Tomasz Oświeciński: Żadnej roli się nie boję

Tomasz Oświeciński w filmie "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" /Anna Gostkowska, Copyright ©ent One Investments /materiały dystrybutora

Najbardziej przyjaźni się z własną córką, umie pysznie gotować i cieszą go kolejne filmy. Ale też nie zapomina krzywd i lęka się, by nie oceniano go po wyglądzie.

Świetnie panu idzie gotowanie. Skąd ta umiejętność?

Tomasz Oświeciński: - Młodo emigrowałem z domu rodzinnego, miałem 17 lat. Czyli gotuję od 27 lat! Oczywiście bywało różnie, przecież nie zawsze mieszkałem sam. Ale większość przygotowywałem samodzielnie, bo wiem
najlepiej, jak to powinno wyglądać. W moim przypadku to istotne, ile potrzebuję tłuszczów, węglowodanów, białka... W "Top Chefie" było trochę inaczej. Chciałem dać coś od siebie, powymyślać potrawy, pobawić się smakami. Z początku traktowałem program pół żartem, nie przejmowałem się. Ale kiedy szef Amaro pochwalił mnie za stek, dostałem wiatru w żagle i pomyślałem, że warto powalczyć. I od tej pory moje zakupy już nigdy nie wyglądały tak samo. A moim głównym krytykiem kulinarnym jest moja córka.

Przecież smak dziecka różni się od smaków ludzi dorosłych...

- Tak, ale dziecko nabiera nawyków dorosłych. Ja nigdy Mai do niczego nie zmuszałem, ani do jedzenia, ani do aktywności fizycznej. Ona wszystkiego próbuje z ciekawości. I lubi owsiankę, omlety, lubi też tatara. Podobnie z treningiem. Wie, że trenuję ludzi, to zapytała, dlaczego nie mógłbym trenować jej. Więc często zabieram ją na siłownię. I Maja bawi się tym, co robi. Oczywiście jest to coś w rodzaju gimnastyki korekcyjnej, ale spędzamy razem czas - ćwicząc.

Reklama

Ostatnio sporo pan pracuje. Czy są jakieś zadania aktorskie, które sprawiają panu szczególną trudność?

- Może to zabrzmi nieskromnie, bo nie jestem aktorem po szkole, ale nie ma takich ról. Wiem, że jestem w innym miejscu niż dwa lata temu. Wtedy wydawało mi się, że jestem dobry, a jak patrzę na siebie teraz, to widzę ogromną przestrzeń. Ta różnica to jest masakra! Dziś słyszę, co mówi do mnie reżyser, potrafię się stosować do jego zaleceń.

A sceny erotyczne, które są zapowiadane w nowym "Pitbullu"?

- To zawsze jest stresujące. Nawet pierwszy pocałunek w "M jak miłość" taki był. Nie wiedziałem, czy kiedy przycisnę lub pocałuję mocniej, ktoś nie będzie miał do mnie pretensji. A w scenach, gdzie byłem całkiem rozebrany, wyłączałem się i nie myślałem, jak wyglądam, bo inaczej bym tego nie zagrał. Bo choć się starasz, nie da się nic oszukać i jak się zbliża ciało do ciała, czujesz ciepło i zapach człowieka, to ciężko pozostać obojętnym.

W którym momencie kariery poczuł pan popularność już na poważnie?

- To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Przed "Pitbullem" zdarzało się, że ktoś mnie rozpoznał jako Andrzejka z "M jak miłość" i to było miłe, ale po "Agencie" i "Pitbullu" nie mogę spokojnie przejść ulicą. Nagle uświadomiłem sobie, że np. zdjęcia z mojego konta na portalu społecznościowym będą znane wszystkim, nie tylko znajomym. Pomyślałem sobie: "Stary, teraz musisz uważać, co robisz". Jestem w sklepie i pięć razy pomyślę, czy włożyć piwo do koszyka. Robię sobie z ludźmi mnóstwo zdjęć, podpisuję się... Ale to cały czas jest miłe. Zdaję sobie sprawę, że bez tych ludzi mnie nie ma.

Rola Andrzejka bardzo się rozwinęła. Zdradzi pan, czy doczekamy się ślubu? Czy będą jakieś komplikacje?

- Powiem tyle: będą komplikacje. Zaręczyny były, będziemy w kościele, ale czy dojdzie do ślubu, nie mogę powiedzieć. Ale jestem mega, mega, megazadowolony z tego serialu, ponieważ jest to dla mnie bardzo ważne, że jestem inną postacią niż w "Pitbullu". Dzięki temu nie grozi mi zaszufladkowanie.

Jaki będzie Marcinek w kolejnej części "Pitbulla"?

- Trochę nieogarnięty, jak zawsze. Wymyśliłem tę postać jako gościa, którego można polubić, który nie jest myślicielem, ale wzbudza sympatię. Miałem czas, żeby się przygotować do tej roli - wiedziałem o niej pół roku wcześniej. Wszystkie jego słynne odzywki są zasłyszane przeze mnie i prawdziwe. Córka nagrywała mnie komórką i sprawdzaliśmy, czy wypadam autentycznie. W tym czasie jeździłem komunikacją miejską i zachowywałem się jak Marcin Opałka, żeby zobaczyć reakcje ludzi. Maja prosiła mnie: "Tato, nie mów tak, bo ci to zostanie".

A co by pan powiedział na ofertę udziału w "Tańcu z Gwiazdami"? Podobno prawie pan ją przyjął?

- Kiedyś mówiłem, że nigdy. Ale kto wie, co będzie w przyszłości...

Czeka pan na jakąś konkretną propozycję aktorską?

- Nie, ale spektakl teatralny byłby dla mnie wyzwaniem, a ja lubię wyzwania. To zupełnie inne aktorstwo! Zresztą jeszcze nie zacząłem grać, a już miałem taki sen: stoję za kulisami, przede mną kurtyna. Słyszę oklaski, wiem, że za chwilę muszę wyjść na scenę i nagle zdaję sobie sprawę, że nie znam tekstu, nawet nie wiem, w czym gram! I budzę się przerażony...

Katarzyna Sobkowicz

Super TV
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Oświeciński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy