"My Way": Jej droga. Jubileuszowy spektakl Krystyny Jandy

Krystyna Janda w spektaklu "My Way" / Niemiec /AKPA

"My Way", wzruszający szlagier Sinatry, wykonywali u nas i Piotr Machalica, i Jerzy Połomski, Krystyna Janda w finale spektaklu śpiewa to inaczej. Śpiewa o drodze, jej własnej drodze, wyboistej i trudnej, chwilami okrutnej, summa summarum wspaniałej. To również podsumowanie samego spektaklu. Premiera monodramu "My Way" odbyła się 16 grudnia w Teatrze Polonia w Warszawie.

Krystyna Janda: Nie ma i nie będzie drugiej takiej

O Jandzie pisać jest chyba trudniej. Od dawna stała się punktem odniesienia, wzorcem z Sèvres aktorstwa i postawy, ukochaną ikoną i jedną z najbardziej znienawidzonych osób publicznych. I to wszystko przebiega w jej przypadku w zasadzie bezkolizyjnie. Jest jedyna. Nie ma i nie będzie drugiej takiej Jandy.

Pretekstem na opowieść Krystyny Jandy o jej życiu jest okrągły jubileusz - siedemdziesiąte urodziny, ale taki spektakl mógłby powstać również za dwa lata, albo osiem lat temu. Dlaczego? Bo akurat ona może sobie na to pozwolić, bez żadnych posądzeń o narcyzm i ekshibicję; może, ponieważ ma do tego prawo, posiada własny teatr, zagrała w dziesiątkach spektakli, filmów, Teatrów Telewizji, wiele z nich wyreżyserowała. Może, ponieważ od Jandy uczymy się odwagi, perlistego śmiechu, wzruszeń, a czasami niekontrolowanego słowotoku. Może, bo ma w Polsce, czy się komuś podoba, czy nie,  status zarezerwowany dla największych.

Reklama

Nie lubię takich porównań, nie są do niczego specjalnie potrzebne, ale myśląc o Jandzie, widzę na tej samej scenie Bette Davis, Meryl Streep, Annę Magnani, albo Helenę Modrzejewską, którą wspaniale przecież zagrała w serialu Jana Łomnickiego. Nie chodzi o zastawienie ról, chodzi o status. O to, kim się jest. Ciężka praca, to nie wystarczy, talent, też za mało, ambicje, temperament, wciąż nie to, nie wystarczy.

Janda ma blask. Mówił o tym, cytowany przez aktorkę w spektaklu Edward Kłosiński. Wychodzi na scenę - blask. Reszta, cytując tytuł genialnego spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego, staje się "powolnym ciemnieniem malowideł".

Krystyna Janda w olśniewającej sukni, w wysokich szpilkach

"My Way": Krystyna Janda tekst tego spektaklu napisała sama. A że potrafi pisać świetnie, wiemy o tym z lektury wielu jej książek, wywiadów, internetowych postów. Tutaj kłopot był jednak inny.

Jak w blisko dwugodzinnym przedstawieniu zawrzeć "blask", opowiedzieć o nim z perspektywy "ciemniejącego malowidła", bo niezależnie od temperamentu aktorki, jej doświadczenia, siły witalnej, jest - chwilami przede wszystkim - obywatelką zatroskaną o los kraju (nauczył ją tego jej największy mistrz, Andrzej Wajda), kraju, który zasmuca ją i rozczarowuje. Nie kraj, a politycy, nie teatr, a świat. Wojny, blizny, przemoc. I w zasadzie w teatrze już tylko czuje się u siebie, czuje się bezpiecznie, wśród widzów, na których zawsze może liczyć. Nigdy nie przestało jej się chcieć. Zawsze miała apetyt na więcej. Na częściej. Na głębiej. Pomysły, ironia, spleen. To jest właśnie ten blask.

Jubel to jubel. Krystyna Janda wychodzi na scenę w olśniewającej sukni Tomasza Ossolińskiego, w wysokich szpilkach (zawsze nosiła je z klasą), i przez prawie dwie godziny mówi, opowiada, sypie anegdotami, opowieściami znanymi już, ale i tymi, które usłyszałem po raz pierwszy. Patrzy na nas, widzów, czasami zadaje pytania retoryczne, w tekście nie idzie przez życie chronologicznie, błądzi (ale nie po omacku), wraca do sedna, do początków, gubi końce, mnoży finały.

To nie jest stand-up, chociaż forma spektaklu jest podobna, jednak w "My Way" mamy precyzyjny, wyrafinowany tekst, mamy klasyczną aktorkę, i mamy człowieka. Mamy Postać.

Oglądając, słuchając - z zapartym tchem - Krystyny Jandy, przywoływałem w pamięci własne spotkania (była przecież Pani Krystyna bohaterką mojej książki "Aktorki"), ale także dziesiątki anegdot i opowieści usłyszanych na jej temat od aktorów, ludzi z branży, a także wyczytanych w jej zapiskach, notatkach, dziennikach i wywiadach. To są opowieści o sile śmiechu, perlistego śmiechu, sile poczucia humoru załatwiającego cały świat, i wszystkiego co gorzkie. Janda potrafi się śmiać. Im jest gorzej, tym śmieje się częściej, najchętniej z siebie. Kolegów to uzdrawia, a przy okazji - mam takie wrażenie - uzdrawia ją samą.

"My Way": Wzruszenie i łzy

I taki jest właśnie "My Way" - zabawna opowieść o dziewczynie ze Starachowic, o walecznej babci i dziadkach, oglądających filmy z Jandą w podarowanym przez nią telewizorze w odświętnych ubraniach, bo "Krysia ich zobaczy", o obu małżeństwach - pierwszym, nieudanym, z Andrzejem Sewerynem, drugim, wspaniałym, z Edwardem Kłosińskim, o trojgu dzieciach. A kiedy słuchałem opowieści Krystyny Jandy o opiekunce domu, pani Honoracie, znowu, chociaż doskonale znałem tę historię, miałem w oczach łzy. Podobnie jak w stosunkowo krótkiej - wzruszenie aktorki nie pozwoliłoby na więcej - opowieści o mamie artystki.

W tej podróży Jandy przez życie są arcyzabawne opowieści ze szkoły teatralnej, z pierwszych lat w teatrze, jest Wajda i rodzice, Magda Umer i Daniel Olbrychski, Marek Kondrat i Piotr Machalica, Janusz Gajos i Małgorzata Markiewicz, architektka "Teatru Polonia" i "Och Teatru". Jest wreszcie sam teatr, ludzie i miejsca. "Ateneum", "Powszechny", wreszcie teatry własne: "Och" i "Polonia". Budowa, szaleństwo, chwile zwątpienia, łzy ze strachu i łzy ze śmiechu. Jest zagubiony w betonie rodowy brylant. "Jestem z tym miejscem zaręczona" - mówi.

Nie wiem, czy w "My Way" odkryłem Jandę na nowo, myślę, że nie, od lat miałem i mam wyrobione zdanie na jej temat. Artystka mnie nie zaskoczyła, ale człowieka w artyście polubiłem jeszcze bardziej.

***

W finale spektaklu tonacja się zmienia, robi się poważniej. Krystyna Janda mówi o świecie, który tak ceniła, a którego coraz bardziej się obawia. Wymienia kolejne przerażenia, wojny, i przemoc, wspomina o Polsce z bólem i z trwogą (polityka, ku zaskoczeniu niektórych, to jednak w tym przedstawieniu nieledwie margines). Umiera świat, który znała i kochała, znikają ludzie, o których nam opowiedziała. Nie ma Andrzeja Wajdy, Piotra Machalicy, Edwarda Kłosińskiego, tylu innych. Ona jest, wciąż jest: silna i odpowiedzialna, wie, że musi przetrwać wszystko, bo my, jej widzowie, czekamy na to. Na gwiazdę na wysokich obcasach. Na śmiech Jandy. Czasami na łzy. Śmiejemy i płaczemy razem. W adidasach, patrząc na szpilki. To jest właśnie różnica.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Krystyna Janda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy