Chętnie zagrałaby wreszcie jednoznacznie pozytywną postać. Ale w najbardziej oczekiwanej serialowej premierze tej wiosny –„Belle Epoque” – znowu będzie knuć.
Widzów i krytyków zachwyciła rolą Dżemmy, córki ormiańskiego mafiosa w serialu "Pitbull". Partnerowała Marcinowi Dorocińskiemu i wydawało się, że kariera stoi przed nią otworem. A jednak w jej zawodowym życiu nie nastąpił żaden zwrot. - Nie było propozycji głównych ról. Brałam epizody w Polsce, ponieważ były ciekawe, ale nie dostawałam innych propozycji. Kolejną rolę główną po "Pitbullu" dostałam dopiero osiem lat później. Osiem lat! - wspominała.
Zagrała wtedy Pestkę w "Obławie", a na planie po raz drugi pracowała u boku Marcina Dorocińskiego. Znowu zachwyciła, znowu miała nadzieję na przełom i znowu nic z tego nie wyszło. Próbowała też sił w dalekim Hollywood, gdzie udało jej się zagrać epizody m.in. u boku Michaela Douglasa i Dustina Hoffmana. Jednak wciąż bardzo jej zależy, by grać w Polsce. Dlatego z przyjemnością przyjęła rolę Misi w zapowiadanym jako hit tej wiosny serialu "Belle Epoque".
Jak pani odnajduje się w serialowej belle epoque? Jestem ciekawa, czy chciałaby pani żyć w tamtym okresie?
Weronika Rosati: - Zawsze miałam ogromną nostalgię do dawnych czasów, choć może nie aż tak odległych - raczej lat 50. czy 60. XX wieku. Marzyło mi się, żeby moja młodość przypadała właśnie na tamte lata. Oczywiście wiem, że to by miało swoje dobre i złe strony, jednak czuję wielką miłość do tych czasów - do muzyki, do filmów, do ubrań. Jest w nich coś wyjątkowego. Zwłaszcza dla płci pięknej, to były bardzo kobiece czasy. A jeżeli chodzi o "Belle Epoque", to nie w iem, czy to byłby akurat taki moment w historii, w którym chciałabym żyć, ale na pewno jest fascynujący i fajnie się tam przenieść za pomocą magii filmu czy telewizji. To kocham w moim zawodzie.
Pierwszy raz grała pani w tego typu produkcji?
- To jest mój pierwszy projekt, może nie czysto historyczny, ale historyczno-kryminalny. I to jest w nim bardzo ciekawe. Scenariusz - intrygujący, bohaterowie - niejednoznaczni i świetnie napisani. Takiego nowoczesnego serialu kostiumowo-kryminalnego jeszcze nasza telewizja nie widziała. Niesamowicie było poczuć na sobie prawdziwy kostium, który w jakiś sposób przenosi do realiów tamtej epoki.
Jak się gra w tych kostiumach? Aktorki noszą na planie gorsety, mnóstwo halek, wszystko zapinane na liczne haftki, mają poduszki pod sukniami... Czy to pomaga wczuć się w rolę i lepiej stworzyć wiarygodną postać?
- Rzeczywiście, pod sukniami nosiłyśmy poduszki, dzięki czemu w trakcie zdjęć plenerowych było nam trochę cieplej. Miałyśmy z koleżankami ubaw, że wyglądamy jak Beyoncé, bo te poduszki nadają bardzo kobiece kształty i eksponują to, co się ma. Takie stroje są zachwycające wizualnie, natomiast trudne do noszenia, do zakładania i zdejmowania. Gorsety ściskają, to wszystko jest bardzo niewygodne. My dzisiaj nosimy luźne ubrania, więc na planie czułyśmy się tak, jak byśmy były w jakichś pancerzach, chociaż wyglądało to rzeczywiście pięknie. Pewnie kobiety w tamtych czasach były do tego przyzwyczajone... Poza tym męczyło nas jeszcze jedno - bardzo ciężkie kapelusze, nie można w nich specjalnie ruszać głową. A przecież im większy i cięższy, tym bardziej elegancki! Do tego też trzeba było się dostosować.
Ile czasu zajmowało pani zakładanie kostiumu?
- W tamtych czasach kobiety chyba miały więcej czasu na wszystko, więc i na ubieranie się... U mnie to trwało nawet godzinę i trzeba jeszcze pamiętać, że mi ktoś w tym pomagał. Nie wyobrażam sobie, jak by to wyglądało, gdybym sama musiała go zakładać.
Kim jest pani bohaterka?
- Moja postać nie jest jedną z głównych, to bohaterka drugoplanowa. Ale bardzo mnie zainteresowało, że ona jest takim jakby "rodzynkiem" - pojawia się w niektórych momentach, niezbyt często, natomiast sporo miesza w fabule. Jest w jakiś sposób motorem głównej akcji. Moja postać pewnie będzie określana jako czarny charakter, jednak ja uważam, że nie jest zła, to po prostu kobieta, która jest nieszczęśliwie zakochana i nie zawsze postępuje uczciwie.
Często obsadzana jest pani w rolach - jeśli nawet nie czarnych charakterów - to przynajmniej intrygantek. Lubi pani grać takie bohaterki?
- W każdej postaci zawsze staram się znaleźć i coś dobrego, i coś złego, bo tacy są ludzie. Nie ma osób idealnie dobrych, i nie ma zupełnie złych. Wydaje mi się, że nie gram negatywnych postaci, raczej może kobiety intrygujące, tak zwane femme fatale, mroczne i tajemnicze. Lubię takie role, bo są o wiele ciekawsze i jest to większe wyzwanie niż granie bohaterek grzecznych, pozytywnych. Do których zresztą chyba nie za bardzo pasu ję, skoro nie jestem w nich obsadzana...
No tak, trochę panią zaszufladkowano. Ma pani rolę, o której marzy?
- Bardzo chciałabym grać w filmach biograficznych, ponieważ interesują mnie prawdziwe ludzkie historie. Zgłębianie czyjejś duszy jest dla mnie czymś fascynującym. Jest wiele kobiet, które chętnie bym zagrała, nawet jeśli miałaby to być tylko inspiracja - nie konkretna bohaterka, a ktoś w tym typie.
Więc na pewno ma pani reżysera, z którym chciałaby pani pracować?
- Każdy aktor chyba ma takie marzenia! To jest bardzo długa lista. Chciałabym przede wszystkim zagrać u reżyserów, z którymi już pracowałam, bo to była dobra współpraca i jestem im bardzo wdzięczna, że mi zaufali i powierzyli mi role w swoich filmach. Jest też mnóstwo twórców, z którymi chciałabym pracować, a dotąd nie miałam okazji.
Co takiego musi być w roli, żeby zdecydowała się pani ją zagrać?
- Kiedy czytam scenariusz, najpierw zwracam uwagę na moją bohaterkę. Potem na to, kto robi film - bo czasami scenariusz może być średni, kiedy indziej świetny, ale nazwisko twórcy już na początku mówi bardzo dużo, jaki ten projekt może być, jaki może mieć potencjał. Więc scenariusz może być nawet niezbyt dobry, ale jak jest reżyser, który jest znakomitym twórcą i ma fantastyczny pomysł, jakąś wizję, to wtedy wszystko nabiera ciekawej formy i powstaje z tego fajny film.
Ma pani ulubione gatunki?
- Jeżeli chodzi o gatunki, to jednym z tych, które uwielbiam, jest kryminał. I dlatego też "Belle Epoque" jest spełnieniem moich marzeń. Kryminały mają w sobie taką mieszankę akcentów, które przyjemnie grać - jest trochę dramatu, komedii, jest też element romantyczny.
Miała pani okazję pracować m.in. w Stanach Zjednoczonych, w produkcjach z wielkimi gwiazdami i, podejrzewam, sporym budżetem. Czym różni się praca nad filmem w Polsce i za granicą?
- Naprawdę niczym! Dla mnie najważniejsze jest pracować z ludźmi, którzy mają pasję. Wszędzie zdarzają się fenomenalne plany zdjęciowe i takie trochę gorsze, z mniej ciekawymi ludźmi. I nie ma żadnej reguły, to nie zależy od kraju, ale od chęci do pracy.
"Belle Epoque" już za panią, czas na nowe projekty. Na pewno ma Pani już jakieś plany. W czym będziemy mogli panią obejrzeć?
- Nigdy nie mówię o planach. Mogę mówić o rzeczach, które już zrobiłam. Już niedługo, 24 lutego, będzie miał premierę film, w którym gram jedną z głównych ról - "Porady na zdrady" Ryszarda Zatorskiego. To pierwsza komedia romantyczna, w której w życiu zagrałam. To jest film bardzo wdzięczny, uroczy, lekki, ale też z przesłaniem. Grają ze mną Magda Lamparska, Ania Dereszowska i Mikołaj Roznerski, z którymi mi się fantastycznie pracowało. Spędziłam z nimi cudowny czas na planie. Wydaje mi się, że widzom film się będzie podobać.
Maria Wielechowska