Tomasz Mandes: Z serialu do śniadaniówki
Pamiętamy go z serialu "Trędowata" oraz "Malanowski i partnerzy". Choć jest aktorem, z ciekawością podjął się zadania prowadzenia magazynu "Dzień dobry, Polsko!". Gra też w serialu "Pierwsza miłość".
Podobno telewidzowie często zwracają się do pana - detektywie. Chodzi im oczywiście o Tomasza Orlika z serialu "Malanowski i partnerzy". Te omyłki pana bawią, dziwią czy może denerwują?
Tomasz Mandes: - To część tego zawodu. Z Orlikiem w jakiś sposób się zrosłem, byliśmy ze sobą przez osiem lat. Czuje więc duży sentyment do tej roli. Był to serial emitowany codziennie i zrobiony w duchu paradokumentu. Stąd duży realizm, który mocno wpłynął na odbiór. Rzeczywiście, część widzów utożsamia mnie z postacią detektywa. Czasem proszą, bym wypożyczył sprzęt podsłuchowy lub okulary z możliwością nagrywania. Zdarzają się pytania o cennik usług albo czy podjąłbym się zlecenia w osobistej i dyskretnej sprawie. Najważniejsze, że uchodzę za rzetelnego, polecanego detektywa, któremu można zaufać.
- Większość widzów wie, że jestem aktorem, kojarząc z mnie z innych ról, a jednocześnie w jakiś sposób utożsamia mnie z detektywem. To taki stan podwójnej świadomości, który absolutnie mnie nie złości.
A zdarza im się dostrzec w panu ordynata Michorowskiego?
- Zdecydowanie rzadziej. I muszę przyznać, że najczęściej te głosy słyszę zza oceanu. Okazało się bowiem, że serial "Trędowata", nadawany przez Polsat, który przez lata był jedyną polskojęzyczną telewizją dostępną dla widzów w USA i Kandzie, był dla Polonii wielkim hitem. Do dziś otrzymuję listy i wiadomości pełne ciepłych słów wysyłanych głównie przez żeńską część tej publiczności.
Dołączył pan do obsady "Pierwszej miłości". Kim jest grany przez pana Aleksander Konieczny? Pełnokrwistym czarnym charakterem?
- Rola jest cały czas w budowie, postać dopiero się rodzi. Aleksander z pewnością wnosi w życie bohaterów serialu, a głównie Sabiny Weksler, sporo adrenaliny. Pojawia się trochę jak rycerz na białym koniu, by następnie okazać się koniem trojańskim. Ale jak to często w życiu bywa, myśliwy staje się ofiarą. I takie perypetie czekają Aleksandra w najbliższym czasie. To postać ciekawa do zagrania, gdyż targają nią silne i skrajne emocje. Od cynizmu po miłość, a wszystko to zanurzone w trudnej przeszłości.
Skoro już mowa o nowych wyzwaniach, wiosna 2017 to dla pana niewątpliwie gorący czas. Jest pan jednym z prowadzących poranny magazyn "Dzień dobry, Polsko". Czy wstawanie z przysłowiowymi kurami jest problematyczne?
- Trafił pan w sedno sprawy. Rzeczywiście najtrudniejsze jest to wstawanie o 3.30. Jestem typową sową i czasem mam dylemat: kłaść się spać, czy może od razu jechać do studia. Do tego, tak jak pan wspominał, to gorący czas. Podróże do Wrocławia na plan serialu, powroty do Warszawy i praca związana z przygotowaniem się do porannego programu, a do tego obowiązki rodzicielskie szczelnie wypełniają mój grafik. Mało mi zostaje czasu na relaks przy oglądaniu ulubionej Bundesligi, choć bardzo się staram, by przynajmniej mecze z Robertem Lewandowskim obejrzeć na żywo. Ale praca przy programie porannym jest niezwykle inspirująca.
- Mam szansę spotkać interesujących ludzi i porozmawiać o nietuzinkowych sprawach. To idealnie wpisuje się w mój charakter, gdyż z natury jestem ciekawym świata gadułą. Lubię rozmawiać i jest to dla mnie forma relaksu. A nie ma nic lepszego niż móc połączyć pracę z pasją i to przy porannej kawie.
Na ekranach kin zobaczymy wkrótce "Dywizjon 303" i pana w roli Leopolda Pamuły. Była to postać bardzo barwna, a dla aktora niewątpliwie ciekawa do grania...
- Leopold Pamuła to legenda polskiego lotnictwa. Mówi się, że gdyby nie on, nie byłoby słynnej polskiej szkoły latania. Bardzo wielu pilotów w polskich dywizjonach, biorących udział w Bitwie o Anglię, w tym kilku ze słynnego Dywizjonu 303, przeszło przez szpony Pamuły. Jan Zumbach, legendarny "Donald" z 303-ki, pisał o Pamule, że był dla niego bogiem. I wszystkiego, co umie w powietrzu, nauczył się właśnie od niego. A metody treningowe Pamuły były dość niecodzienne. Potrafił na przykład młodych adeptów szkoły w Dęblinie upić do nieprzytomności, by rano zerwać ich na nogi, kazać wsiąść do PZL-ów i symulować atak na wroga. Przy czym sam wcielał się w rolę ich przeciwnika, a że pilotem był niezwykle brawurowym, czekał ich w powietrzu prawdziwy Armagedon.
Maciej Misiorny
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***