Reklama

Dwa seanse w Zwierzyńcu

"Seans z..." to propozycja organizatorów Letniej Akademii Filmowej mająca na celu przybliżenie widzom postaci twórców. W tym roku, w ramach tego cyklu, odbyły się dwa takie spotkania: z Marcinem Koszałką i z Filipem Marczewskim.

Marcin Koszałka - godny zaufania operator i równocześnie kontrowersyjny reżyser. Zasłynął ekshibicjonistycznym dokumentem "Takiego pięknego syna urodziłam", w którym sam borykał się ze swoimi problemami rodzinnymi. W ramach "Seansu z Marcinem Koszałką" zaprezentowano jego trzy filmy: "Śmierć z ludzką twarzą", "Do bólu" i "Istnienie". Po projekcji tego ostatniego reżyser spotkał się z widzami.

"Cieszę się, że tu [w Zwierzyńcu - red.] nie ma konkursu, dzięki temu nie ma rywalizacji" - powiedział na początku Koszałka. Według niego, dzięki temu można lepiej się skupić na filmie i "o paru rzeczach w życiu pomyśleć" zanim będzie na to za późno.

Reklama

Bohaterem "Istnienia" Koszałki jest znany aktor Jerzy Nowak - jego postawa w filmie wzbudziła wśród widzów wielką sympatię i podziw. Koszałka opowiedział więc jak doszło do tego, że wybrał Nowaka na bohatera swojego filmu.

"Na początku bohaterem nie miał być aktor. Chciałem poczekać do momentu samej śmierci, umieścić ją w filmie, przy czym przez długi czas nie mogłem znaleźć godnego bohatera. I wtedy poznałem Nowaka, który mnie tak zauroczył, że nie chciałem czekać na jego śmierć. Dlatego oglądamy to, co ma się stać z Jerzym Nowakiem - z jego ciałem - oraz co stało się z innymi ciałami, za życia należącymi do ludzi, którzy, tak jak Nowak, postanowili po śmierci oddać je nauce" - tłumaczył reżyser. Tym samym ustosunkował się do zarzutów, jakoby niepotrzebnie eksponował preparaty laboratoryjne, które kiedyś były ludzkimi ciałami.

"Dzięki temu film to raczej portret zbiorowy, bohaterem są ludzkie ciała w prosektorium. Jerzy Nowak to tylko symbol pewnego czynu" - mówił Koszałka. "Decydując się na coś takiego trzeba sobie zdawać sprawę z konsekwencji" - dodał.

Koszałka przyznał, że swoje filmy traktuje jak autoterapię. "Kiedy kończę film to staram się już o nim nie myśleć, myśleć tylko o następnym filmie. Nie wracam do poprzednich, zamykam ten temat" - mówił.

Na drugim "Seansie z..." mogliśmy się spotkać z Filipem Marczewskim. Po projekcji swoich szkolnych filmów: "Bieda-ziemi", "Cyrana", "Melodramatu" i "Jak w niebie".

Marczewski, jako syn znanego reżysera, długo nie mógł zdecydować się jaką obrać ścieżkę życiowej kariery. Jego relacje z ojcem są pod tym względem naznaczone ambiwalencją.

"To mój kolega powiedział ojcu, że zdałem do Filmówki. (...) Wolę nie pokazywać mu nad czym pracuje, on ogląda dopiero końcowy produkt" - przyznał reżyser.

Marczewski bardziej sobie ceni formę fabularną od dokumentalnej. Nie musi wtedy brać odpowiedzialności za bohaterów i do tego w pełni ma kontrolę nad opowiadaną historią. Mówiąc o tym wspominał swoją pracę nad etiudą "Jak w niebie".

"Bohaterów poznałem w knajpie. Miesiąc musiałem ich przekonywać. (...) Skandynawowie są bardzo zachowawczy" - mówił - "Chciałem zobaczyć na ile można zrobić poetycki dokument bez jakiegoś mocnego tematu. Nie można" - dodał.

Po tym filmie pozostał w nim niedosyt - nie uzyskał tego na co liczył rozpoczynając pracę.

Jak na razie Filip Marczewski przygotowuje scenariusz swojego długometrażowego debiutu. Nie chciał zdradzić szczegółów, przyznał jedynie, że będzie to film zbliżony nastrojem do "Melodramatu".

Bartosz Stoczkowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marcin Koszałka | Filip Marczewski | Zwierzyniec | film | seans
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy