Reklama

"W filmach jest tylko to, co widz jest w stanie odkryć"

Jan Jakub Kolski to na mapie polskiego kina twórca wyjątkowy. Każdy jego film charakteryzuje się specyficzną atmosferą, zanurzoną w ludycznym realizmie magicznym. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego, jedenastego już dzieła - "Jasminum". Każde jednak pytanie o sens, o intencje, o inspiracje swej twórczości, Kolski pozostawia otwarte. Zwraca jedynie uwagę na fakt, że najważniejszą postacią jego filmów jest... widz.

Jan Jakub Kolski o tym, że twórcą sensu filmu jest tylko i wyłącznie widz, o swym ulubionym świętym Rochu oraz o tym, czy w kinie da się faktycznie pokazać zapach, opowiedział w rozmowie z Emilią Chmielińską.

Reklama

Skąd pomysł na scenariusz do "Jasminum". Co pana zainspirowało do stworzenia tego filmu?

Jan Jakub Kolski: Pomysł wziął się, najprościej mówiąc, z głowy i naprawdę nie próbuję teraz żartować. Myślę że ludzie, którzy zajmują się opisywaniem filmu, dopatrzą się rozmaitych inspiracji, różnych źródeł. Podobna sytuacja była przy "Jańciu Wodniku". Wtedy dowiedziałem się, że to jest film prawie identyczny z "Nazarinem" Bunuela - a ja tego filmu do tej pory nie wiedziałem i nie jestem pewien, czy taki film w ogóle istnieje. W każdym razie tak mówili krytycy.

Mówiąc o tym usiłuję opisać fenomen, którego tak naprawdę nie da się opisać - fenomen tworzenia dzieła sztuki. W momencie, kiedy człowiek podniecony czymś, zainspirowany jakąś nagłą myślą, jednym obrazem, wyobrażeniem jednej sceny, czy też jakiegoś momentu tej sceny, zaczyna pisać - to w tym momencie traci zdolność rejestrowania tego, co się z nim dzieje. A potem odkrywa, że oto napisał coś nieoczekiwanego.

Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, jako owo "nieoczekiwane" dostało się na kartkę papieru. Ja nie znam na to odpowiedzi. Pytanie do artysty o to, co go inspirowało, skąd tam wzięła się skomplikowana suma elementów, jak nasyciła jego wyobraźnię - jest tak naprawdę pytaniem o całe jego życie.

Czy więc "Jasminum" to film, do którego przymierzał się pan przez całe swoje życie?

Jan Jakub Kolski: Z pewnością w tym filmie jest coś, co wyniosłem z moich dziecięcych przeżyć, coś co wynika z moich rozmów z ludźmi, coś co mogłem kiedyś przeczytać, a o czym już dawno zapomniałem. I w taki sposób ta skomplikowana suma elementów się tworzy, pod warunkiem, że jest w człowieku spoiwo zdolne z tego boskiego wiatru zebrać nasiona. Bywa, że to spoiwo jedni próbują nazwać talentem, inni jakimś rodzajem sprawności, czy zdolności.

Jednak najważniejsze jest to, żeby to spoiwo było. Gdybym chciał powiedzieć efektownie, albo lepiej - efekciarsko - to powiedziałbym, że to jest taki boski wiatr, który musi przylgnąć do kleju, jaki się ma.

O czym jest "Jasminum"?

Jan Jakub Kolski: Tak naprawdę to nie jest pytanie do mnie. Ja starannie od lat unikam odpowiedzi na pytanie, o czym są moje filmy, do jakiego widza je kieruję. Odpowiedź zostawiam samym widzom. To jest jedyna uczciwa droga - założyć, że jest tyle prawd o moim filmie, ile jest spotkań widza z nim. Natomiast wmawianie komuś "dziecka w brzuch", opowiadanie o czym jest film i zmuszanie do wysiłku, z którego kompletnie inny rezultat wychodzi, jest nieuczciwe.

Moim studentom w szkole filmowej ordynuję "złote myśli" - te myśli są związane z analizą ich ostatnich dzieł, ich filmów. Na jednych z ostatnich zajęć napisałem pewnemu studentowi takie zdanie: "To, czego widz nie jest zdolny odczytać z ekranu, NIE ISTNIEJE".

Więc po co mam opowiadać o tym, co chciałem, żeby się w filmie znalazło, kiedy widz - oglądając film - może tego nie odkryć. Widz będzie patrzył na film i czekał na to, co ja chciałem przekazać, a tego nie zobaczył. Jeśli tego nie ma, to z punktu widzenia widza, jego wrażliwości, wyobraźni, wyposażenia intelektualnego - tego nie ma. A jeśli widz tego nie dostrzegł, to oznacza, że ja ominąłem zdolność widzenia tego, co jest na ekranie przez konkretnego widza.

Dlatego na wszelki wypadek nie opowiadam, o czym są moje filmy i o tym, co należy w nich znaleźć. Mogę jedynie powiedzieć, że w moich filmach należy znaleźć jakiś rodzaj poruszenia. To jest jedyny postulat, który chcę, żeby one spełniały. Jeśli poruszają, to bardzo dobrze.

Po raz pierwszy w swojej karierze pracował pan z Januszem Gajosem. Dlaczego wybrał go pan do roli brata Zdrówko? Czy wspólnie pracowaliście nad tą postacią?

Jan Jakub Kolski: On od początku był w mojej głowie jako brat Zdrówko. Stanowił niejako fundament filmu. Według mojej wizji potrafił najlepiej oddać to, co ja wiedziałem o tej postaci. A jeśli chodzi o budowanie postaci, to staram się to, co wiem o postaci, oddać do dystrybucji aktora, dzielę się z nim tymi informacjami najlepiej jak potrafię, ale też mam oczekiwania. Nastawiam ucha i czekam, co też on jest w stanie zaoferować postaci.

To jest taki wzajemny przepływ. I tak naprawdę z tego wspólnego nasycenia - autora scenariusza, reżysera i aktora odtwarzającego postać, z tego bytu szczególnego wynika ostateczny, ekranowy kształt postaci.

Pana film opowiedziany jest z perspektywy dziecka - dziewczynki Eugenii, którą gra siedmioletnia Wiktoria Gąsiewska. Dlaczego zdecydował się pan akurat ją obsadzić w tej roli?

Jan Jakub Kolski: Wiktorię "wyłowiliśmy" podczas castingu. Trudno odpowiedzieć, dlaczego akurat ona została Eugenią, trudno nazwać to "coś", co ona w sobie ma. Tak naprawdę tego nie da się nazwać. To jest skomplikowana suma elementów.

Wydaje mi się, że w jakiś sposób udało mi się dostrzec to "coś" w Wiktorii i zaopiekować się tym. A efekt widać w filmie.

"Jasminum" reklamowany jest jako "film pachnący miłością". Czy w kinie da się pokazać zapach?

Jan Jakub Kolski: Pokazać to może nie, ale spowodować takie wrażenie, że to jest sfera, której się dotyka w filmie. Może nie aż tak, żeby widz odczuł zapach – bo w to mało wierzę, jednak w ten sposób, żeby widz oglądając ten film zdawał sobie sprawę z istnienia tego zapachu. Chociaż w jednym filmie udało mi się osiągnąć taki efekt, zrobić coś takiego, że widzowie mówili, że ten film pachnie. Tu wystarczy mi taka obecność zapachu.

Ciepłe "Jasminum" wydaje się antytezą chłodnej "Pornografii", a jednak w obydwu filmach mamy do czynienia ze specyficznym światem Jana Jakuba Kolskiego. Co jest jego wyznacznikiem?

Jan Jakub Kolski: Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Ja robię filmy, a to widzowie, prasa, krytycy próbują je opisywać, znajdować i nazywać definicje. To jest dobry podział. Ja robię filmy, a od ich oceniania jest reszta. Chociaż to jest nierównoprawny podział, bo mnie o wiele więcej kosztuje zrobienie filmu, niż dziennikarzy, krytyków tzw. "schlastanie go". Ale tak to już jest.

Ja nie mogę dawać swojej wykładni mojego filmu. Kiedy byłem w szkole filmowej, bardzo zdenerwowało mnie to, że moi koledzy tak chętnie słuchali, co w danym filmie chciał pokazać reżyser. Ja naprawdę nie widziałem, żeby tym młodym reżyserom udawało się to, o czym mówią, przenieść na ekran, nie odkrywałem nawet fragmentu tego. A ci moi koledzy kiwali głowami i mówili: "Tak, tak w istocie jest".

To mnie strasznie denerwuje i powiedziałem moim studentom, że jeżeli chcą, żebym ich poważnie traktował, to muszą przystać na to, że nie ma takiej możliwości, by biegali do każdego kina na świecie, które wyświetli ich film i krzyczeli: "W moim filmie miało być to i to, ale mi się nie udało".

Jak już wcześniej mówiłem - jeśli widz czegoś nie odkrył podczas oglądania filmu, tego nie ma. W filmach jest tylko to, co widz jest w stanie odkryć. Proszę mnie więc nie pytać, jakie są składniki mojego stylu, co powoduje, że dane filmy są odczuwane jako te, które wyszły na pewno spod mojej ręki. Ja nie wiem, nie znam tych składników i tych powodów. Ja po prostu robię filmy. Tak jak umiem.

Święty Roch to stale powracająca w pańskiej twórczości postać. Dlaczego?

Jan Jakub Kolski: To jest mój ulubiony święty. Poza tym jest patronem kościoła parafialnego w Łaznowie, który jest nieopodal Popielaw i nieopodal cmentarza, na którym leży moja babcia, mój dziadek i dużo moich bliskich. Jak już powiedziałem, to jest mój ulubiony święty, a jego wyjątkowość polega na tym, że on nie chodzi z głową w chmurach i z zadartym nosem i nie mówi: "Patrzcie, jaki jestem święty".

Św. Roch dba o to, żeby nie zachorowały bydlęta i zajmuje się chorymi na choroby zakaźne. Jest takim świętym, którego umiem sobie wyobrazić, w odróżnieniu od tych, których wyobrazić sobie nie umiem i od tych, których się boję.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

Jan Jakub Kolski: Będę robił filmy, jeśli się uda. Napisałem scenariusz na motywach opowiadań Włodzimierza Odojewskiego "Wenecja". To jest bardzo zaawansowany projekt, planowaliśmy już jesienią wejść w zdjęcia i faktycznie zmierzamy ku temu. Mówię "my", czyli ja jako reżyser i autor scenariusza oraz producent Michał Kwieciński.

Pracujemy także wspólnie z Dorotą Masłowską nad scenariuszem "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" - rzecz jest na ukończeniu, z przeznaczeniem na przyszły rok. Zapowiada się więc dosyć pracowicie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy