Reklama

Wino, kobiety i śpiew

Jest znany widzom głównie za sprawą "Na dobre i na złe", gdzie gra doktora Latoszka, ale to także doświadczony aktor filmowy. Bartosz Opania w komedii "Wkręceni" Piotra Wereśniaka wciela się w jednego z trzech głównych bohaterów. Człowieka nerwowego, ale pełnego wdzięku, o czym przekonała się niejedna kobieta...

Na planie komedii "Wkręceni" spotkałeś starego znajomego - Piotra Wereśniaka. Trzynaście lat minęło jak jeden dzień...

- Zmieniliśmy się. Takie mam wrażenie, patrząc na nas dwóch. Może mamy w sobie więcej pewnego rodzaju pokory, w dobrym tego słowa znaczeniu. Wtedy byliśmy bardzo młodzi i robiliśmy coś, czego nikt przed nami w naszym kraju nie robił. "Zakochani" to pierwsza polska komedia romantyczna. Uważam, że ten film broni się do tej pory. O coś w nim chodzi. Z perspektywy czasu, bardzo miło wspominam tamten okres, tę współpracę. Teraz robimy inne kino.

Reklama

Jakie?

- Zazwyczaj, tak niestety bywa w Polsce, gdy jest komedia, brakuje w niej komedii. Nie ma intrygi, historii, kontekstu. We "Wkręconych" historia i intryga jest, oparta na klasycznym już gogolowskim schemacie. Wierzę, że film będzie udany - może nieco kontrowersyjny, abstrakcyjny z piętrowym poczuciem humoru. Odbierany na kilku płaszczyznach. Wydaje mi się, że widzowie będą mieli dużo zabawy.

Wielu aktorów uważa, że komedia to najtrudniejszy gatunek filmowy. Też tak sądzisz?

- Szlachetne granie w komedii, bycie w niej zabawnym, to wielka tajemnica. Wydaje mi się, że nawet aktorzy, którzy osiągają sukces w tej dziedzinie, mają problem z wyjaśnieniem, dlaczego tak się dzieje. Nie wiedzą, skąd bierze się fenomen. Mnie na przykład bardzo śmieszy Jim Carrey; uważam, że to fantastyczny gość, który w graniu przekracza barierę dźwięku. Inni wolą, gdy aktor jest jak Buster Keaton - minimalistyczny, używający mało środków wyrazu. Dobra, śmieszna komedia to suma elementów, zagadka. Komedie i aktorzy, którzy w nich grają, muszą mieć wdzięk, aurę, to "coś". Nie chodzi o to, że widz lubi jakąś postać, tylko że chce z nią przebywać, że ona przyciąga. Polskim komediom tego brakuje. Chciałbym, żeby "Wkręceni" zmienili ten trend.


Żadna polska komedia nie ma wdzięku?

- Nieprawdopodobne pokłady wdzięku ma na przykład film "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", który oglądałem wielokrotnie i zawsze mnie bardzo śmieszył. Dla mnie to absolutne mistrzostwo świata, fenomenalna komedia ze znakomitym Marianem Kociniakiem w roli głównej. Franek Dolas to rola z gatunku tych, które aktor otrzymuje raz w życiu i dokonuje rzeczy niebywałych, wychodzi poza siebie.

"Wkręceni" są najbliżej Bustera Keatona, Jima Carreya czy Mariana Kociniaka? Pytam o rodzaj ekspresji, grania.

- We "Wkręconych" zabawność wynika przede wszystkim z kontekstu, co niewątpliwie jest zaletą tego filmu. Chociaż trzech głównych bohaterów, a zarazem przyjaciół - Fikoł, którego gram, Francesco (Piotr Adamczyk - przyp. aut.) i Szyja (Paweł Domagała - przyp. aut.) to zbieranina zupełnie różnych osobowości i charakterów. Każdy jest inny, każdy mówi swoim językiem i wywodzi się z innych kręgów kulturowych. Myślę, że Piotrek Wereśniak, który ich wymyśli, jest zdziwiony. Obsadził nas, konkretnych ludzi, a myśmy stworzyli postaci, być może trochę różne od tego, co sobie wyobrażał. Sporo dodaliśmy od siebie na planie, wyszliśmy poza scenariusz.

Czyli mieliście dużo swobody?

- Piotrek Wereśniak jest otwarty i dobrze opiekuje się aktorami, a to bardzo ważne. Musimy mieć poczucie wolności i akceptacji ze strony reżysera, bo dzięki temu możemy skupić się tylko na tym, co mamy zagrać, zamiast wstydzić się przed wszystkimi na planie. Wydaje mi się, że część polskich reżyserów jest przekonana, iż posiedli wszystkie mądrości, tajemną wiedzę. Zdarza się, że najpierw besztają aktorów, zwłaszcza młodych, a po chwili oczekują od nich dobrej pracy. Tak to nie działa, przecież chodzi o to, żeby mieć przyjemność z przebywania na planie, a nie cały czas myśleć o tym, by jak najszybciej wrócić do domu.

Co dodałeś od siebie Fikołowi, którego grasz?

- Wymyśliłem, że jego rodzina pochodzi z Warszawy, a właściwie z Pruszkowa, ale przeniosła się na Śląsk. Trzech Ślązaków to byłoby za dużo, dwóch wystarczy. Dzięki mojej inwencji Fikoł ma specyficzny sposób mówienia, ocierający się troszeczkę o Leszka Millera. Wino, kobiety i śpiew. Wąsy przyprawił Fikołowi reżyser.

Jaki jest twój bohater?

- Znajomi mówią na niego Fikoł, bo to dla niego idealnie przezwisko. Gdy ktoś go zdenerwuje, zanim pomyśli, zaczyna działać i po sprawie. Jednocześnie to ciepły, wrażliwy facet, który ma swoją filozofię życiową, bardzo ważne są dla niego przyjaźń i honor. Jeśli na wojnę, to z nim. Zawsze pomoże, nie odpuści.

I przekona do siebie piękną dziennikarkę, którą gra Kamilla Baar.

- Wiele kobiet się do niego przekonało. Ten starszy monter elementów kokpitu w fabryce samochodów niewątpliwie potrafi podrywać. Natomiast nie wiem, jak jest w tym przypadku. Czy to miłość, czy jedynie kolejne bryknięcie Fikoła.


Rozmawiał: Kuba Zajkowski

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: Bartosz Opania | WiN | Na dobre i na złe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy