Reklama

​Zofia Wichłacz: Nie ograniczam się i nie postanawiam niczego

W serialu "Świat w ogniu" gra Kasię, która jest główną postacią polskiego wątku. "Ludzie bardzo emocjonalnie reagują, co mnie cieszy, bo taki był zamysł"- mówi ​Zofia Wichłacz w wywiadzie dla PAP Life.

W serialu "Świat w ogniu" gra Kasię, która jest główną postacią polskiego wątku. "Ludzie bardzo emocjonalnie reagują, co mnie cieszy, bo taki był zamysł"- mówi ​Zofia Wichłacz w wywiadzie dla PAP Life.
Zofia Wichłacz na premierze serialu BBC "Świat w ogniu" /AKPA

PAP Life: To pani ma trzymać cały serial, swą postacią. Proszę o tym opowiedzieć...

Zofia Wichłacz: - Gram Kasię, która jest główną postacią polskiego wątku. Jej historia jest silnie związana z pierwszoplanowym bohaterem całego serialu - Harrym.

Ale nie będzie łatwo, już w pierwszym odcinku jawi się trójkąt miłosny, a i sama historia już od początku dostarcza widzom wzruszeń, choćby scena przy pociągu...

- Cieszę się, że ta scena wywołuje zamierzone emocje. Serial miał już premierę w telewizji BBC, przebywałam wówczas w Londynie i rzeczywiście, odzew był ogromny, pojawiło się bardzo dużo pozytywnych komentarzy odnośnie tej końcowej sceny. Ludzie bardzo emocjonalnie reagują, co mnie cieszy, bo taki był zamysł. W serialu będzie wiele okazji do wzruszeń. To scenariusz złożony z wielu postaci różnych narodowości. Ich historie, wątki będą się ciekawie rozwijać.

Reklama

Właśnie, przenosimy się do różnych miast: Manchester, Warszawa, Paryż, Berlin... A wy tworzycie ten polski zespół. Udało się wam mocniej zgrać?

- Wszyscy trzymaliśmy się razem, jako ekipa. Z brytyjskimi aktorami, z naszym reżyserem. Wszyscy spędzaliśmy dużo czasu razem. Od drugiego odcinka w serialu ważną postać gra Tomek Ziętek. Cała nasza ekipa była bardzo mocno zgrana. Nie rozgraniczałabym tego w sposób, że "polscy aktorzy trzymali się szczególnie razem". Nie.

Były jednak przesłanki i możliwości, żeby jednak coś swojego dołożyć, chociażby w dialogach.

- Scenariusz, napisany przez Petera Bowkera, był oczywiście po angielsku, a potem sceny między Polakami były tłumaczone. Zależało nam, polskim aktorom, żeby jak najrzetelniej oddać nasz język. Jeśli w dialogu czuliśmy jakiś fałsz, to chcieliśmy to zmienić. A nie jest to takie proste, jak się okazuje, tłumaczyć z angielskiego na polski, zachowując wszelkie sensy i jeszcze, żeby to dobrze brzmiało! Staraliśmy się z tego wybrnąć jak najlepiej i producenci i reżyserzy bardzo to szanowali.

Pytali was o radę, zdanie?

- Tak. Byli bardzo otwarci, bo wiedzieli, że nie chcemy, żeby nasze kwestie brzmiały fałszywie.

A czy zechce pani opowiedzieć nieco o swoich kostiumach?

- Jestem wielka fanką moich kostiumów, bardzo dobrze się w nich czuję. Moja postać się zmienia, a one razem z nią. Moją bohaterkę poznajemy jako niewinną, zakochaną, szczęśliwą dziewczynę, i oczywiście kostium z tym koresponduje. Potem jednak, kiedy Kasia dołączy do ruchu oporu i kompletnie się zmieni, ubrania, które nosi, również będą inne. Kostium zawsze powinien być dla aktora drugą skórą. Musimy na planie czuć się kimś innym, ale też absolutnie komfortowo. Pracowaliśmy ze świetnym kostiumografem, Nickiem Ede, który garderobę każdej postaci dobierał bardzo indywidualnie. Niektóre ubrania były szyte, było też sporo oryginalnych rzeczy, np. z Paryża czy z Pragi.

- Moja postać w kolejnych odcinkach jest mocno zaangażowana w walkę, stąd ta prosta fryzura - Kasia nie miałaby czasu na kręcenie włosów, co było bardzo popularne w tamtych czasach. Kostium również musiał być wygodny i prosty, ale też kobiecy.

Czy zechce pani wyjawić, co się dzieje u pani poza "Światem w ogniu?"

- Wcześniej w tym roku kręciłam duński serial "DNA", w którym również znalazł się duży polski wątek. Kręciliśmy w Danii, Czechach i we Francji. Jest właśnie emitowany w duńskiej telewizji.

To film futurystyczny?

- Nie, nie, duńskie seriale są zwykle kryminalne i ten też... (śmiech). Jest to współczesna historia. Główną postacią jest duński policjant, który zmaga się traumą po zaginięciu własnego dziecka. Ja gram Julitę, dziewczynę mocno poturbowaną przez życie, która z kolei musi walczyć o swoje dziecko...

Czy może już pani przyznać, że wrota do światowego kina są dla pani otwarte coraz szerzej?

- Na pewno nie, nie lubię takich konkluzji. Jeżeli dalej uda mi się pracować za granicą, to wspaniale. Jeżeli następny film zrobię w Polsce - to też będzie dobrze. Nie ograniczam się, nie postanawiam niczego specjalne. Chcę grać dalej za granicą, ale wszystko to wymaga wielkiej pracy, szczęścia i bycia w dobrym miejscu w dobrym czasie. To zależy od wielu czynników, a czy się uda? Zobaczymy.

Rozmawiała Dorota Kieras


PAP
Dowiedz się więcej na temat: Zofia Wichłacz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy