Reklama

Maciej Kawalski o "Niebezpiecznych dżentelmenach": Przewodnikiem był Tadeusz Boy-Żeleński

Komedia kryminalna "Niebezpieczni dżentelmeni" jest pełnometrażowym debiutem Macieja Kawalskiego. Przy okazji zakopiańskiej premiery produkcji mieliśmy okazję porozmawiać z twórcą, który opowiedział nam między innymi o tym, dlaczego porzucił medycynę na rzecz filmu, co dało mu odwagę do sięgania po najodważniejsze rozwiązania oraz jakie są jego kolejne zawodowe plany.

"Niebezpieczni dżentelmeni": O czym opowiada film?

Plejada wybitnych polskich aktorów odsłaniająca nieznane oblicze słynnych i kultowych postaci oraz piętrowa zagadka kryminalna i niepowtarzalna atmosfera Zakopanego - wszystko to znajdziecie w reżyserskim debiucie fabularnym Macieja Kawalskiego, wyprodukowanym przez Agnieszkę Dziedzic z Koi Studio ("Tarapaty") we współpracy z Leszkiem Bodzakiem i Anetą Hickinbotham z Aurum Film ("Boże Ciało").

Tadeusz Boy-Żeleński (T. Kot), Witkacy (M. Dorociński), Joseph Conrad (A. Seweryn) i Bronisław Malinowski (W. Mecwaldowski), cztery znakomitości zakopiańskiej bohemy budzą się po mocno zakrapianej, całonocnej imprezie. Głowy pękają im od kaca, nikt nic nie pamięta, a sytuacji nie poprawiają znalezione na podłodze zwłoki nieznanego mężczyzny. Dodatkowo do drzwi domu dobijają się właśnie stróże prawa, a to dopiero początek kłopotów. Rozpoczyna się wyścig z czasem, w którym bohaterowie muszą uwolnić się nie tylko od podejrzeń, ale także od równie niebezpiecznych środowiskowych plotek i jak najszybciej wyjaśnić zagadkę tajemniczej śmierci.

Reklama

Wkrótce za sprawą tych błyskotliwych i uwielbiających ryzyko dżentelmenów tętniące kulturalnym życiem Zakopane stanie się przestrzenią wielkiej intrygi, w którą zamieszani będą gangsterzy, artyści i politycy, w tym Zofia Nałkowska czy Józef Piłsudski. Na drodze bohaterów stanie również Lenin we własnej osobie, który akurat... zawitał do Poronina. 

W trakcie zakopiańskiej premiery filmu, która odbyła się końcem stycznia w hotelu Nosalowy Dwór Resort & SPA, mieliśmy okazję porozmawiać z twórcą tego obrazu - Maciejem Kawalskim. 

Maciej Kawalski: Nie odbieram tego osobiście

Sylwia Pyzik: Choć "Niebezpieczni dżentelmeni" to twój pełnometrażowy debiut, udało ci się zgromadzić znakomitą obsadę. Skąd w młodym twórcy tyle odwagi, aby zaprosić do współpracy tak uznanych aktorów?

Maciej Kawalski: - Aż ciężko powiedzieć. Takie kino mi się marzyło. Trzeba zaczynać od marzeń i ewentualnie potem podróżować w dół (śmiech). Szkoda sobie samemu już na początku podcinać skrzydła. Jeśli nie zapytasz, nigdy się nie uda. W trakcie tworzenia "Niebezpiecznych dżentelmenów", kiedy film zaczął nabierać własnej tożsamości, miałem taką myśl, która mi często pomagała - to nie jest jakby "mój" film, jestem tylko jego pełnomocnikiem, staram się, żeby było mu jak najlepiej. To zdjęło ze mnie poczucie zagrożonego ego, że to "ja", to "moje". Nie odbieram tego osobiście. Występowanie w imieniu filmu dawało mi odwagę do sięgnięcia po najbardziej odważne rozwiązania. Jednocześnie pierwszym zaproszeniem do pracy był scenariusz, który został im dostarczony za pośrednictwem agentów. Przed "Atlasem" nie znałem się z Tomaszem Kotem, przed "Niebezpiecznymi dżentelmenami" również nie znałem się z resztą obsady. Lektura scenariusza warunkowała, czy byli w ogóle zainteresowani dalszą rozmową. Mam to ogromne szczęście, że odpowiedź była twierdząca. Od takich pierwszych spotkań, zanim weszliśmy na plan, minęło jeszcze potem wiele lat, ale od samego początku miałem poczucie wielkiego wsparcia i ogromnego kredytu zaufania z ich strony, więc muszę powiedzieć, że to była fantastyczna współpraca. 

Z wykształcenia jesteś też lekarzem. Co sprawiło, że ostatecznie obrałeś ścieżkę artystyczną?

- To był wieloletni proces. Studiowałem równolegle medycynę i reżyserię, tak ciągnąłem dwa kierunki przez kilka lat. Dopiero po ukończeniu medycyny, kiedy już nie dało się działać w dwóch tych obszarach naraz, przyszedł moment, w którym uznałem, że to kino jest czymś, czemu naprawdę chcę się poświęcić. Owszem, medycyna nadal mnie interesuje jako nauka, ale to film jest moją miłością, za którą chcę podążać.  

Czy wykorzystujesz swoje ścisłe wykształcenie w pracy twórczej? 

- Ono w pewien sposób się przydaje. Medycyna uczy spojrzenia na człowieka - tego, że cały sprzęt, wszystkie procedury, ogólnie nauka jest trochę nic nie warta, jeżeli nie zobaczy się przed sobą człowieka, nie otworzy się jakoś przed nim i go nie wysłucha. Myślę, że w kinie jest tak samo. Jeśli zapomni się o tym, że kamery, sprzęt - wszystko ma służyć temu, żeby przed obiektywem zobaczyć człowieka i zarejestrować jakąś realną emocję, prawdziwe znaczenie, to wtedy trochę jest to wszystko po nic. Te kwestie się w pewien sposób mocno zbiegają.

Co lub kto był pierwszym impulsem, by osądzić kryminalno-komediową historię w Zakopanem u schyłku Młodej Polski?

- Od lat inspiruję się tym czasem, uważam, że jest po prostu fascynujący. Nagle wielkie umysły epoki spotykają się w małym, górskim miasteczku. Są tu trzy gospody, dwie restauracje, wszyscy się znają, razem jeżdżą na narty. Raptownie powstają wielkie dzieła, które po stu latach dalej z nami rezonują. 

- Dla mnie takim swoistym przewodnikiem był Tadeusz Boy-Żeleński. Było mi do niego blisko z kilku względów. Raz, że Boy był lekarzem, ja również skończyłem medycynę, więc w takiej najprostszej kategorii poniekąd wydawało mi się, że mogę rozumieć jego rozterki, czy nawet frustracje. W Boy’u fascynuje mnie przede wszystkim jego niebywała przenikliwość i aktualność. Po ponad 100 latach jego eseje wciąż są istotne, borykamy się z podobnymi problemami. Jednocześnie on w tym zachował humor, fantazję - potrafił znaleźć orzeźwiający uśmiech nawet w trudzie i szarudze życia. Idąc za Boyem w tym rozumieniu, czułem, że to musi być komedia. Wiedziałem, że sam Boy-Żeleński wolałby o sobie film z humorem niż produkcję z marmuru, spiżu, żelaza i czołobitnego nudziarstwa. 

Czy masz już kolejne zawodowe plany?

- O tak! Mam wielkie szczęście pracować nad dwoma kolejnymi filmami, które już się dzieją, więc bardzo się na to cieszę i też powiem szczerze, że marzyłoby mi się wrócić do świata "Niebezpiecznych dżentelmenów" w jakiejś kolejnej części. Mam nadzieję, że to się kiedyś wydarzy.

Zobacz również: 

"Niebezpieczni dżentelmeni" znów narozrabiali w Zakopanem

"Niebezpieczni dżentelmeni": Gwiazdy na uroczystej premierze. Kto przyszedł?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Niebezpieczni dżentelmeni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy