Zbigniew Zamachowski: Profesjonalny leń
"Jeśli czegokolwiek można mi życzyć, to tego, żeby świat nie zwariował" - mówi świętujący w poniedziałek, 17 lipca, 56. urodziny Zbigniew Zamachowski. Artysta - ze względów "asekuracyjnych" - nie ma wymarzonej roli. Gdyby nie był aktorem, byłby muzykiem albo... leniem.
Debiutował pan w 1981 roku, od tego czasu zagrał pan mnóstwo ról. Czy jest taka, o której pan marzy?
Zbigniew Zamachowski: - Jakkolwiek to o mnie świadczy, nie stawiam sobie takich słupów, czy takich właśnie marzeń, żeby zagrać Szwejka czy Króla Leara. Trochę jest w tym asekuracji - nie chcę wymyślać takich ról, które bardzo chciałbym zagrać, choćby z tego powodu, że jakby w końcu nie udało mi się jej zagrać, to czułbym się rozczarowany. A już nie daj bóg to rozczarowanie przekierowałbym nie na własną osobę, a na kogoś, od kogo mogłoby to zależeć. Więc naprawdę z dobrodziejstwem przyjmuję to, co los mi podaje, a jak widać, póki co nie jest najgorzej (śmiech). Może trochę zdradzę plany repertuarowe Narodowego, ale przede mną olbrzymie i wspaniałe wyzwanie, mianowicie rola Dantona w "Śmierci Dantona" Buchnera, więc nie mam powodów do narzekania, ani do tego, żeby wymyślać role. Choć z wiekiem, jak mi się jeszcze bardziej zepsuje charakter, mógłbym zagrać np. Ryszarda III Shakespeare'a. To jest wielka wspaniała kreacja, ale nic złego się nie stanie, jeśli pożegnają mnie państwo bez zaliczenia tej roli.
Pan żegna się już z aktorstwem?
- Jeszcze nie żegnam się z aktorstwem, ale wszyscy kiedyś pożegnamy się z padołem ziemskim. Poza tym nic innego, niż aktorstwa nie umiem (śmiech).
Gdyby jednak nie był pan aktorem, to kim?
- Zawsze chciałem być muzykiem - konkretnie piosenkarzem - i robiłem wszystko, żeby nim być. I z tej piosenki narodziło się to, co robię teraz. Nigdy nie rozstałem się z muzyką, śpiewam, mam swój recital, z którym jeżdżę po Polsce i nie tylko. Komponuję piosenki, czasem nawet większe rzeczy do teatru, parę razy udało mi się coś napisać do filmu. Więc gdyby mi to odebrano, byłoby to dosyć trudne i bardzo bolesne. Na szczęście nie muszę rezygnować i zarówno jedno, jak i drugie, w odpowiednich proporcjach mi się układa.
A gdyby nie muzyka?
- Byłbym fantastycznym, zawodowym, profesjonalnym... leniem, który tej muzyki słuchałby od rana do nocy, a może i w nocy również (śmiech).
A jakiej muzyki pan słucha?
- Jestem absolutnie eklektyczny. Nawet dzięki moim dzieciom zacząłem słuchać rapu, próbując zrozumieć, na czym polega fenomen tej muzyki - do tej pory mówiłem, że to właściwie nie jest muzyka, bo jest w niej mało muzyki. Okazuje się jednak, że to ma swoje walory, bo tak naprawdę wszystko, całe nasze życie jest muzyką, rytmem, dźwiękiem. Muzyka rzeczywiście we mnie siedzi i bez niej w ogóle nie wyobrażam sobie życia. Gdyby ktoś odebrał mi słuch, to myślę, że mógłby mi zrobić wielką krzywdę.
Czego życzyć panu z okazji urodzin?
- Nie przywiązuję żadnej wagi ani do jubileuszy, ani do dat. Dla mnie np. ta niezwykła radość z kolejnego Sylwestra czy Nowego Roku jest dość niezrozumiała. Tak samo te kolejne urodziny, jeśli są powodem do tego, żeby grono przyjaciół się spotkało, to już jest dobrze, ale specjalnego powodu, żeby celebrować to, że jesteśmy o kolejny rok starsi, jak się weźmie na zdrowy rozum, nie ma. Jeśli czegokolwiek można mi życzyć, to tego, żeby świat nie zwariował, tak globalnie. Również zdrowia, dobrej kondycji, na którą nie narzekam, szczęścia - tyle, ile miałem do tej pory i oby ono nigdy się nie skończyło. I żebyście, państwo, jak najdłużej mieli ze mnie pociechę.
Z aktorem Zbigniewem Zamachowskim (ur. 17 lipca 1961 r. w Brzezinach) rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).