Gdy Maxine była mała, postanowiła zostać gwiazdą. Pearl też chciała być gwiazdą. Poszło im różnie. Jedna trafiła do filmów dla dorosłych, druga postawiła na samorealizację w serii zabójstw. "MaXXXine" stanowi zamknięcie ich historii. Czy udało jej się dorównać poziomem do wcześniejszych, wybitnych odsłon?
- "MaXXXine" jest zamknięciem trylogii Ti Westa. Jej pierwsza część, "X", weszła do kin 2022 roku. Jej prequel "Pearl" ukazał się niedługo później w serwisach VOD.
- W roli głównej ponownie wystąpiła Mia Goth. Aktorka byłą także współscenarzystką "Pearl". Za swoją rolę otrzymała nominację do nagrody Independent Spirit.
- Film zapowiedziano w 2022 roku, niedługo po premierze "X". Według Goth scenariusz "MaXXXine" był najlepszym ze wszystkich filmów serii.
Maxine Minx, jedyna ocalała z masakry na farmie Douglasów, jest gwiazdą filmów dla dorosłych. Jednak jej ambicje sięgają o wiele dalej. Po licznych castingowych niepowodzeniach dziewczyna otrzymuje główną rolę w kontynuacji horroru "Purytanka", która może być jej przepustką do wielkiej kariery. Niestety, jej mroczna przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Po Los Angeles grasuje seryjny zabójca, znajomi Minx giną w makabrycznych okolicznościach, a w dodatku zaczyna ją prześladować oślizgły detektyw. Droga do sławy nie jest usłana różami, wiedzie przez czerwoną od krwi ścieżkę przemocy.
"X" nawiązywał swoją stylistyką do slasherów lat 70. w rodzaju "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". "Pearl" była groteskową wariacją na temat kina lat 30. XX wieku, w szczególności "Czarnoksiężnika z Oz". Tymczasem "MaXXXine" czerpie garściami z wielu nurtów kina lat osiemdziesiątych. Mamy tutaj elementy tanich horrorów produkowanych seryjnie na rynek VHS. Pojawiają się także nawiązania do włoskiego nurtu giallo, takie jak kamera ukazująca punkt widzenia zabójcy, czarne rękawiczki i gęsta, czerwona krew. Dodajmy do tego cytaty z klasyki kina - od "Psychozy" Alfreda Hitchcocka do "Chinatown" Romana Polańskiego. Jednym słowem - postmodernistyczna gratka dla miłośników filmów, nie tylko grozy.
Do tego dochodzi fetyszyzacja czasu akcji. Lata 80. wchodzą tutaj całe na biało od sypiącej się wszędzie kokainy. Stroje i fryzury z tamtego okresu wylewają się z ekranu, wypożyczalnie wideo są obecne na każdym kroku, bogobojni obywatele dają się ponieść pierwszej fali satanic panic, a światło neonów rzuca kolorową poświatę na niebezpieczne uliczki. Do tego na ścieżce dźwiękowej usłyszymy sporo szlagierów tamtego okresu, wesoło przygrywających do często groteskowych wydarzeń.
Tylko czy tym razem żonglowanie odniesieniami i nostalgią za dawną epoką nie wyszło na pierwszy plan kosztem fabuły i atmosfery? "X" i "Pearl", przy swoich wszystkich mrugnięciach okiem do widza, były pełnokrwistą historią, reinterpretującą dobrze znany z horrorów motyw wyzwolenia seksualnego młodych ludzi i (często krwawego) sprzeciwu starszego pokolenia. Oczywiście, ten powraca w "MaXXXine". Rytm filmu nie jest jednak tak zwarty. Narracja szybko zaczyna się rozjeżdżać, a kolejne elementy średnio do siebie pasują. Groteskowy detektyw grany przez Kevina Bacona wydaje się wyrwany z innej bajki niż charczący zabójca w skórzanych rękawiczkach.
Wydaje się, że Ti West miał za dużo pomysłów i nie potrafił zrezygnować z żadnego z nich. Najlepiej widać to po imponującej obsadzie. Część wykonawców nie została zupełnie wykorzystana. Bacon wspaniale odnajduje się jako facet, któremu bylibyśmy skłonni zapłacić chyba tylko za to, by sobie poszedł. Giancarlo Esposito gra agenta Maxine trochę na autopilocie, ale wciąż wypada wspaniale. Podobnie Elizabeth Debicki w roli reżyserki horrorów. Jednak taka Lily Collins nie otrzymuje nic do zagrania. Z kolei detektywi tropiący psychopatę, przede wszystkim Bobby Cannavale jako niedoszły aktor, dla którego praca w policji była "drugim wyborem", nie wykorzystują drzemiącego w nich potencjału.
Paradoksalnie niewiele do zagrania otrzymuje Goth, która w "X" świetnie sprawdziła się w podwójnej roli Maxine i Pearl, a w prequelu wspaniale ukazała pogłębiające się szaleństwo swojej postaci. W zamknięciu trylogii Minx zdaje się stać w miejscu, natomiast jej ostateczna konfrontacja z demonami przeszłości (których tożsamość jest prosta do przewidzenia) nie ma odpowiedniego ciężaru.
"MaXXXine" zawodzi także pod względem grozy. Oczywiście, West pozostaje sprawnym reżyserem, a niektóre sekwencje są zainscenizowane wręcz brawurowo, jak np. zabójstwo prowadzone równolegle z lekturą scenariusza lub obicie gęby natrętowi przy akompaniamencie jednego ze szlagierów lat 80. Napięcia jednak tutaj nie uświadczymy. Tymczasem "X" i "Pearl", gdyby zignorować ich poziom meta, sprawdzały się także jako typowe kino grozy. Zabójstwa w tym pierwszym mroziły krew w żyłach, podobnie jak przerażający uśmiech, którym tytułowa bohaterka drugiej produkcji raczyła nas w ostatnim ujęciu.
Zastanawiam się, jak odebrałbym ostatni film Westa, gdyby był on nie zamknięciem, a otwarciem trylogii "X". Nie jest tak, że "MaXXXine" jest kiepska. To wciąż dobrze zrealizowany dreszczowiec z kilkoma fenomenalnymi sekwencjami. Jednak poprzednie dwie części były tak dobre i przemyślane, że na ich tle trudno nie nazwać pożegnania z panną Minx inaczej niż zawodem. Miejscami imponującym, toczącym się w rytmie "Bette Davis Eyes", ale wciąż zawodem.
6/10
"MaXXXine", reż. Ti West, USA, Nowa Zelandia, Kanada 2024, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 4 lipca 2024 roku