Trudno zrobić coś głupiego, żeby było aż mądre
- Teraz, kiedy mam już żonę, dziecko i postanowiłem bardziej skupić się na tym, co oferuje polski rynek. Ale serial, w którym zagram, jest ewenementem na skalę europejską - zapowiada Michał Żebrowski, aktor i dyrektor naczelny Teatru 6.piętro.
Bierze pan teraz udział w zdjęciach do nowego serialu TVP. Co to za produkcja?
Michał Żebrowski: - Opowiem o tym, jak już będzie wszystko zamknięte. Faktycznie dostałem zaskakująco dobrze napisaną półroczną propozycję w serialu i uważam, że trzeba ją zagrać. To jest bardzo dobry serial.
Dlaczego dotąd nie grał pan w serialach?
- Wcześniej byłem bardziej skupiony na filmie, poza tym wyjeżdżałem dużo za granicę i lubiłem to. A teraz, kiedy mam już żonę i dziecko, postanowiłem bardziej skupić się na tym, co oferuje polski rynek. Oczywiście przyjmuję tylko wartościowe propozycje. Serial, w którym zagram, jest ewenementem na skalę europejską.
Jeździ pan też na Wschód.
- Tak. Do Kijowa, do Moskwy. Śmieję się, że mógłbym nawet przenieść się tam i pracować. Ale nie stać mnie na to emocjonalnie, ponieważ żeby nasz teatr mógł prosperować tak jak teraz, to trzeba cały czas tu być. Nie mówiąc już o tym, że tęsknię za rodziną.
W Kijowie realizuje pan projekty filmowe czy teatralne?
- Filmowo-telewizyjne. Rosjanie robią w Kijowie swoje produkcje.
Czym różni się wschodni rynek filmowo-telewizyjny od naszego?
- Oni mają więcej pieniędzy i czasu. Ostatnio zrobiliśmy w Warszawie z Eugeniuszem Korinem thriller sensacyjny "Sęp", który powinno się realizować w 80 dni, a nam udało się w 40. Same przygotowania trwały długo, ale tempo zdjęć było zawrotne. Dlatego miło jest czasem pojechać do Kijowa i grać dwie sceny dziennie.
To znaczy, że rozwija się pańska kariera na Wschodzie...
- Ostatnio reżyser Kiriłł Sieriebriennikow, który jest takim rosyjskim Almodovarem, zaproponował mi zdjęcia próbne. Zagrałem przed nim około 80 scen. Czasem jeżdżę tam, żeby się pokazać, przypomnieć. Bardzo dobrze się tam czuję. Oni tam zabawnie pracują. Wchodzi się na halę zdjęciową, jest pełno dekoracji, a nagle trafia się na bankiet, bo ktoś ma akurat urodziny. I wszyscy przerywają pracę i się bawią, potem zrobią jedną scenę i znów mają przerwę... Tam jest bardzo swojsko.
Razem z dyrektorem artystycznym Eugeniuszem Korinem prowadzi pan Teatr 6.piętro. Bierzecie udział w licznych projektach w Warszawie. Jakie ma pan najbliższe plany?
- Ostatnio zaimponowała mi postawa twórców Osiedla 19. Dzielnica, które powstaje u styku ulic Towarowej i Kolejowej w Warszawie. Podjęliśmy z nimi współpracę. Spodobało mi się to, że pewien deweloper chce przekonać klientów nie tylko tym, że zmniejszy cenę za metr kwadratowy, ale przede wszystkim tym, że chce, aby to miejsce kojarzyło się z kulturą. Otwiera się na młodych przedsiębiorczych ludzi, którzy rozwijają swoją karierę i są otwarci na kulturę. Nasz teatr też wyznaje te wartości i podoba mi się to, że biznes mieszkaniowy łączy się z kulturą na najwyższym poziomie. Być może jest to początek długofalowej współpracy.
Tymczasem w nowym sezonie na 6.piętrze pojawi się plejada gwiazd. Jakie ma pan propozycje repertuarowe?
- Licząc występ Waldemara Malickiego będziemy mieć w nowym sezonie sześć premier. 17 września odbyła się premiera spektaklu "Chory z urojenia" z główną rolą Andrzeja Grabowskiego, za chwilę Małgosia Socha u boku Piotra Fronczewskiego będzie miała szansę wejścia na aktorski Olimp w spektaklu "Edukacja Rity", później na naszej scenie Daniel Olbrychski będzie obchodził 50-lecie pracy artystycznej. Jesteśmy zaszczyceni, ponieważ kultura polska wyglądałaby zupełnie inaczej bez tego artysty. Jego jubileusz odbędzie się w naszym teatrze już 10 grudnia. Razem z Dorotą Segdą Daniel zagra spektakl "Co się zdarzyło w Madison County" według powieści Roberta J. Wallera.
- Potem odbędzie się kolejna prapremiera Woody'go Allena "Central Park West", też w gwiazdorskiej obsadzie. Wisienką na torcie jest to, że jako jedyny teatr otrzymaliśmy dyplom Rzetelnej Firmy. To znaczy, że nie mamy długów i płacimy wszystkim autorom, z których dzieł korzystamy. Chciałbym, żeby nasi widzowie wiedzieli, że można prowadzić teatr wyłącznie z zainteresowania publiczności. To jest sprawiedliwe i uczciwe wobec widza.
Osiągnął pan sukces. Po roku działalności zbiera pan same laury.
- Cieszymy się, że współpracują z nami takie nazwiska. Będziemy dbać o to, żeby w tym modelu mogli grać u nas młodzi aktorzy i tuzy aktorstwa, tak jak Wojciech Pokora. Ważne jest dla mnie, aby wszyscy pracujący w moim teatrze czuli się dobrze. Kiedy patrzę na aktorów opowiadających przed spektaklem różne anegdoty i śmiejących się, rozpiera mnie duma. Chciałbym, żeby wszyscy przychodzili do naszego teatru z radością, a nie z przykrego obowiązku.
Kilka dni temu prezydent podpisał ustawę o działalności kulturalnej. Co sądzi pan o zapisie, który mówi o tym, że aktorzy zatrudnieni na etacie w teatrze mogą występować w telewizji lub w filmie tylko za zgodą dyrektora teatru, w którym są zatrudnieni?
- Uważam, że to jest bardzo dobra ustawa, ponieważ pozwoli aktorom, którzy kochają teatr, zakorzenić się w nim jeszcze bardziej. A aktorom, którzy kochają telewizję lub kino, pozwoli pracować tylko tam. Na Zachodzie jest taki podział. Tam aktorzy filmowi nie wracają do telewizji, a aktorzy telewizyjni chcą wejść na pułap aktora filmowego. Jestem też za teatrem kontraktowym. Aktor, który podpisuje u nas umowę, musi zagrać premierę, ale my dajemy mu też dużo wsparcia. Uważam, że nie można wielkiej gwieździe zawracać głowy i robić przedstawienia, w które ten aktor włoży dużo pracy, a spektakl będzie wystawiany dwa razy w miesiącu...
Mówi pan o tym, że aktorzy teatralni będą mogli jeszcze bardziej zakorzenić się w teatrze. Ale powszechnie wiadomo, że zarobki w teatrach państwowych są dużo niższe niż zarobki w produkcjach telewizyjnych i filmowych.
- Dziś ludzie przychodzą do teatru przede wszystkim dla aktorów, których znają z ekranu. Więc sprawą dyrektora jest to, czy udzieli zgody aktorowi na udział w produkcjach telewizyjnych i filmowych. Poza tym w telewizji jest naprawdę bardzo trudno zagrać...
- Andrzej Grabowski, który kreuje u nas postać Argana w komedii Moliera "Chory z urojenia", jednocześnie kreuje postać Ferdynanda Kiepskiego w najchętniej oglądanym przez inteligencję serialu. I tylko artystyczna miernota nie rozumie, że trudno jest zrobić coś tak głupiego, żeby było aż tak mądre. Aby to zrobić trzeba być wybitnym artystą. Jestem fanem i Ferdynanda Kiepskiego, i Argana w wykonaniu Andrzeja Grabowskiego. I dobrze wiem, że gdyby Andrzej 15 lat temu nie przyjął roli Kiepskiego, to dziś nie przyjeżdżałyby wycieczki z całej Polski, żeby zobaczyć jego wybitną rolę w "Chorym z urojenia".
Czuje się pan dziś biznesmenem czy artystą?
- Czuję, że jestem teraz w takim momencie, w którym mogę czekać na coś, co mnie naprawdę dotknie i poczuję powód do głębokiej wypowiedzi. Naprawdę rosnę w dumę, gdy w naszym teatrze stoję podczas spektaklu w reżyserce i obserwuję reakcję ludzi. To daje mi dużo satysfakcji.
W nowym sezonie nie zagra pan w żadnej premierze na 6.piętrze. Dlaczego?
- Na razie nastawiłem się na to, żeby występowali lepsi ode mnie i żebym miał czas na ten projekt dla telewizji. Mam jeszcze bardzo ciekawe inne plany przyszłoroczne, ale nie będę na razie tego zdradzał. Być może zagram też w jeszcze jednym filmie pod koniec roku. Grałem ostatnio tak dużo na scenie, że teraz z chęcią wystąpię znów na małym i dużym ekranie.
Ma pan bardzo dużo pracy. Gdzie pan odpoczywa?
- Jeżdżę do siebie w góry. Śni mi się ten mój dom i bardzo mi go brakuje. W każdej wolnej chwili jeździmy tam z żoną i z synem.
Myśli pan, że syn też będzie aktorem?
- Niech będzie, kim chce, oby sprawiało mu to radość. Ale jeżeli miałby być taki jak ja, to niech lepiej nie zostaje aktorem. Jeżeli już, to niech będzie lepszy...
Rozmawiała: Dominika Gwit (PAP Life)
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Zastanawiasz się, jak spędzić wieczór? A może warto obejrzeć film? Sprawdź nasz repertuar kin!