Reklama

Wschodząca gwiazda polskiego kina? Zauważono ją dopiero w hicie Netfliksa

Wschodząca gwiazda polskiego kina. Tak o Annie Szymańczyk pisano po premierze filmu "Znachor", w którym wcieliła się w postać Zośki. Zachwytom nad jej rolą towarzyszyły też pytania o to, kim jest ta aktorka o charakterystycznej urodzie? Większość widzów jej nie kojarzyła, bo choć Szymańczyk skończyła szkołę aktorską już kilkanaście lat temu, to do tej pory grała głównie w teatrze, bo filmowcy mieli jej do zaproponowania tylko epizody. Czy po "Znachorze" to się zmieniło? Wkrótce zobaczymy ją w serialu komediowym TVN "Camera Cafe. Nowe parzenie".

Kim jest Anna Szymańczyk?

Anna Szymańczyk urodziła się 20 czerwca 1987 roku w Olsztynie. Ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Swoje pierwsze kroki w aktorstwie stawiała na deskach teatralnych - widzowie mogli ją podziwiać m.in. podczas występów w Teatrze 6. Piętro, Teatrze Stu i warszawskim Teatrze Dramatycznym.

Aktorka dotychczas najbardziej znana była jednak z małego ekranu. W latach 2011-2015 wcielała się w Dagę w serialu "Pierwsza miłość". Potem wystąpiła jeszcze w takich produkcjach, jak: "Na Wspólnej", "O mnie się nie martw" czy "Szadź". Rola Zośki w nowej wersji "Znachora", który szybko stał się hitem Netfliksa, okazała się kamieniem milowym w jej karierze i sprawiła, że w ostatnim czasie zaczęła otrzymywać o wiele więcej propozycji. Wkrótce zobaczymy ją w serialu "Camera Cafe. Nowe parzenie".

Reklama

Anna Szymańczyk w serialu "Camera Cafe: Nowe parzenie"

"Śmiech na planie, płacz na ekranie" - głosi stare aktorskie porzekadło. Jak było na planie "Camera Cafe"?

Anna Szymańczyk: - Bardzo dobrze, chociaż praca w sitcomie jest dość specyficzna i wymagająca. Serial "Camera Cafe" był kręcony w bardzo określony sposób - mamy jedną kamerę, jedno miejsce, mało rekwizytów. Trzeba grać w odpowiednim tempie, wszystko musi mieć swój rytm, bo inaczej tego żartu nie ma. A nawiązując do tego powiedzenia, to na naszym planie często było zabawnie, ale ja myślę, że to dobrze rokuje. Moje doświadczenie zawodowe, a trochę go już mam, podpowiada mi, że kiedy ekipa jest zgrana, akceptuje się i lubi, to później widz czuje tę lekkość na ekranie.

W kogo się wcielasz w "Camera Cafe"?

- Moja postać nazywa się Fretka i - jak wszyscy w serialu - jest pracownicą firmy Kompostar. To osoba, która rozładowuje wiele sytuacji. Jest imprezową dziewczyną, która często przychodzi do pracy skacowana czy zmęczona, ale mimo to nigdy nie zawala. Zawsze jest pełna energii i dosyć dominująca. W kontrze do niektórych postaci, które są dość powolne, "zawieszone".

Anna Szymańczyk: Dzięki roli w "Znachorze" usłyszała o niej cała Polska

Temperament miała też Zośka, którą zagrałaś w "Znachorze". Prywatnie masz dużo wspólnego z tymi dwiema postaciami?

- Tak, jestem dosyć temperamentną osobą i to jest moja cecha, którą wykorzystałam, pracując nad tymi rolami. Jestem dość szybka, głośna, pełna energii. Teraz dla równowagi czekam na możliwość zagrania postaci, które będą zupełnie inne, wygaszone. To będzie dla mnie wyzwanie, a to najbardziej kręci mnie w aktorstwie. Rola Zośki w "Znachorze" pod wieloma względami była dla mnie fascynująca i wyzwalająca. Spodobała mi się od początku. Grałam chłopkę, bez make-upu, z potarganymi włosami. A do tej pory byłam przeważnie obsadzana w rolach kobiet na szpilkach czy jakichś ekscentrycznych. Bardzo chciałam ją zagrać.

I zrobiłaś to świetnie. A nie miałaś łatwo, bo Zośki nie ma w powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza, na podstawie której powstał "Znachor".

- Zośka łączy w sobie kilka postaci z powieści. Została wprowadzona do scenariusza, żeby trochę "uwspółcześnić" Antoniego Kosibę. Chciałam ją zagrać tak, żeby była widoczna. Jest właścicielką młyna, wie, czego chce w życiu, ma wyznaczone cele. To pełnokrwista postać, bardzo współczesna w swoim myśleniu. Konkretna, zdecydowana, zaradna, a zarazem ciepła, radosna. Nie jest zależna od mężczyzny. Zabiega o Kosibę, ale mu się nie narzuca, potrafi się wycofać.

Postać Zośki świetnie wpisuje się w aktualny trend przybliżania losów wiejskich kobiet. Książka "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak nie schodzi z listy bestsellerów. Czytałaś ją?

- Tak, ale dla mnie to zainteresowanie wsią nie jest niczym nowym czy zaskakującym. Ja się pasjonuję "ludowością" od wielu lat. Pod tym względem jestem może nawet trochę dziwna, bo swoje trzydzieste trzecie urodziny urządziłam w skansenie. Uwielbiam skanseny, jeżdżę po Polsce i je zwiedzam. Sama mam wiejskie korzenie, w dzieciństwie dużo czasu spędzałam z dziadkami, którzy mieli gospodarstwo. Nie jest mi obce ani przerzucanie snopków, ani ręczne dojenie krowy, bo jeszcze takie pamiętam. Wiem, jak ciężko pracują rolnicy, oni nie mają wolnych weekendów i urlopów.

Anna Szymańczyk: Długo czekała na swoją szansę

 Jak to się w ogóle stało, że zdecydowałaś się zdawać na aktorstwo? Ktoś w twojej rodzinie miał artystyczny zawód?

- Nie, moja rodzina zupełnie nie jest związana ze środowiskiem artystycznym. U mnie pomysł, by zdawać na aktorstwo, pojawił się w gimnazjum. Robiliśmy wtedy taki projekt na podstawie fragmentów "Dziadów". Zagrałam tam rolę Guślarza, zobaczyła mnie pani Krystyna Jędrys, która prowadziła koło teatralne Kokon i potem już poszło. Jeździłam na różne konkursy recytatorskie, chodziłam na kółko literackie, bo też bardzo interesowałam się literaturą. Byłam także w szkole muzycznej, ale tam z kolei za dobrze mi nie szło, bo muzyka wymaga skupienia, cierpliwości, której widocznie mi brakowało. O tym, że chcę być aktorką, wiedziałam od trzynastego roku życia, więc było oczywiste, że będę zdawać do szkoły teatralnej. Tak naprawdę moja droga była mało spektakularna.

Ale skuteczna. Do warszawskiej Akademii Teatralnej dostałaś się za pierwszym razem. Studia spełniły twoje wyobrażenia o zawodzie?

- Szczerze mówiąc studia mnie przeraziły. Po pierwsze przeprowadzka z Olsztyna do Warszawy była dla mnie dużą zmianą. Kiedy kilkanaście lat temu zaczynałam studia, Internet nie śmigał tak jak teraz, więc kontakt z rodziną czy znajomymi był dość utrudniony. Na studiach różnie mi się wiodło, niby byłam dobrą studentką, ale nauka była ciężka. Ja bardzo ambitnie podchodziłam do zajęć, nie umiałam bumelować i jakoś się prześlizgiwać. Byłam raczej typem pracusia. Na studiach zaskoczyła mnie ogromna ilość pracy fizycznej. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że ten zawód wymaga bardzo dobrej kondycji fizycznej, bo to jest często praca w trudnych warunkach, od rana do nocy. Ciało musi być sprawne, nawet jak boli kręgosłup, to trzeba zacisnąć zęby i iść do przodu.

Skończyłaś studia 13 lat temu, a dopiero teraz zrobiło się o tobie głośno. Nie byłaś rozczarowana, że tak długo musiałaś czekać na swoją szansę?

- Ale ja właściwie od końca studiów się utrzymuję z tego zawodu. Debiutowałam w Teatrze 6 Piętro u Michała Żebrowskiego i Eugeniusza Korina, potem byłam w krakowskim Teatrze Stu u Krzysztofa Jasińskiego, a od 2012 jestem w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Może moje role filmowe czy serialowe nie były spektakularne, ale grałam. Gdy w "Pierwszej miłości" postanowiono zakończyć wątek mojej postaci, Dagi, to podniosło się jakieś straszne larum. Zagrałam też w dwóch filmach Wojtka Smarzowskiego - w "Klerze" to był bardzo maleńki epizod, ale w "Weselu 2" to już większa rola - Ukrainki Ruty. W aktorstwie tak jest, że czasami trafiają się projekty, w których jesteś artystą, latasz pięć centymetrów nad ziemią. To jest szczęście i coś absolutnie fantastycznego. Taki właśnie był "Znachor". Ale też musimy pamiętać, że my aktorzy pracujemy w usługach. Myślę, że sukcesem w tym zawodzie jest to, że wchodzisz z projektu w projekt, masz płynność pracy.

O Teatrze Dramatycznym, z którym jesteś związana od 10 lat, w ostatnim czasie jest bardzo głośno. Wielu aktorów zostało zwolnionych, niektórzy odeszli sami i publicznie opowiedzieli o mobbingu, którego doświadczali ze strony dyrektorki Moniki Strzępki. Premiera "Heks" została w ostatniej chwili odwołana, a Strzępka prawdopodobnie straci stanowisko.

- Na razie nie chcę o tym mówić. Myślę, że potrzeba jeszcze bardzo dużo czasu, żeby o tym spokojnie porozmawiać.

Anna Szymańczyk: Wiele razy chciałam rzucić aktorstwo

A chciałaś kiedyś zrezygnować z zawodu?

- Wiele razy. Podobnie jak u wielu moich kolegów aktorów, takie myśli pojawiają się u mnie regularnie co kilka miesięcy. Chyba najtrudniejsza w tym zawodzie jest niepewność. Ten lęk powoduje, że często pracuje się ponad siły, bo przecież za chwilę tej pracy może nie być i zabraknie na rachunki. Ja właściwie od dłuższego czasu pracuję po kilkanaście godzin dziennie. Poza filmem i teatrem pracuję też w dubbingu, nagrywam audiobooki - tego robię naprawdę sporo.

Podobno nagrywasz też erotyki?

- Żadnej literatury się nie wstydzę, uważam, że wszystko jest dla ludzi. Nagrywam literaturę piękną, poezję, ale też powieści obyczajowe i erotyki. Jeżeli ludzie chcą tego słuchać, to ja z chęcią użyczę swojego głosu. Jest dość niski, lekko zachrypnięty. Zdarzało się na castingach, że ktoś mówił, iż mam "starszy" głos niż wyglądam. Zresztą różne rzeczy słyszałam na temat swojego wyglądu. Kiedyś podobno wyglądałam staro jak na swój wiek, a teraz z kolei młodo. Jestem dość charakterystyczna, ale myślę, że równocześnie dość spójna w wyglądzie "dużej kobiety". Ostatnio trochę schudłam do kolejnej roli, ale wiem, że nigdy nie będę drobną kobietą. Myślę jednak, że warunki dają mi szansę. Nie zawsze są potrzebne chude blondynki z niebieskimi oczami. Kiedyś może trochę mi to przeszkadzało. Ale mam 36 lat i już się pogodziłam z tym, jak wyglądam.

Po "Znachorze" zaczęłaś dostawać więcej propozycji?

- Zdecydowanie tak, na pewno ta Zośka jest jakimś kamieniem milowym w mojej karierze. Rolę w "Camera Cafe" dostałam po "Znachorze", oczywiście przeszłam normalny casting. Zrealizowałam też nową produkcję, którą wiosną będą mogli zobaczyć widzowie. Tam zagrałam pierwszoplanową postać. Teraz jestem w trakcie rozmów na temat kolejnych produkcji. Na razie nie mogę o nich mówić, ale dzieje się dużo.

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Anna Szymańczyk | Znachor (Netflix)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy