Reklama

W Cannes jak w Liverpoolu

Jak zachwyca, skoro nie zachwyca? - gombrowiczowska fraza przyszła mi do głowy nie tylko po lekturze canneńskich recenzji "Czterech nocy z Anną" Jerzego Skolimowskiego, lecz również większości filmów, pokazywanych dotychczas w konkursie głównym festiwalu w Cannes.

Wielkie nazwisko dopiero przed nami, w projekcyjnej kolejce czekają kolejno: bracia Dardenne, Clint Eastwood, Steven Soderbergh, Wim Wenders, ale właśnie przekroczyliśmy półmetek imprezy a filmu, który by wstrząsnął festiwalową publicznością jak nie było, tak nie ma.

Być może rację mają ci, którzy artystycznych wrażeń szukają w bocznych sekcjach festiwalu. To tam najczęściej odkrywa się nowe talenty, filmy walczące o Złotą Palmę są w tym roku nieznośnie przewidywalne. Program głównego konkursu jest bowiem moim zdaniem skomponowany w mało odważny i niezwykle zachowawczy sposób.

Reklama

Emocji, wzruszeń i zaskoczeń szukałem dziś poza Palaise des Festival, wybierając "Liverpool" Lisandro Alonso (sekcja Director's Fortnight) i "Of Time and the City" Terence'a Daviesa (w ramach pokazu specjalnego). Jest między tymi tak różnymi tytułami sekretne powiązanie: akcja "Liverpool" rozgrywa się w Argentynie, "Of Time and the City" jest z kolei osobistym portretem... miasta Beatlesów.

Nie wiem dlaczego najnowszy film Alonso nie zakwalifikował się do konkursu głównego. Poprzednie tytuły Argentyńczyka: "Los Muertos" i "Fantasma" debiutowały właśnie w Director's Fortnight, on sam uznawany zaś jest za najzdolniejszego argentyńskiego reżysera młodego pokolenia. Być może filmy Alonso są zbyt "nudne", by miały jakiekolwiek szanse w walce o Złotą Palmę. Kiedy jednak przypomnimy sobie zeszłoroczny canneński sukces bliskiego mu stylistycznie Carlosa Reygadasa (Grand Prix Jury za "Ciche światło"), upewnimy się, że w Cannes jest także miejsce dla kina ekstremalnie ascetycznego.

"Liverpool" nie odbiega stylistycznie od wcześniejszych produkcji Argentyńczyka. Brak tradycyjnie rozumianej akcji, nieatrakcyjność dialogów, zwyczajność rejestrowanych przez nieruchomą kamerę sytuacji odstraszają niektórych widzów (całe szczęście fotele w Theatre Croisette nie strzelają, kiedy się z nich wstaje w trakcie seansu). Także tytuł filmu wydaje się zwodniczy. "Akcja" filmu rozgrywa się bowiem w najbardziej na południe położonej miejscowości w Argentynie. Czy więc Liverpool, podobnie jak Japon z debiutu Reygadasa, to jedynie stan umysłu, a nie konkretne geograficzne miejsce? Aby się o tym dowiedzieć, trzeba wytrzymać do ostatniej sceny filmu.

To kino bardziej do przeżywania, niż oglądania - historię, przedstawioną w "Liverpool" można by właściwie streścić w jednym zdaniu. Marynarz Farrel po latach wraca do rodzinnej miejscowości, by spotkać dawno niewidzianą matkę. "Wszystko co chciałem pokazać, to jak mija czas" - deklaruje w reżyserskiej eksplikacji Alonso. Mało ambitne założenie?

Tuż po seansie "Liverpoolu" w niewielkiej sali im. Bunuela odbył się pokaz osobistego dokumentu Terence'a Daviesa. Brytyjski reżyser opowiada dokładnie o tym, o czym traktuje tytuł jego filmu - "czasie i mieście". Iskrząca się humorem, mistrzowsko zmontowana z archiwalnych materiałów wędrówka Daviesa po zakamarkach swojej pamięci to nie tylko "love song" dla Liverpoolu.

W tym "wizualnym wierszu" (Davies występuje w filmie jako narrator, wzbogacającej swój równocześnie nostalgiczny, jak i zabawny komentarz recytacjami poezji) reżyser opowiada nam także o sobie, o swojej pierwszej fascynacji kinem, miłości do muzyki klasycznej i zadeklarowanym ateizmie.

W warstwie wizualnej filmu mamy więc Liverpool (mnóstwo cudownych archiwalnych obrazów miasta), autobiograficzny charakter "Of Time and the City" ujawnia się zaś w ścieżce dźwiękowej. Brakuje w filmach konkursu głównego festiwalu tego osobistego oddechu, który sprawia, że film bardziej przypomina prywatną rozmowę reżysera z publicznością (głos Daviesa jest ściszony ale przy tym niezwykle "teatralny"), niż jedynie próbę zrobienia na niej jak najlepszego wrażenia.

Tomasz Bielenia, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: city | Fernando Alonso | Cannes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy