W komedii aktorzy grają prawdziwie
Po męskim "Testosteronie", czas na kobiece "Lejdis". Realizatorski duet Andrzej Saramonowicz-Tomasz Konecki rozpoczął właśnie zdjęcia do swej nowej komedii, opartej na kobiecym blogu internetowym. W głównych rolach zobaczymy Magdalenę Różczkę, Izabelę Kunę, Edytę Olszówkę i Annę Dereszowską. "Obawiam się, że będą jakieś szlochy i histerie" - mówi żartobliwie Tomasz Konecki. Wyznaje też, na czym polega sekret udanej komedii: "Uważamy, że śmieszny w komedii jest kontekst sytuacyjny i to, że aktorzy grają prawdziwie - i dodaje - będzie to film bardzo prawdziwy psychologicznie i bardzo wesoły". Z reżyserem rozmawiały: Ewelina Wiśniewska i Magdalena Romanowicz.
Ostatnio przy produkcji filmu "Testosteron" pracował Pan głównie z mężczyznami co - jak sam Pan wielokrotnie podkreślał - było dosyć skomplikowane. Właśnie rozpoczynają się zdjęcia do obrazu "Lejdis", w którym prym wiodą kobiety. Czy nie obawia się Pan, że teraz będzie za dużo estrogenu?
Tomasz Konecki: Nasze doświadczenie z siedmioma facetami przy produkcji "Testosteronu" jest zupełnie inne, niż praca z czterema kobietami. Inne emocje rodzą się miedzy teamem reżyserskim a aktorami, niż nami a aktorkami. Już widać na próbach, że ta praca zupełnie inaczej wygląda. Jednak nadal jest bardzo sympatyczna, podobnie jak to było w zeszłym roku z chłopakami. W "Lejdis" są inne konflikty. Przy "Testosteronie" było tak, że wszyscy się napięli - siedmiu aktorów stwierdziło, że rywalizuje z nami- mną i Andrzejem - o to, kto jest ważniejszy na planie. A teraz te "lejdisowe napinki" wyglądają zupełnie inaczej, niż te testosteronowe, charakterystyczne dla obsady męskiej.
Film jest niezwykle zróżnicowany w przeciwieństwie do "Testosteronu". Uważam, że na pewno jest równie uniwersalny jak "Testosteron" - dlatego, że porusza wiele wątków - zarówno kobiecych jak i męskich. Rzeczywiście wątek świata kobiecego jest bardzo trafiony.
Czy uważa Pan, że to dobry pomysł, aby inspirować się internetowym blogiem przy pisaniu scenariusza do komedii? W końcu to historie z życia wzięte, które nie zawsze są zabawne.
Tomasz Konecki: Kiedy Andrzej [Saramonowicz - przyp.red] dwa lata temu pokazał mi ten blog i zapytał, czy w to wchodzimy czy nie, odpowiedziałem: "Tak!". Byłem zafascynowany językiem, jakim mówią bohaterki. Dla mnie - jako osoby, która nie zajmuje się słowem, tylko reżyserią - było czymś inspirującym, kiedy przypominałem sobie fragmenty kina amerykańskiego czy angielskiego, to w jaki sposób rozmawiają ze sobą kobiety, czego w ogóle nie ma w filmie polskim. Te elementy są wykorzystywane tylko w filmie głęboko psychologicznym, albo w komediach, gdzie te teksty są pisane skeczowo. Tutaj miałem wrażenie, że dotyka się jakiejś istoty kobiecości, właśnie poprzez ten charakterystyczny język, który jest czasami brutalny, czasami bardzo dowcipny. Pojawiają się tutaj neologizmy, których żaden mężczyzna by nie używał. I przyznam, że to mnie zafascynowało na poziomie bloga.
Trochę później, kiedy zaczęła się praca z dziewczynami i z Małgosią Saramonowicz nad scenariuszem, to rzeczywiście widać było jak ten język, wbity w struktury scenariusza, kojarzy się z czymś innym, niż blog, Wydaje mi się, że powstał bardzo ciekawy scenariusz. Niespodziewany w ogóle na naszym rynku.
Przy "Testosteronie" praca z siedmioma profesjonalistami płci męskiej, teraz przy "Lejdis" z czterema znakomitymi aktorkami. Czy żeby zapanować nad tym aktorskim ogniem trzeba nie tylko umiejętności reżyserskich, ale również trochę znajomości psychologii?
Tomasz Konecki: Mamy duże doświadczenie realizacyjne i olbrzymią wrażliwość co do aktorów, więc to się jakoś uzupełniało.
Przy "Testosteronie" każdy z nas wnosił jakiś rodzaj pasji - ci aktorzy i my naprzeciwko nich. Tak naprawdę reżyserowanie filmów odnosi się tylko do naszej wrażliwości i naszych artystycznych możliwości, o ile takie posiadamy, bo to ludzie oceniają a nie my. Tylko olbrzymia wiedza z psychologii pozwala określić w jaki sposób pracować z aktorami, bo to z nich mamy coś wydobyć. I tu rzeczywiście "Testosteron" był dla nas niezwykle trudny, bo ta siódemka, która się spotkała - oni wytworzyli specyficzny rodzaj grupy. I my musieliśmy rozgrywać z nimi pewnego typu sytuacje psychologiczne. Mężczyźni kręcili film o mężczyznach i tam testosteron od razu się pojawił. Bo mężczyźni od razu chcą udowodnić między sobą kto najlepiej gra. Tak było w "Testosteronie".
A w "Lejdis" będę miał do czynienia z kobietami i obawiam się, że będą jakieś szlochy i histerie. Mówię jak najbardziej poważnie, bo to jest kompletnie inny rodzaj pracy w grupie. W "Testosteronie" było bardzo dużo scen siedmioosobowych, gdzie mieliśmy całą siódemkę naprzeciwko siebie. A my - jak dwóch wodzów na polu bitwy - lecieliśmy: ja na lewe skrzydło, a Andrzej na prawe. I każdy z nas próbował z tą siódemką pertraktować, radzić sobie z nimi.
Czy jako reżyser zostawia pan aktorom pewien obszar swobody, czy raczej narzuca bezdyskusyjnie swoje zdanie?
Tomasz Konecki: Tak naprawdę praca w takim teamie kreatywnym to jest olbrzymia możliwość tworzenia pewnego typu kompromisów, żeby nie zabić woli w tych ludziach, z którymi się pracuje. Z jednej strony musimy narzucić jaki ma to być film, bo inaczej każdy zagra inaczej. To jest po prostu niemożliwe, aby bez kapitana ten statek płynął. A z drugiej strony oni muszą wiedzieć, że to jest ich film - bez względu na to, jak nasze zdanie różni się od ich. To jest trudna sytuacja nie kompromisu, bo to brzmi zgniłe, tylko przekonania ich, że swoją pasję twórczą skierowali w tym kierunku, o którym my myślimy. I, że ten kierunek jest najwłaściwszy.
Na czym polega komizm w "Lejdis"? Czy będzie to kolejna komedia pełna udawanych wygłupów, żartów i tanich tekstów?
Tomasz Konecki: My uważamy, że śmieszny w komedii jest kontekst sytuacyjny i to, że aktorzy grają prawdziwie. W "Testosteronie" ludzie się śmiali z sytuacji, w których aktorzy grali całkowicie poważnie. Kiedy się obserwuje dobre kino angielskie czy amerykańskie, to widać, że nikt się nie wygłupia na ekranie w komedii. W filmach są kompletnie smutne chwile, są wesołe, ale te wszystkie momenty tworzą spójną całość. W "Lejdis" mamy masę wątków niezwykle śmiesznych, ale śmieszne są właśnie przez to, że aktor gra to prawdziwie.
Jako przykład takiej gry mogę podać postać Bustera Keatona. On w życiu nie zrobił żadnego grepsu, ale znajdował się w takich sytuacjach, że uznano go za klasyka komedii. I my uważamy, że w tę stronę trzeba iść. Tak teraz będę prowadził dziewczyny, ponieważ chciałbym aby ci wszyscy ludzie, którzy przyjdą na "Lejdis", wyszli z kina z poczuciem, że było to prawdziwe - że nie przyszli do kina tylko na jakieś komediowe wygłupy. Sądzę, że dopniemy tego celu. Po próbach widać, że z dziewczynami świetnie się pracuje, że one się dogadały nie tylko ze sobą, ale także dogadały się ze swoimi partnerami, bo oni są tymi męskimi satelitami. Uważam, że będzie to film bardzo prawdziwy psychologicznie i bardzo wesoły.
Praca nad "Lejdis" z pewnością bardzo panów pochłania. Ale czy myślicie już o kolejnych projektach? Czy takie pojawią się dopiero po zakończeniu prac nad "Lejdis"?
Tomasz Konecki: Równolegle musimy myśleć o projektach na przyszłość, a tak nie było przy "Testosteronie". Reżyserowaliśmy go razem, w związku z tym, ja i Andrzej zajmowaliśmy się tylko filmem, zamiast walczyć o nowy projekt. Teraz się podzieliliśmy: Andrzej będzie myślał nad następnym projektem, a ja pewnie będę "umierał", walcząc na planie "Lejdis".
Chociaż tak naprawdę konkretny pomysł na nowy film jeszcze nam się w głowach nie narodził.
Dziękujemy za rozmowę.