Reklama

Trzebiatowska: Artyści są wrażliwi

Po występach u Krzysztofa Zanussiego ("Serce na dłoni"), Piotra Wereśniaka ("Nie kłam, kochanie") i Patryka Vegi ("Ciacho") Marta Żmuda Trzebiatowska przygotowuje się do kolejnych filmowych ról.

Z Martą Żmudą Trzebiatowską spotkałem się na planie filmu "Wygrany" Wiesława Saniewskiego. Wywiad rozpocząłem od pytań dotyczących amerykańskiej produkcji "Love, Wedding, Marriage", debiutu reżyserskiego Dermota Mulroney'a, w której aktorka gra jedną z głównych ról. Spytałem ją także o realizowany przy okazji tego filmu reality show, które będzie dokumentem ukazującym kulisy prawdziwej hollywoodzkiej produkcji. Niestety ze względy na klauzulę zawartą w kontrakcie, aktorka nie mogła odpowiedzieć na żadne z tych pytań.

Krystian Zając: Porozmawiajmy w takim razie o filmie Wiesława Saniewskiego, nad którym pani pracuje. Będzie pani grała Kornelię, kasjerkę, w której zakochuje się główny bohater.

Reklama

Marta Żmuda Trzebiatowska: - Tak, dzisiaj jest mój pierwszy dzień zdjęciowy, wiec ciężko jest mi cokolwiek powiedzieć. Pierwszy raz dzisiaj weszłam na plan. No zobaczymy. Mam pewne wyobrażenia na temat tej roli. Bardzo mi się podoba scenariusz, uważam, że dotyka takich problemów, które mam nadzieje, że zainteresują również takiego widza potencjalnego, który pójdzie do kina i kupi bilet.

- Mnie interesuje ten temat ze względu na to, że porusza, dość taki ważny dla artystów temat, tzn.: jak ocenić sztukę. Jak ocenić, że jeden artysta jest lepszy od drugiego. I jak czasami decyzja o tym, że ktoś zajmuje w konkursie pianistycznym (bo akurat to jest temat tego filmu) pierwsze miejsce, a ktoś drugie, może wpłynąć na życie artysty, jak może je totalnie zmienić. Artyści są bardzo wrażliwi, więc wydaje mi się, że jest to bardzo ciekawy temat, ale dotyczy w każdej dziedzinie innej sztuki artystycznej.

Ten film mówi też o wolności artystycznej. Jakie jest pani zdanie odbnośnie tego tematu. Czy ceni sobie pani swobodę jako artystka?

- Nie rozumiem do końca pytania.

Czy woli Pani być kierowana przez reżysera, czy też sytuację, gdy pozostawiony jest jej pewien rodzaj swobody?

- Bardzo lubię i uważam, że jest to bardzo komfortowa sytuacja, kiedy mogę zaufać reżyserowi. Kiedy czuję, że on wie co robi i czuję, że on ma jakąś koncepcje. Ale oczywiście uwielbiam także takie momenty, kiedy możemy dyskutować. Ja tak naprawdę bardzo lubię próby przed zdjęciami, przed tym momentem, kiedy się wchodzi na plan, kiedy możemy porozmawiać i wszystko ustalić. Lubię, kiedy reżyser jest otwarty na różne propozycje. Uważam, że wtedy jest czas na dyskutowanie bo już w momencie, kiedy wychodzę na plan, to nie przepadam za zmianami, wolę, gdy trzymamy się tego, co już sobie opowiedzieliśmy.

- Oczywiście jestem na tyle elastyczna, że w momencie, kiedy pojawia się coś nowego, to jestem skłonna do zmian, jestem skłonna do próbowania i poszukiwania, ale lubię jak już mamy taki główny zarys postaci ustalony na próbie i lubię się wtedy tego trzymać. Oczywiście lubię też reżyserów, którzy prowadzą mnie też silną ręką, bo wiem, że oni robią to dla mojego dobra i dlatego, żeby wspólnie coś fajnego nam wyszło.

W "Wygranym" pani bohaterka wplątuje się w swego rodzaju skomplikowaną intrygę. Może pani coś więcej o tym powiedzieć?

- Mówi pan o tym wyjeździe do Baden Baden?

Dokładnie.

- Właśnie dzisiaj od tej sceny zaczęliśmy. Ale czy ja wiem czy to jest intryga? Wydaje mi się, że to polega na tym, że po prostu Frank, którego gra pan Janusz Gajos, jest w życiu Kornelii dość ważną osobą, on jej pomógł znaleźć pracę. Kornelia sama wychowuje trzyletnie dziecko, wiec jest jej ciężko. Musiała w związku z tym przerwać studia i Frank pomógł jej bardzo w życiu i w momencie, kiedy Frank przechodzi zawał, to jest naturalną rzeczą, że Kornelia chce o niego zadbać.

- Lekarze zalecili, że powinien odpocząć i wyjechać. A ponieważ dla Olivera, Frank jest równie ważny, więc razem knują taki mały spisek, żeby go właśnie wysłać do Baden Baden, gdzie będzie mógł zobaczyć swojego ulubionego konia Rutena.

Weszła pani do kina jako aktorka serialowa, dopiero później pojawiły się propozycje filmowe. Co pani bardziej lubi - pracę przy serialach czy tę w filmie?

- Pracę.

Po prostu?

- Akurat tak się przydarzyło. Gdybym dostała pierwszą propozycje filmu, to bym zaczęła od filmu. Przyjęłam najpierw rolę w serialu, bo chciałam się nauczyć grać przed kamerą. Tego szkoła aktorska mi nie zafundowała. Poza tym wydaje mi się, że tak naprawdę pracy z kamerą można się nauczyć tylko w praktyce, więc bardzo się cieszę, że tak wyszło, że mogłam od drobniejszych rzeczy zacząć i w mniejszych ważnych projektach - że tak powiem - się uczyć.

- Ale lubię wszystko. I teatr - jestem teraz na stałe w teatrze 'Kwadrat', gdzie się bardzo dobrze czuję i gdzie ścieram się z repertuarem, którego najbardziej się boje, czyli z komedią, która jest chyba jednym z najtrudniejszych gatunków. Nawet zamieniłam parę słów z panem Januszem Gajosem, który mówił, że był w 'Kwadracie' przez 7 lat, jeszcze za dyrektury Edwarda Dziewońskiego, i twierdził, że to mi da na pewno niesamowity warsztat.

Szkoła życia?

- Tak. Bardzo jest trudno grać komedię, poza tym jest się ocenianym od razu na żywo, bo albo słyszymy, że ludzie odbierają nas dobrze i się bawią, albo gra się po prostu przy ścianie, przy ciszy. To chyba jest najgorsze, kiedy gra się komedię przy ciszy. Tak więc kocham teatr, lubię pracować przy serialu, a także przy filmach.

- Wiadomo, że serial jest bardziej rozciągnięty w czasie, kręci się go przez dłuższy okres czasu, a filmy są krótsze, bo kręci się je zazwyczaj w miesiąc. A ja się bardzo przywiązuję do ludzi, więc serial lubię przede wszystkim z tego względu, że mogę pracować z ludźmi, których lubię trochę dłużej.

Dziękuję za rozmowę.

- Dziękuję.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy