście. Dostała za to gromkie oklaski.

Artur Zaborski, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy