Tomasz Karolak: Jestem od tego, żeby rozbawić ludzi
Ruszyły zdjęcia do filmu "Listy do M. 4", kolejnej odsłony kultowej już komedii. Po raz czwarty w rolę Mela wcieli się Tomasz Karolak. Nam zdradza, że uwielbia tę postać, a praca na planie kolejnych części zawsze dobrze go nastraja. A jeszcze większą radość sprawia mu to, że "Listy do M." poprawiają ludziom humor.
Co nowego w wątku Mela?
Tomasz Karolak: - Zakochuje się. I wydaje mu się, że w końcu poznaje miłość życia, co jednak nie jest tak oczywiste. To jego nowa szefowa, którą gra Magdalena Boczarska. Jak to w Polsce, wszystko zostaje kupione, czy też zeuropeizowane biznesowo, więc i nasza agencja zostaje częścią większej agencji zachodniej. No i są nowe zasady, przeciwko którym Mel, nasz niebieski ptak, się buntuje.
W poprzednich częściach nastąpiło ocieplanie wizerunku Mela. Czy ta nowa sytuacja sprawi, że powróci "zły" Mikołaj?
- A jak, oczywiście! Choć nie ukrywam, że fajnie jest, gdy tego "złego" Mikołaja dzieci jednak łamią. Powodują, że odzywa się w nim dusza ojcowska. Po bardziej sentymentalnych częściach mamy szansę znowu wrócić do dynamicznego, komediowego rytmu, który też nam bardzo odpowiada. Do tej pory mieliśmy trzy filmy. Każdy był taki, jak jego reżyser. Pierwszy szalony. Mitja Okorn, który rozpoczynał tę serię, to energiczny młody człowiek. Potem był Maciej Dejczer, który jest bardziej doświadczony przez życie, stąd mój wątek z synem (Mateusz Winek) był tak wyodrębniony. Grany na bardzo delikatnych strunach. Następnie Tomek Konecki, prawdziwy fachura, wyprowadził "Listy do M." do Piotrkowa Trybunalskiego. Opuściliśmy Warszawę w poszukiwaniu ojca. Tomka interesował wątek ojcowski, więc go realizował.
A teraz przyszedł czas Patricka Yoki.
- Pracuję z nim w "rodzince.pl" od dziesięciu lat. Uważam go za najlepszego reżysera pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków. Z niezwykłą radością przyjąłem informację, że to on będzie reżyserował czwarte "Listy". Patrick ma specyficzne poczucie humoru, które Polacy pokochali. Nie boi się zagrać ostrzej, ale też nie jest pozbawiony takiej subtelnej nuty. I to moim zdaniem będzie bardzo szalony film. Będzie szedł jak lawina. Z tego, co tutaj zaczynamy próbować, wiem, że nie mylę się w tych przypuszczeniach. Podoba mi się to, co robimy.
Czy można jeszcze czymś zaskoczyć w czwartej części?
- Ja nie wiem, czy tu chodzi o to, żebyśmy zaskakiwali. To takie podejście wynikające z jakiegoś kompleksu filmowego. Że jeżeli się robi następne części, to należy zaskoczyć widza. A my nie musimy mieć kompleksów. "Boże Ciało" jest nominowane do Oscara. Może więc to zaskoczenie nie leży w scenariuszu, a jest zaskoczeniem we wprowadzaniu nowych, emocjonalnych wątków. Myślę, że możemy zaskoczyć tą samą solidnością, co zawsze. Jest to duża produkcja, film, który ma jedno zadanie - dać dobrą energię. A ja jestem od tego, żeby ludzi rozbawić. Jeżeli widzowie po obejrzeniu filmu mają lepszy humor, są milsi dla innych, to jest to dla mnie najlepszy komplement. Chcemy zrobić dobry, komercyjny film, który zobaczy jak najwięcej ludzi. I jak najwięcej ludzi wyjdzie z niego z uśmiechem na ustach.
Czyli tę serię i jej ciąg dalszy sporo jeszcze czeka?
- Oczywiście.
Ścigacie się z "Koglem moglem" i "Psami"?
- My się ścigamy z "Szybkimi i wściekłymi", których było już dziewięć części. Na Zachodzie to jest norma!
A może czas na jakiś rebranding? Po czterech występach w roli Mikołaja może teraz pora się wcielić w zajączka wielkanocnego?
- Ja to lubię. Gdybym tego nie lubił, to bym tego nie robił. Jest coś takiego, że gdy kręcone są "Listy do M." to jestem Melem z "Listów do M.". Ale za chwilę jestem Ludwikiem w "Rodzince.pl" i Darkiem Jankowskim z "39 i pół tygodnia". Nie mam się co obrażać, bo ja ten kostium uwielbiam. Uwielbiam w ogóle tę serię filmową. To jest świetna zabawa dla mnie jako aktora.
Łukasz Kaliński