Reklama

Urszula Chincz: Dzieci powinny być angażowane w prace domowe

Choć jej mama - jak sama ją określa - nie była mistrzynią porządków, Urszula Chincz nie znosi bałaganu. Co ciekawe, odkryła to dopiero, gdy... zamieszkała na swoim.

Choć jej mama - jak sama ją określa - nie była mistrzynią porządków, Urszula Chincz nie znosi bałaganu. Co ciekawe, odkryła to dopiero, gdy... zamieszkała na swoim.
Bałagan przyciąga bałagan - przekonuje Urszula Chincz /Andras Szilagyi /MWMedia

W swoim programie "Misja ratunkowa", w którym pomaga pani uczestnikom uporać się z domowym bałaganem, można zauważyć, że ludzie mają tendencje do gromadzenia. Jaki jest pani sposób na to?

Urszula Chincz: - Myślę, że wszyscy mamy tendencje do zbieractwa. Nie wiem, dlaczego to w nas siedzi, ale rzeczywiście nie mamy takiej trzeźwej oceny tego, co naprawdę nam się kiedyś przyda. Jedyna recepta na to, to jest zafundować sobie coś, co ja nazywam weekendem zmiany, czyli wziąć jeden weekend, szurnąć te rzeczy, każdą wziąć do ręki i dobrze się zastanowić, czy tego użyję, czy mogę to komuś oddać, czy mogę to sprzedać, czy mogę się tego pozbyć w jakiś inny sposób. Po takim weekendzie, gdzie się człowiek rzeczywiście napracuje, ale opróżni dom z tych złogów, to jest zupełnie inne życie. Warto, bo to zła organizacja powoduje, że bałagan rośnie.

Reklama

Skąd w ogóle u pani taka potrzeba tego, żeby mieć wszystko w domu poukładane? Może w kimś z rodziny miała pani taki wzór?

- Moja mama nie była mistrzynią porządków (śmiech). Choć umiała stworzyć w domu atmosferę, miała takie architektoniczne zacięcie, nie lubiła porządkowania. Ja sama dopiero gdzieś tam na swoim zobaczyłam, ile to jest roboty. Wówczas zaczęłam szukać rozwiązań, które mi to ułatwią, usprawnią, żebym tyle godzin nad tym nie spędzała. Także to są lata doświadczeń i eksperymentów.

I jakiego odkrycia w tej dziedzinie pani dokonała?

- Jedna z takich rzeczywiście największych rzeczy, jakich się nauczyłam, to ta, że źle zorganizowana przestrzeń generuje bałagan. Bowiem, jeżeli będziesz musiała wyjąć pięć rzeczy, żeby wziąć z szafki coś, co jest ci potrzebne, to koniec będzie taki, że te pięć rzeczy zostanie na wierzchu, bo nie będzie ci się chciało ich chować i bałagan gotowy. A bałagan przyciąga bałagan i wtedy się już robi w ogóle sajgon (śmiech). Te doświadczenia, chęć zaspokojenia ciekawości, sprawiła, że też to polubiłam.

Czy pojawienie się w pani życiu dziecka jakoś wpłynęło na to, że teraz jest pani jeszcze bardziej uporządkowana, jeśli chodzi o sprzątanie domu?

- Nie sądzę, aby pojawienie się dzieci u kogokolwiek mogło sprawić, żeby stał się bardziej uporządkowany - wręcz przeciwnie (śmiech)! Kiedy 9 lat temu na świecie pojawił się w moim życiu mały człowiek, tak podstępnie zaczął kolonizować przestrzeń i na początku prawie w ogóle nie było go widać, a potem tak stopniowo zajmował coraz więcej miejsca - to jest kryzysowy moment, nie tylko w temacie porządku domowego, ale w ogóle dla rodziny. Dzieci - jeśli chodzi o porządki - generują wszelakie zło.

- Jednak mówiąc całkiem poważnie - uważam, że dzieci od małego powinny być angażowane w prace domowe - nie akceptuję tego, że to na głowie mamy zazwyczaj są porządki. Każdy domownik tworzy dom i każdy domownik powinien mieć w nim jakieś obowiązki, nawet jeśli ma 3 lata - trzylatki też mogą robić różne podstawowe rzeczy. Więc jak najbardziej postrzegam dziecko jako dwie dodatkowe ręce do pomocy przy porządkach.

Z Urszulą Chincz - gospodynią programu "Misja ratunkowa" oraz autorką bloga Ula Pedantula - rozmawiała Paulina Persa (PAP Life)

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Urszula Chincz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy