Reklama

Cannes: Game over

65. Międzynarodowy Festiwal Filmowy zakończył się werdyktem sprawiedliwym w przypadku Złotej Palmy dla Michaela Haneke - jego film "Miłość" był faworytem tak prasy, jak i publiczności od momentu pierwszego pokazu - oraz Złotej Kamery dla Benha Zeitlina, twórcy filmu "Bestie z południowych krain". Co do reszty, to naprawdę zadziwiające, że najbardziej prestiżowy festiwal filmowy na świecie wybrzmiał ocenami zachowawczymi.

Zaskakujące nagrody

Rozłożenie pozostałych nagród jest sporym zaskoczeniem. Mads Mikkelsen najlepszym aktorem? Stworzył zbudowaną na niuansach rolę, ale to zaledwie solidna kreacja w niestety dość przeciętnym duńskim filmie "The Hunt". Daleko mu do wspaniałej, przejmującej roli Jean-Louisa Trintignanta w "Miłości", czy brawurowego wystąpienia Denisa Lavanta w "Holy Motors". W ogóle dziwi brak nagrody dla tego drugiego filmu, najbardziej chyba radykalnego i progresywnego z grona konkursowych produkcji. Zastanawia, po co takie filmy zapraszane są do najważniejszej konkursowej sekcji, jeśli zwyciężają obrazy konserwatywne, poprawne, a czasami nawet wsteczne.

Reklama

Ten opis trochę oddaje klimat "Reality" Matteo Garrone (Nagroda Grand Prix). To film z nachalnymi nawiązaniami do klasyki kina włoskiego, a przy tym spóźniony o kilka lat, bo opowiadający o telewizyjnej rzeczywistości, fascynacji ludzi reality show typu Big Brother. Garrone, podobnie jak w poprzedniej, doskonałej "Gomorze", potrafi mówić o swojej ojczyźnie, jej współczesnej wersji, rozbiciu, rozwarstwieniu społecznym, biedzie, ludzkich aspiracjach. I ten dokumentalny wymiar filmu, jego warstwa wizualna, broni się, sama fabuła jest dość miałka i naiwna. Już pojawiły się głosy międzynarodowej prasy, że to nagroda na wyrost - Nanni Moretti nagrodził rodaka i tyle.

Nagrodę dla najlepszej aktorki dostały ex aequo Cosmina Stratan oraz Cristina Flutur za "Beyond the Hills" - a miały niemałą konkurencję, mówiło się o świetnych Marion Cotillard w "Rust and bones", Sabine Azema w "Vous n'avez encore rien vu", wreszcie Emmanuelle Riva w "Miłości" - ale aktorstwo to zdecydowanie najlepszy aspekt filmu Christiana Mungiu, propozycji dość siermiężnej i oskarżycielskiej w tonie.

Akcja filmu rozgrywa się w klasztorze, do którego przybywa młoda dziewczyna w poszukiwaniu przyjaciółki z czasów, kiedy obie mieszkały w sierocińcu. Mungiu portretuje położony na uboczu świat, żyjącą z dala od cywilizacji społeczność, która nie stawia sobie trudnych pytań, nie ma tu miejsca na kwestionowanie wiary. Dopiero pojawienie się intruza zaburza pewien porządek i hierarchię, ale też nie doprowadza do żadnej rewolucji. W obronie swojego świata siostry pod wodzą księdza przeprowadzają egzorcyzmy nad dziewczyną z zewnątrz, niestety reżyser tak konstruuje swoją opowieść, że wielu złapało się na tym, że było za, nazwijmy to umownie: "ciemnogrodem" - jednowymiarowym, patriarchalnym systemem. Christian Mungiu nie potrafił skończyć swej opowieści, zapętla się w finale, nic nie wynika z udręczenia tak aktorów jak i widzów przydługą historią. Dlatego dziwi również uhonorowanie nagrodą za najlepszy scenariusz filmu "Beyond the Hills", to kolejna festiwalowa niespodzianka.

Z kolei Carlos Reygadas został wyróżniony za najlepszą reżyserię. Jego film "Post Tenebras Lux" to produkcja pełna niezwykłych obrazów, sugestywnych, pełnych tajemnic. Reygadas uchwycił coś poza definicjami, przenikanie się świata ludzi i świata przyrody, natury, tego co nienazwane, a co przynależy do pierwotnego systemu, i co bierze ostatecznie górę nad bohaterami tej opowieści. To ciekawa propozycja, ale przekombinowana formalnie, z czego zresztą reżyser nie potrafił się wytłumaczyć podczas konferencji prasowej (pytanie o zastosowanie m.in. obiektywu "rybie oko" do zdjęć w plenerze pozostało bez odpowiedzi).

Konkurs zastanawiający, werdykt zachowawczy

Poziom tegorocznego Konkursu Głównego był zastanawiający. Obecność komercyjnych tytułów "Lawless" i Killing them softly" przeszła bez echa, koreański "In another country", czy egipski "After the battle" budziły zdziwienie i mnożyły domysły, na temat tego, jak w ogóle trafiły do Konkursu Głównego - o pierwszym tytule mówiło się jawnie, że po prostu zagrała w nim Isabelle Huppert i to ona wywierała naciski na komisję selekcyjną, zresztą aktorka cieszy się bardzo mocną pozycją wśród gospodarzy i organizatorów francuskiego festiwalu. Zawiódł Abbas Kiarostami z "Like Someone in Love", Walter Salles z "On the Road", David Cronenberg z "Cosmopolis". Dominowały filmy, które choć stanowiły osobistą reżyserską wypowiedź i wizję, w rezultacie okazywały się nie do końca udane, mało komunikatywne, wydumane. Warto wymienić "Paradise: Love" Seidla, "Rust and Bones" Audiarda, uhonorowane Nagrodą Jury "The Angels' Share" Loacha, czy "Paperboy'a" Danielsa.

Werdykt 65. Festiwalu w Cannes przypominał bardziej podział nagród - nawet nie wypadkową sympatii i osobistych poszukiwań - ale właśnie podział: racjonalny, zachowawczy, pragmatyczny, a nie szczere i instynktowne podążanie za tym, co ujmuje, co ma siłę, autentyzm, świeżość, co stanowi jakąś autorską propozycję. Oczywiście, wszystko jest kwestią gustu, zakładam, że tegoroczne jury też jakiś miało, ale niekoniecznie kierowało się nim przyznając swoje nagrody.

Poniżej subiektywna lista najlepszych filmów 65. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego (oraz targów). Część z nich została zauważona, część nie, najważniejsze, że niektóre z wymienionych poniżej tytułów trafią na ekrany kin w Polsce:

"Holy Motors", reż. Leos Carax - Konkurs Główny

Naprawdę dziwi pominięcie "Holy Motors" przez jury w Cannes. To nie tylko najważniejszy film festiwalu, przede wszystkim najważniejsza produkcja, jaka powstała w ostatnich latach w światowym kinie. Fakt, mnie też trochę drażni sekwencja ze śpiewającą Kylie Minogue, ale "Holy Motors" to jednocześnie trochę "Holy shit", projekt, który wyłamuje się jednoznacznym ocenom, referencjom i definicjom, filmowy eksperyment, który pozostaje poza gatunkami. Mieści w sobie wszystko: patos i brawurę, jest podniosły i mądry, bywa pretensjonalny i wzruszający, bezsprzecznie jest odkrywczy, nieprzewidywalny, bezczelny. Zaskakująca, świeża i bezkompromisowa propozycja reżysera, do końca nieodgadniona. Trudno streścić fabułę... Tajemniczy pan Oscar wciela się w różne role, przywdziewa coraz bardziej zaskakujące kostiumy, za każdym razem nakłada na twarz świeży makijaż. Żmudny proces charakteryzacji trwa zawsze w samochodzie - lśniącej białej limuzynie - zawsze w drodze, zawsze w ruchu, w natarciu, w zawieszeniu. Każda nowa odsłona to wizyta u kolejnego bohatera. Czy nic nam już nie pozostało tylko przywdziewanie kolejnych masek? I po co, dla kogo to robimy? Czy śmierć też musi mieć jakiś kamuflaż, nim odegra w finale najważniejszą ze swoich ról? Wątpliwości można mnożyć. O czym jest ten film!? A o czym byś chciał, żeby był? - zdaje się kierować swoje najważniejsze pytanie reżyser wobec każdego z widzów.

Zobacz zwiastun filmu "Holy Motors":


"Amour" (Miłość"), reż. Michael Haneke - Konkurs Główny

Nie trzeba chyba już nic pisać, padło tyle słów pod adresem filmu i jego twórcy, także w raporcie specjalnym INTERIA.PL o festiwalu w Cannes (kliknij). Nagroda absolutnie zasłużona. Palm d'Amour. Po prostu.
Przeczytaj recenzję filmu "Miłość" na stronach INTERIA.PL!

"Beasts of the Southern Wild" ("Bestie z południowych krain"), reż. Benh Zeitlin - Un Certain Regard

Świat po apokalipsie. Ci, którzy przetrwali żyją na skrawkach ziemi i przygotowują się na nadchodzące niebezpieczeństwo, zagładę ostateczną. My poznajemy tę dziwną rzeczywistość zawieszoną pomiędzy współrzędnymi i kontynentami oczami dziecka, 6-letniej Hushpuppy. To koniec świata, a może jego nowy początek? Hipnotyzujący, wizyjny film, którego twórca ma dziecięcą wrażliwość w patrzeniu na świat i wykazuje niezwykłą dojrzałość, kiedy przychodzi czas ma podejmowanie reżyserskich decyzji.

Zobacz zwiastun filmu "Bestie z południowych krain":


"Laurence Anyways", reż. Xavier Dolan - Un Certain Regard

Xavier Dolan jak zwykle. Xavier Dolan po swojemu. 23-letni twórca przyjechał do Cannes ze swoim kolejnym, trzecim już filmem. Mówi się o nim "pupil festiwalu", coś w tym jest, najbardziej prestiżowa impreza filmowa wychowuje sobie nowego mistrza. "Laurence Anyways" zbiera średnie recenzje, ale jak zwykle jest tu moc, autentyzm, precyzja i świadomość wykorzystywania języka kina, motywów z popkultury, muzyki i mody - ach, te kolory; ach, te faktury - fuzja sztuki i kiczu. To historia zakochanej w sobie pary, gdy niespodziewanie jedno z bohaterów wyjawia, że nigdy nie czuło się dobrze w swojej płci i w przypisanych do niej atrybutach. Resztę trzeba zobaczyć, trzeba poczuć, choć to film, który nadwyręża widza swoi metrażem, ma momenty, które niosą i zostają na zawsze w pamięci. Xavier anyways.

"Vous N'Aves Encore Rien Vu", reż. Alain Resnais - Konkurs Główny

Galeria aktorów, którzy grają samych siebie. Grając samych siebie wcielają się w role z mitycznej historii Orfeusza i Eurydyki. Archaiczny filmowy język może stanowić, i pewnie stanowi, niemałą barierę, ale współtwórca francuskiej nowej fali nie potrafi inaczej, to ciąg dalszy raz podjętej drogi, poruszanie się w ramach przestrzeni nazwanej i określonej. Alain Resnais jest nierozerwalnie złączony z pewną estetyką, która dziś wydaje się sztuczna, ale ta sztuczność prowadzi aktorów do okrycia prawdy o sobie, do wyjścia poza ramy ukazanego na ekranie spektaklu. Wzruszająca jest konsekwencja reżysera, wierność wobec kina, które dziś mało kogo obchodzi, mało kogo dotyka.

Zobacz zwiastun filmu:


"For Love's Sake", reż. Takashi Miike - Pokaz specjalny

Największy egzot i najbardziej japoński film ze wszystkich pokazywanych w Cannes na festiwalu i na targach. Cudowna symbioza estetyki mangi z zachodnim musicalem ("Grease"), pożeniona z krwawym mordobiciem a'la "Oldboy" i "Kill Bill" (idąca jednak o krok dalej, Takashi Miike absolutnie nie oszczędza kobiet - słodkie licealistki to u niego cyborgi w kokardach i podkolanówkach, bójka pomiędzy Umą Turman a Daryl Hannah, to przy tym głaskanie się po twarzy i pudrowanie nosków). Albo to kumasz i kochasz, albo wstydliwie odwracasz wzrok.

"Final Cut", reż. Gyorgy Palfi - Targi filmowe

Z jednej strony, kompletnie niepraktyczny i nikomu niepotrzebny owoc trzyletniej pracy grupy montażystów z Węgier. Z drugiej strony, sentymentalna podróż i krzyk tęsknoty za kinem XX. wieku. Setki tysięcy krótkich scen i kadrów z całej historii kina zmontowanych w ostateczną i uniwersalną opowieść o miłości. Bohaterowie tej love story mają wiele twarzy, dosłownie i w przenośni. Mężczyzna - oczy Marcello Mastroianniego, ale mieści się w jego spojrzeniu także surowość i obycie Mickey'a Rourke. Kobieta - uśmiech Audrey Hepburn, w którym zawiera się seksapil Marilyn Monroe. To opowieść zbudowana z romantycznych gestów Gene'a Kelly śpiewającego na deszczu bez parasola i żarliwych scen erotycznych z "Ostatniego tanga w Paryżu". Film, póki co, bez szans na dystrybucję ze względu na wykorzystanie niezliczonych ilości materiałów ze światowego kina, prawa autorskie, to będzie długo mur nie do przeskoczenia. Mam nadzieje, że ten nostalgiczny, ujmujący i zgrabny kolaż, wcześniej czy później znajdzie się na ekranach kin nie tylko w Polsce. Niby wszystko to już było, niby wszystko to już widzieliśmy, ale warto ponownie przejrzeć się w tej mozaice emocji.

Anna Serdiukow, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bestie z południowych krain | GAME
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy