Reklama

Uchwycić to, co ważne

To ostatni Polak, któremu udało się zdobyć nagrodę na festiwalu w Berlinie. Rok temu Srebrnym Niedźwiedziem uhonorowano "artystyczny wkład", jaki jego zdjęcia wniosły do filmu "Nagroda" argentyńskiej reżyserki Pauli Markovitch. W przededniu polskiej premiery obrazu w rozmowie z INTERIA.PL Wojciech Staroń opowiedział o swoich sposobach na "opanowanie materii obrazu".

Zacznijmy od Berlina. Ważna nagroda, prawda?

Wojciech Staroń: - To było dla mnie ogromne zaskoczenie, nie spodziewałem się. To było wyróżnienie "za wkład artystyczny", którą co roku na Berlinale nagradza się albo operatorów, albo montażystów, albo kostiumografów [jednym z laureatów jest m.in. gitarzysta Radiohead Johnny Greenwood, doceniony za muzykę do filmu Paula Thomasa Andersona "Aż poleje się krew"]. Muszę nadmienić, że dostaliśmy dwa Srebrne Niedźwiedzie, razem ze scenografką "Nagrody" Barbarą Enriquez.

Chciałem jednak zwrócić uwagę, że to wyróżnienie było dość niezwykłe, bo jak się postanawia wyróżnić operatora, to zazwyczaj za pewien rodzaj dezynwoltury. W "Nagrodzie" postawił pan jednak na ascetyzm.

Reklama

- Według mnie każde zdjęcia powinny odpowiadać danemu filmowi. Ważne jest to, co służy konkretnemu obrazowi. Nie zawsze musi to być barok, w niektórych przypadkach lepiej sprawdza się minimalizm. Ale też byłbym daleki od tego, żeby nazywać moje zdjęcia do "Nagrody" minimalistycznymi. One były wspólnie z reżyserką Paulą Markovitch bardzo przemyślane i dopracowane. Ta asceza, o której pan mówi, wynika być może z pewnych świadomych decyzji dotyczących tego, co eliminować. Co pokazać, a czego nie pokazać w kadrze. W jaki sposób ruszać kamerą, żeby uchwycić to, co jest ważne a ominąć cały bałagan. Opanować jakoś tę materię obrazu.

Paula Markovitch jest cenioną scenarzystką, autorką znanych w Polsce filmów Fernando Eimbickle'a "Sezon na kaczki" i "Nad jeziorem Tahoe". Jak się spotkaliście?

- Mieliśmy wspólnego znajomego - Jorge Hernandeza, który studiował w Łodzi. On jest z Wenezueli, ale mieszka i pracuje w Meksyku i zna Paulę. A Paula właśnie szukała operatora. Powiedział jej: -Słuchaj, jest taki polski operator, który akurat mieszka w Argentynie. Podrzucił Pauli moje filmy a kiedy je zobaczyła, tak bardzo jej się spodobały, że postanowiła mnie odnaleźć w tej Argentynie. Zadzwoniła i spotkaliśmy się już w miejscu, gdzie mieliśmy później kręcić zdjęcia do "Nagrody".

- Oczywiście najpierw przeczytałem scenariusz, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Ta historia... Właściwie od razu zobaczyłem ten obraz ze scenariusza, co się bardzo rzadko zdarza. Ale ten tekst zawierał już w sobie tak wiele informacji na temat nastroju, na temat emocji. Poczułem więc temat, a Paula poczuła, że nadaję się do tej roboty.

Rozumiem, że doświadczenie dokumentalisty odegrało niebagatelną rolę przy pracy nad tym filmem. Nie dość, że historia opowiedziana w "Nagrodzie" oparta jest na autobiograficznych przeżyciach reżyserki, dodatkowo główną bohaterką filmu jest kilkuletnia dziewczynka.

- Ja w ogóle nie wyobrażam sobie pracy w fabule bez dokumentu. Kino dokumentalne daje bowiem nie tylko techniczne podstawy, dzięki którym operator jest w stanie pracować szybko, sprawnie i skutecznie, ale też możliwość oceny sytuacji na poziomie wiarygodności i tego, co jest warte filmowania. Które sytuacje są najważniejsze, a które można pominąć? Jak je sfilmować, żeby to co najważniejsze, wyciągnąć na wierzch? To wszystko jest w rękach operatora. Przy moim doświadczeniu w dokumencie, weźmy "Argentyńską lekcję" - też w małym miasteczku, też z dziećmi - rzeczywiście wydawałem się doskonale przygotowany do tematyki "Nagrody". To w pewnym sensie kontynuacja mojego dokumentu, chociaż obydwa filmy są zupełnie inaczej sfotografowane. Bardziej chodzi mi o sposób pracy i podejście do świata przedstawionego - tu łatwiej o analogie.

Pana rola przy "Nagrodzie" nie ograniczała się jednak tylko do "operatorki". Wiem, że był pan zaangażowany również w przedprodukcyjne przygotowania. Odtwórczynię głównej roli znaleźliście podobno kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć.

- Rzeczywiście, dziewczynkę, która ostatecznie zagrała Ceci, znaleźliśmy chyba 3 dni przed zdjęciami. Ciągle towarzyszyło nam niezaspokojone pragnienie, żeby próbować do końca, pójść poszukać do dzielnic, w których jeszcze nie byliśmy. Faktem jest, że do spółki z autorem muzyki do filmu - Sergio Gurrolą - zaczęliśmy przeszukiwać te miejsca i znaleźliśmy dwie świetne dziewczynki. Paula zdecydowała się w końcu na jedną z nich - Paulę Galinelli Hertzog . Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.

Przeczytaj recenzję filmu "Nagroda" na stronach INTERIA.PL!

Z tego co pan mówi, i z tego co widać na ekranie wynika, że musieliście - pan, kompozytor, autorka scenografii - dostać od reżyserki dość dużo swobody.

- To prawda. Czuliśmy, że mamy dużo swobody, ale równocześnie wiedzieliśmy, jaką reżyserka posiada wizję całości. Jej rodzice byli malarzami, Paula ma więc wyjątkową świadomość obrazu oraz wyczucie jego malarskości. Kręcąc "Nagrodę" podążaliśmy jednak za historią, która była bardzo przejrzysta i dawała jasne wskazówki do tego, jak ten świat pokazywać. To sama przyjemność dla operatora - pracować z reżyserem, który ma w głowie obraz.

Przy okazji premiery filmu wspominał pan, że tematyka "Nagrody" powinna być również bliska Polakom, którzy, tak jak Argentyńczycy, doświadczyli życia pod terrorem dyktatury. Chciałbym jednak skoncentrować się bardziej na tym, co różni naszą kinematografię od nowego kina Argentyny i Meksyku, której przedstawicielami są tacy artyści, jak Carlos Reygadas, czy Lisandro Alonso. To jest kolosalna różnica kinematograficznej wrażliwości. Jak się pan odnalazł w tej stylistyce, w tym świecie?

- Bardzo mi to pasowało, potrzebowałem takiej wrażliwości. Czułem jednak, że miałem do czynienia z innym poczuciem postrzegania czasu. Musiałem przyzwyczaić się do tego, że Paula potrafiła przez godzinę siedzieć i patrzeć w morze, i zastanawiać się nad następnym ujęciem. Zdarzało się, że powtarzaliśmy rzeczy, które były dobrze nakręcone, ale szukaliśmy innego odcienia danej sceny. Wizja całości była bardzo sprecyzowana, a ze strony reżyserki mieliśmy swobodę w szukaniu nowych rozwiązań. Ten film się tworzył na planie. Mimo że wszystko było napisane, to jednak sporo rozwiązań odkrywaliśmy już w trakcie zdjęć, tworząc ten film na nowo. Było to dla mnie niezwykle kreacyjne i budujące doświadczenie. Nieoczywiste - biorąc pod uwagę polskie lub europejskie warunki, gdzie wszystko musi iść zgodnie z planem. Tam najważniejsza była wizja autora, reżysera.


Film, mimo że jego akcja rozgrywa się w Argentynie, jest polsko-meksykańska koprodukcją. Argentyńczycy nie chcieli wesprzeć tego projektu?

- Początkowo Paula miała producentkę z Argentyny, która chciała jednak nakręcić ten film w całości w Buenos Aires. Paula chciała jednak postawić na swoim, upierając się, żeby film powstał w San Clemente - tym samym miejscu, w którym rozgrywała się prawdziwa historia. Ten konflikt był powodem odejścia argentyńskiej producentki.

- Potem zaczęły się też inne perypetie. Nie wiem, na ile było tu politycznych nacisków, ale widzę, że Argentyńczycy nie są jeszcze pogodzeni z tematem wojskowej dyktatury. Dla wielu ludzi to, co Paula chciała powiedzieć w "Nagrodzie", musiało być jeszcze świeżą traumą.

Słyszałem, że kolejny film Paula Markovitch również będzie robiła z Wojciechem Staroniem.

- Tak, już się umawiamy na kolejny projekt. Bardzo dobrze układa się ta współpraca; już na etapie opowieści, zanim jeszcze powstanie scenariusz, dużo rozmawiamy i staramy się określić fakturę i koncepcję obrazu. To szczególnie ważne w tym przypadku, bo będzie to film, który inspirowany będzie malarstwem ojca Pauli.

Zostawmy więc "argentyńską lekcję". Chciałem zapytać teraz o "polską lekcję". Niedawno zakończył pan kilkunastodniową podróż po naszym kraju w ramach projektu Światłoczuła Polska, pokazując w małych miasteczkach swój dokument "Argentyńska lekcja". Jakie wrażenia z tej kinematograficznej pracy u podstaw?

- Dla mnie to była szczególna podróż, ponieważ razem ze mną jeździła po Polsce bohaterka tego filmu Marcia, dla której było to niezwykłe przeżycie. Wzruszyła ją zwłaszcza reakcja publiczności, która niezwykle emocjonalnie odbierała jej historię. Piękne spotkania.

A reakcja widowni? Pan najczęściej prezentuje swe filmy na festiwalach, gdzie ogląda je profesjonalna publiczność. Jak reagowali widzowie Światłoczułej Polski?

- Moje dokumenty są dla zwykłych ludzi. I to jest niezwykle ciekawe, że ludzie z małych miasteczek, którzy nie mają regularnego kontaktu z kinem artystycznym, odbierają ten film równie emocjonalnie co wyrobiona festiwalowa publiczność. Ale ja sobie stawiam taki właśnie cel. Montując film mam w głowie myśl, że historia, którą chcę opowiedzieć, musi być czytelna dla każdego człowieka. Wierzę w to, że film powinien dotykać prostych, ludzkich spraw. "Argentyńska lekcja" jest o tyle ważnym dla mnie filmem, że często pokazuję go dzieciom. One świetnie reagują na ten obraz. To jest dla mnie dodatkowa satysfakcja.

Zanim pojedzie pan znowu do Argentyny, czeka pana praca z Krzysztofem Krauze oraz Joanną Kos-Krauze. Kiedy startują zdjęcia do "Papuszy"? [opowiadającego o życiu tworzącej w Polsce cygańskiej poetki]

- "Papusza" rusza... W lutym zdjęcia zimowe, potem jeszcze maj i czerwiec.

Kamera blisko bohaterki?

- Głównym operatorem będzie Krzysiek Ptak. Będziemy ten film robić z jednej strony jako opowieść o znanym człowieku, to będzie film biograficzny, więc musimy się trzymać części opisowej. Chcemy też jednak, żeby to wszystko było blisko życia, żeby to było opowiedziane przez powszechne nam wszystkim emocje.

Proste ludzkie sprawy?

- Ludzkie tak, proste - raczej nie. "Papusza" to film o najtrudniejszych ludzkich wyborach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy