Reklama

Władysław Pasikowski: W nic się nie wtrącam

"Ja się w ogóle w nic nie wtrącam i w nic nie ingeruję. Ja tylko akceptuje to, co zrobi moja ekipa, a to na ogół jest bardzo dobre, więc nie muszę się wtrącać" - powiedział Władysław Pasikowski. W Łodzi, na planie zdjęciowym filmu "Reich", z reżyserem rozmawiała Anna Kempys.

Na jakim etapie jest obecnie realizacja filmu "Reich"?

Myślę, że mamy jakieś 70, może 65 procent filmu. Przed nami jeszcze dziesięć dni zdjęciowych i to już chyba będzie koniec.

Czy wszystko idzie zgodnie z planem?

Nie ma większych problemów. Zawsze są jakieś drobne kłopoty. Jest to film częściowo plenerowy, a - niestety - pogoda kilka razy się załamała. Nie spowodowało to jednak żadnych opóźnień.

Czy pisząc scenariusz wiedział Pan już kto zagra głównych bohaterów? Pisał Pan tekst myśląc o konkretnych aktorach, czy dopiero potem pojawiły się postaci Bogusława Lindy, Mirosława Baki, Krzysztofa Pieczyńskiego?

Reklama

Oczywiście, wiedziałem kto zagra główne role. Wiedziałem, że musi zagrać pan Bogusław Linda i chciałem, żeby w roli Andre wystąpił Til Schwaigier. Ten drugi odmówił nam współpracy, a Mirosław Baka był na tyle miły, że postanowił zagrać tę rolę, mimo że nie została ona dla niego napisana. Za to mu bardzo dziękuję. Natomiast pan Krzysztof Pieczyński pojawił się na późniejszym etapie produkcji. Ponieważ pan Pieczyński odmówił nam kiedyś grania w "Krollu", byliśmy trochę obrażeni na niego, ale nam to przeszło i teraz współpraca układała się bardzo dobrze.

A jak znalazł Pan odtwórczynie głównych ról kobiecych?

Cóż, co do kobiet, to oczywiście szukaliśmy z castingu i - jak zwykle - była to ciężka i niewdzięczna robota. Nim została podjęta decyzja, obejrzeliśmy ponad 400 dziewczyn w całej Polsce. Aleksandra Nieśpielak, która grała już u mnie w "Demonach wojny", także została wyłoniona w trakcie castingu. Roli Oli nie była dla niej napisana. Została stworzona dla innej aktorki, której po prostu nie mogliśmy znaleźć. Nie było dziewczyny, która by odpowiadała cechom psychofizycznym tamtej postaci.

Dlaczego główne role w Pana filmach grają zawsze aktorki niezawodowe? Czy pracując na planie z debiutantkami stawia im Pan wyższe wymagania niż aktorom profesjonalnym?

Wymagania stawiam wszystkim takie same. To, czy ktoś ma dyplom, czy nie ma dyplomu, nie jest dla mnie takie istotne. Aktorem jest ten kto gra, a nie ten, kto skończył jakąś szkołę. Grają u mnie amatorki, ponieważ dziewczyny, kiedy kończą szkołę, mają już po 23 do 24 lat i nie mogą grać nastolatek, a takie są bohaterki moich filmów. Dlatego właśnie szukam wśród amatorek. Oczywiście, bywa różnie. Raz nam się bardziej udawało, raz mniej. Tym razem udało się idealnie, ponieważ znaleźliśmy bardzo piękną i bardzo utalentowaną dziewczynę, Julię Rzepecką, i właściwie nie było z nią na planie żadnych kłopotów. Mam nadzieję, że Państwo podzielą ze mną przekonanie, że efekt na ekranie jest piorunujący.

Ile wersji scenariusz przygotował Pan przed przystąpieniem do realizacji?

To jest piąta albo szósta wersja. Jednak kiedy wszystko zostaje zapięte na ostatni guzik, kiedy aktorzy dostają tekst, nauczyli się roli, to oczywiście nic nie ulega żadnej zmianie. Realizujemy to, na co się umówiliśmy. Taka jest zasada.

Czy jest Pan zadowolony z materiału, który do tej pory powstał?

Bardzo jestem zadowolony, ponieważ mamy przy współpracy Pawła Edelmana, który jest - jak wiadomo - najlepszym operatorem na świecie.

Czy przy dobieraniu sobie współpracowników kieruje się Pan jakimiś innymi kategoriami, poza fachowością? Pana ekipa nie zmienia się od lat, nad zdjęciami czuwa zawsze Paweł Edelman, filmy montuje Wanda Zeman, Bogusław Linda gra główne role?

Oczywiście, fachowość jest decydującą kategorią, ale poza tym, zważywszy na fakt, że film jest długotrwałym przedsięwzięciem, myślę, że łatwość przebywania ze sobą przez tak długi czas także decyduje o tym, z kim robimy film. Istotne jest, żeby współpracować z osobami, które nie są konfliktowe, przyjacielskie i w pewnym sensie towarzyskie.

Czy Pan ingeruje w to, co...

Ja się w ogóle w nic nie wtrącam i w nic nie ingeruję. Ja tylko akceptuje to, co zrobi moja ekipa, a to na ogół jest bardzo dobre, więc nie muszę się wtrącać.

Muzykę do filmu pisze Marcin Pospieszalski, a piosenki przygotowuje Tomek Lipiński, zresztą nie po raz pierwszy. Czy powstają one równolegle z obrazem i muzyka towarzyszy realizacji zdjęć?

Marcin przygotowuje muzykę ilustracyjną. Choć scenariusz otrzymał wcześniej, film dostanie już w ostatecznej wersji, gotowy i zmontowany. Jak zobaczy obrazek, to wtedy napisze muzykę do obrazka. Natomiast Tomek, który także dostał scenariusz, pisze piosenki łącznie z tekstami i wszystko to powstaje w trakcie realizacji zdjęć. Jest to ważne, tym bardziej, że wykorzystujemy piosenki jako tzw. muzykę rekwizyt, tzn. jest to muzyka, która jest grana na żywo w czasie kręcenia poszczególnych scen.

W jednej z pierwszych scen filmu bohaterowie, zawodowi zabójcy, rozmawiają o filmie Bondarczuka z 1959 roku "Los człowieka". Skąd ten pomysł, dlaczego sięgnął Pan akurat po ten tytuł?

To jest bardzo piękny i wzruszający film. Potrzebowałem jakiegoś kontrapunktu do rozmowy strasznie groźnych, złych typów - gangsterów. Za bardzo wprost byłoby pokazywać, jak rozmawiają o podziale łupów, o skoku na bank itd. To byłoby zbyt oczywiste. Jeden z nich jest po prostu gangsterem-kinomanem i opowiada kolegom film.

Czy jako jeden z najbardziej kasowych polskich reżyserów musi Pan szukać producentów, czy też oni sami zwracają się z propozycją współpracy. Jak doszło do spotkania z Kazimierzem Rozwałką?

To jest tak, że my się z Kazimierzem Rozwałką znamy od dawna, jak wszyscy w tym środowisku. Nigdy dotąd nie pracowaliśmy ze sobą, ponieważ on robił filmy głównie z Jankiem Kolskim, zresztą bardzo udane. To także była dla mnie jakaś rekomendacja. Poza tym dostał kiedyś tytuł producenta roku. Nie był to więc anonimowy facet, a przeciwnie, ktoś z dokonaniami. Zgłosił się do mnie jak normalny producent filmowy i zamówił scenariusz. Było to dość dawno temu. Długo współpracowaliśmy przy pisaniu scenariusza, a kiedy okazało się, że jest już zadowolony, zgromadził środki i teraz pracujemy bez żadnych zgrzytów.

Na kiedy zapowiadana jest premiera filmu?

Mamy nadzieję z producentem, że w połowie lutego 2001 roku, ale ostatecznie trzeba jeszcze ustalić termin z dystrybutorami. Planujemy, że film będzie rozpowszechniany w dużej ilości kopii, która pozwoliłaby wszystkim go obejrzeć mniej więcej w tym samym czasie. Kopii będzie 60, może nawet 65, choć oczywiście ostatecznie zdecyduje o tym dystrybutor, ale z pewnością po naradzie z nami.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Władysław Pasikowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy