Reklama

Aleksander Pietrzak: Kropla kolorowego atramentu w smutnej polskiej kulturze

- Chciałbym wlać kroplę kolorowego atramentu w tę mętną i smutną polską kulturę - tłumaczy w rozmowie z Interią Aleksander Pietrzak, reżyser świetnie przyjętych przez krytyków komedii "Juliusz i "Czarna owca" oraz dyrektor i producent Big Festivalowski. Druga edycja odbywającej się w Płocku imprezy odbędzie się w dniach 18- 20 sierpnia.

- Chciałbym wlać kroplę kolorowego atramentu w tę mętną i smutną polską kulturę - tłumaczy w rozmowie z Interią Aleksander Pietrzak, reżyser świetnie przyjętych przez krytyków komedii "Juliusz i "Czarna owca" oraz dyrektor i producent Big Festivalowski. Druga edycja odbywającej się w Płocku imprezy odbędzie się w dniach 18- 20 sierpnia.
Aleksander Pietrzak /materiały prasowe

Co jest trudniejsze: zrobić film czy festiwal?

Aleksander Pietrzak: - Dobre pytanie... Na tym etapie wydaje mi się, że trudniejszy jest festiwal, ponieważ przy Big Festivalowski nie tylko pełnię obowiązki dyrektora artystycznego, lecz także producenta. To znacząca różnica. Okazało się, że produkcja kultury to niezwykle trudna sprawa - zrobić coś dobrze i zmieścić się w budżecie; do tego dochodzą sprawy organizacyjne, administracyjne, prawne... Jeśli szukać jakichś porównań do świata kina, to trzeba by raczej wskazać na producenta filmowego. Ja przeskoczyłem od reżysera filmowego do producenta festiwalu, stąd moje przeświadczenie na teraz, że trudniejsze jest wyprodukowanie festiwalu niż zrobienie filmu.

Reklama

Big Festivalowski: Centrum wzajemnej inspiracji

Skąd wziął się pomysł na Big Festivalowski?

- Pierwotna idea wyłoniła się w efekcie rozmów z moim starym kumplem Michałem Niewęgłowskim, który od niemal 10 lat organizuje w Kazimierzu Dolnym festiwal Kazmiernikejszyn... Robiłem komedie i obserwowałem rynek w naszym kraju: nie dość, że robimy tego mało, to jeszcze nie kręcimy dobrych komedii. Komedia kojarzy nam się wciąż z czymś kiepskim i najczęściej machamy ręką: "Polska komedia? Aaaa, nie pójdę. Kolejny paździerz".

- Pomyślałem sobie, że brakuje tego rodzaju sztuki i nie mówię tylko o Polsce, ale o całej Europie Wschodniej, która została przejechana walcem przez historię. Ale patrząc na ostatnie 200 lat naszej historii, nic dziwnego, że mamy Pendereckiego, Smarzowskiego, Beksińskiego - z całym szacunkiem dla ich twórczości i talentu. Dlatego nasza kultura, która wychodzi na Zachód, to jest kultura ciężka - smutna, dramatyczna, rozliczająca się z traumą rozbiorów, powstań i wojny. Dwa lata temu na festiwalu w Gdyni połowa konkursowych filmów była o PRL-u. Zajmijmy się też współczesnymi historiami! A jak ktoś robi dobrą rozrywkę, jak ktoś robi udany lekki film, coś, co się podoba widzom, coś, co wywołuje uśmiech na twarzy, daje radość - to wtedy kręci się nosem i traktuje taki film jako coś niepoważnego.

- Ale proszę nie myśleć, że ja robię festiwal, żeby pokazywać zabawne filmy, bawić się i wypiąć na resztę. Nie. Przyświecają mi dwie idee. Po pierwsze - żeby zrobić z Big Festivalowskiego rodzaj hubu, centrum wymiany myśli i przestrzeń wzajemnej inspiracji - duży przypływ podnosi wszystkie łodzie. Jeśli ktoś zrobi świetną komedię lub komediodramat, albo film na ważny temat ale w lekkiej konwencji - to my go pokażemy, podyskutujemy sobie na jego temat. Są warsztaty, jest stand-up. Stand-uperzy coraz częściej zaczynają zajmować się pisaniem scenariuszy - sam z kilkoma współpracowałem. Ten rynek fajnie się rozwija i być może wkrótce wstanie z kolan. Na przykład Klub Komediowy, który miał przed pandemią kilkanaście spektakli w miesiącu, teraz ma na nawet kilka programów dziennie. To znaczy, że jest zapotrzebowanie na tego typu rozrywkę.

- Organizując Big Festivalowski, chciałbym wlać kroplę kolorowego atramentu w tę mętną i smutną polską kulturę. Spróbować odwrócić bieg rzeki. To jest karkołomne zadanie, ale tak to sobie wymarzyłem. Film mogę zrobić raz na dwa lata, a na festiwalu mogę pokazać prace z Polski i ze świata, zaprosić gości i sprawić, że ten gatunek trochę ruszy. Jeśli dodam do tego cegiełkę, będę bardzo szczęśliwy.

A druga idea?

- To rodzaj terapeutycznego podejścia, który wiąże się z naszym pogarszającym się stanem psychicznym. Dawno nie było z nami tak źle. Ostatnie badania pokazują, że wysoki procent nastolatków przyznaje się do myśli samobójczych. Do tego dochodzi depresja. Była pandemia, jest wojna. Do tego inflacja czy sztuczna inteligencja. No i media społecznościowe. Według najnowszych danych rozwój technologiczny spowodował, że codziennie przyjmujemy 36 GB danych, nasze mózgi są zmęczone, tego jest za dużo. Nie potrzebujemy na dobitkę ciężkiej kultury. Niepotrzebne nam są smutne filmy, raczej na koniec dnia pragnęlibyśmy się wyluzować, obejrzeć coś lżejszego. Potrzebujemy zmiany. A w Polsce panuje przekonanie, że żeby dobrze opowiadać lekkie i zabawne historie, trzeba się urodzić z jakimś darem. To nieprawda. To jest rzemiosło. Amerykanie uczą się tego w szkołach, są systemy  na budowanie komedii z żartu, bawienie się sytuacją, tworzenie dystansu.

- Jeżeli uda mi się moimi filmami czy tym festiwalem sprawić, że ludzie zapomną o swoich problemach, wyluzują się, będą się cieszyć daną chwilą, która jest tu i teraz, obejrzą fajny stand-up, popatrzą z dystansem na świat w Muzeum Memów, pójdą w szlafroku potuptać do klubu festiwalowego, to będę szczęśliwy. Wszystko w luźnej atmosferze, z uśmiechem na ustach i pozytywną energią. To jest to, o co mi chodzi. To nie jest kolejny festiwal filmowy, tylko pewna idea. Produkujemy endorfiny! Jeśli nie robiłbym tego festiwalu, to starałbym się wcielić w życie tą filozofię, kręcąc więcej filmów. Jeśli nie kręciłbym filmów, to bym pisał albo tworzył muzykę, albo robił coś jeszcze innego. Robiłbym coś, co sprawia ludziom radość, bo to jest teraz potrzebne.

Big Festivalowski: Dywan jako metafora

Rok temu podczas inauguracyjnej edycji Big Festivalowskiego nagrodę za całokształt twórczości otrzymał Marek Koterski. Czy wiadomo już, w czyje ręce w tym roku powędruje pamiątkowy dywan? Szczerze mówiąc, jak zacząłem się zastanawiać nad nazwiskiem potencjalnego laureata, doszedłem do wniosku, że prościej byłoby zaprosić jakiegoś czeskiego reżysera...

- To prawda, nie jest ich wielu, ale mogę wskazać kilka nazwisk, którym wypadałoby w tym gatunku oddać hołd: Stanisław Tym, Juliusz Machulski, Jerzy Stuhr. Myślę, że niedługo ogłosimy nazwisko tegorocznego laureata. Nie ukrywam jednak, że chciałbym też wyjść z tym festiwalem w świat i niewykluczone, że za rok nagrodzimy właśnie zagranicznego twórcę, być może będzie to właśnie Czech. 

Mam jeszcze pytanie dotyczące dywanu - nagrody, którą dostają laureaci za całokształt twórczości. To jakiś specjalny dywan?

 - Specjalnie szyty! Ten ubiegłoroczny był sprowadzany z Norwegii. Wełniany ze współczesnym haftem. Oczywiście będziemy rozwijać ten koncept - te dywany będą się różnić zarówno wzorem, jak i krajem pochodzenia. Każdy będzie jednak osobisty, podpisany dla danego twórcy. Ten dywan wzięliśmy oczywiście z "Big Lebowskiego", ale z tą swoją miękkością pełni on też pewną symboliczną funkcję. Sugeruje miłą i przyjemną atmosferę: na dywanie, w szlafroku, czy na kanapie podczas seansu ulubionego filmu. Ta metafora jest mi bliska i dobrze oddaje charakter naszej imprezy.

Muzeum Memów, Buster Keaton i Zełenski jako Paddington

Czego możemy spodziewać się po tegorocznej edycji Big Festivalowski?

- Formuła będzie podobna, niektóre rzeczy jednak wymagają aktualizacji. Na przykład pierwsze w Europie Muzeum Memów, które otworzyliśmy w ubiegłym roku w podziemiach Kina Przedwiośnie w Płocku na 800 metrach kwadratowych. To nie tylko obrazki, ale też materiały wizualne, prezentujemy historię zjawiska, kuratorski opis. Jest też w osobnym pokoju sekcja memów tylko dla dorosłych. Wymyśliliśmy nawet grę "memory", polegającą na tym, że memy leżą na stole i trzeba je łączyć w pary. W tym roku będzie druga, odświeżona i zaktualizowana odsłona Muzeum Memów.

- Oczywiście pokazujemy też filmy, przyjadą goście: Łukasz Grzegorzek [reżyser filmu "Moje wspaniałe życie" - przyp. red.], Piotr Kumik [reżyser filmu "Kryptonim Polska" - przyp. red.]. Będą aktorzy serialu "The Office PL" oraz "Emigracja XD". Pojawi się Michał Oleszczyk, który zaprezentuje masterclass o Busterze Keatonie - obejrzymy jego "shorty". Planujemy też przegląd komedii wojennych, trochę na przekór temu, co się teraz dzieje. Będziemy starali się choć odrobinę złapać dystans seansami takich filmów, jak: "Good Morning Vietnam" czy "Być albo nie być" Ernsta Lubitscha... Puścimy też na rynku "Paddingtona" z ukraińskim dubbingiem, czyli będziemy mogli usłyszeć Wołodymyra Zełenskiego. To będzie ukłon w stronę braci Ukraińców, którzy też w Płocku mieszkają, ale ja też chętnie usłyszę, jak Zełenski sprawdził się w roli misia Paddingtona.

Wspomniałeś o coraz bardziej znaczącym wkładzie stand-uperów w proces powstawania scenariuszy filmowych (w twoim "Juliuszu" znalazła się zresztą scena wizyty głównego bohatera na wieczorze stand-upu). Stand-up był ważnym elementem pierwszej edycji Big Festiwalovski. Czy podobnie będzie też w tym roku?  

- Oczywiście. Przyjadą m.in. Antek Syrek-Dąbrowski, Wiolka Walaszczyk i Czarek Jurkiewicz. Ten pierwszy zrobi specjalny mastercalss, podczas którego pokaże, w jaki sposób pracuje nad komedią.  Ja to samo robię na własnych planach filmowych. Żart, który zapisany jest w scenariuszu, jest przebudowywany na próbach, potem jeszcze improwizujemy na planie i wychodzi coś jeszcze lepszego. Antek pokaże, jak przebiega ten proces: od wymyślenia żartu, do testów, próbnych nagrań, po ostateczny efekt stand-upowego programu, nad którym nierzadko pracuje cały rok. Jak w pokerze: sprawdzam, sprawdzam i jeszcze raz sprawdzam. To jest ciężka praca. Komik, który wydaje nam się geniuszem, bo rzuca żart za żartem, okupuje to masą ciężkiej pracy. Tak naprawdę 9 na 10 żartów, które napiszemy, jest do śmietnika.

- Chciałem jednak zaznaczyć, że cały czas pracujemy nad bieżącym programem. Mogę tylko zapewnić, że atrakcji oraz festiwalowych gości będzie o wiele więcej.

Będzie pokaz filmu "Big Lebowski"?

- Rok temu podczas otwarcia festiwalu wichura i ulewa spowodowały, że musieliśmy w połowie przerwać seans. Myślałem, że może teraz puszczę go od połowy... Oczywiście żartuję, to bez sensu... Puścimy go ponownie i chyba będziemy to robić podczas każdej kolejnej edycji.

Chciałem się trochę poskarżyć. Jak przejrzałem Instagram festiwalu, znalazłem zdjęcia wielu gwiazd kina w szlafrokach - zarówno w ekranowych kreacjach, jak i z prywatnego archiwum. Nie mogłem jednak nigdzie znaleźć Alana Aldy w roli Sokolego Oka z serialu "M.A.S.H." - a to przecież duchowy antenat Jeffa Lebowskiego!

- Mam tyle pomysłów, tyle osób chciałbym zaprosić... nie wiem, czy podczas pierwszej edycji nie podszedłem do niektórych rzeczy zbyt ambitnie. Popełniając kilka błędów, dużo się jednak nauczyłem. Mówię ludziom, którzy ze mną współpracują: "Wiem, wiem, ale ten festiwal trwa tylko trzy dni, nie da rady tego wszystkiego zrobić naraz. Trzeba sobie dozować". To znaczy, że wciąż są filmy do obejrzenia, wciąż są ludzie do zaproszenia, wciąż są ujęcia gwiazd w szlafrokach do wrzucenia na Instagram. Alan Alda, nie zapomnimy!

Świąteczny komediodramat i pełnometrażowa animacja

Powiedziałeś na początku naszej rozmowy, że film możesz nakręcić raz na dwa lata. Właśnie tyle mija od premiery twojej ostatniego filmu "Czarna owca". Zauważyłem, że każdy ze swoich filmów kończysz sceną porodu. Dodajmy, że przebiegają one w ekstremalnych okolicznościach. Czy twoje kolejne filmowe dziecko też powstaje w bólach?

- Siedzę teraz nad kilkoma rzeczami. Sytuacja w branży nie jest najciekawsza. Dużo projektów, nad którymi pracowałem, po prostu się wysypywało. Miałem kręcić film tuż przed tegoroczną edycją Big Festivalowski - nic z tego nie wyjdzie. Walczę o to, żeby nakręcić świąteczny komediodramat - świetny scenariusz. Mimo że go znam, ciągle płaczę na końcu, jak go czytam. Świetne kino familijne, o którym marzę. Może uda się zimą, wiele zależy od finansowania. Pracuję też nad pełnometrażową animacją, której szczegółów nie mogę na razie zdradzić. Jeżeli to się uda, to szykuje się coś naprawdę dużego, rzecz bezprecedensowa jeśli idzie o pełnometrażową animację.

- Wspomniałeś o tych filmowych porodach. Coś w tym jest. Ale nie ukrywam, że rodzajem takiego porodu był dla mnie Big Festivalowski. Dzięki niemu nauczyłem się wielu przydatnych rzeczy, które chciałbym w przyszłości wykorzystać w branży filmowej. Mam takie marzenie, żeby nie tylko kręcić filmy, ale też spróbować jakiś wyprodukować. Ten festiwal jest dla mnie doskonałym produkcyjnym przetarciem.

Nie znaczy to jednak, że nie chciałbym już reżyserować, wręcz przeciwnie. Zaczynałem, pracując z cudzymi tekstami i nie swoimi pomysłami.  Co prawda, to były rzeczy, które chciałem opowiedzieć, bawiły mnie i poruszały, ale po przeżyciu kilku lat więcej powoli dochodzę do miejsca, w którym i ja chciałbym coś opowiedzieć od siebie. Napisać coś swojego. To też jest coś, nad czym pracuję. Może za parę lat coś się uda w tym temacie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Big Festivalowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy