To wielki temat XXI wieku!
Evgeny Ruman to izraelski reżyser, który debiutuje w długim metrażu realizowanym m.in. w Polsce filmem "Igor i żurawie", historią 13-letniego rosyjskiego emigranta, który odkrywa fascynację żurawiami. - To wielki temat XXI wieku - zmiana kraju, zmiana języka, zmiana kultury - mówi debiutujący twórca.
Dlaczego akurat ten scenariusz wybrał pan na swój pełnometrażowy debiut? Ze względu na to, że opowiada o sprawach znanych panu z własnego doświadczenia?
Evgeny Ruman: - To historia, która bardzo mnie poruszyła. Doskonale rozumiałem sytuację jej bohatera. Sam miałem 11 lat, gdy wyemigrowałem z rodzicami z Białorusi do Izraela, jak tysiące innych żydów w tamtych czasach. A główny wątek filmu dotyczy właśnie emigracji i związanych z nią konsekwencji. Oczywiście to zupełnie inna opowieść, nie mająca nic wspólnego ze mną. Uznałem także, że film dla młodych widzów będzie dla mnie wielkim wyzwaniem. To zupełnie co innego niż to, co robiłem do tej pory. Czułem, że powinienem zrobić film dla dzieci, ale chyba sam nie potrafiłbym napisać odpowiedniego scenariusza. Ucieszyłem się więc, że oto mam gotowy tekst, który mi się podoba.
O czym przede wszystkim opowiada film "Igor i żurawie"?
- Myślę, że to film o dojrzewaniu, o świecie, który stawia przed dzieckiem coraz to nowe wyzwania. To film o tym, jak dziecko daje sobie radę ze swoim otoczeniem, jak układa relacje z innymi ludźmi.
Mówił pan także o tym filmie jako o "filmie drogi".
- Tak, ale nie dosłownie. W sensie fizycznym droga to tutaj raptem kilka godzin spędzonych w samolocie. To raczej film o drodze w sensie metafizycznym, o zmianach, jakie stale zachodzą w nas samych.
Czy temat migracji jest według pana ważnym tematem współczesnych czasów?
- Tak, absolutnie, to wielki temat XXI wieku - zmiana kraju, zmiana języka, zmiana kultury. W każdym razie w Europie, czyli tym obszarze, który znam i który jest mi bliski, ludzie stale się przemieszczają. Kiedyś emigrowano głównie z powodów ekonomicznych. Dziś jest inaczej, każdy, jeśli chce, może szukać swego miejsca. Ten rodzaj kosmopolityzmu staje się dla wielu ludzi stylem życia. Kiedyś ludzie umierali tam, gdzie się urodzili; odbywali może jedną czy dwie podróże, ale zwykle wracali do siebie. Dziś jest o wiele więcej możliwości, świat jest bardziej otwarty.
Czy podczas kręcenia filmu pan także zafascynował się żurawiami?
- Absolutnie! Miałem szansę podejść do nich bliżej niż zwykły obserwator. Współpracowaliśmy przecież z ludźmi profesjonalnie zajmującymi się żurawiami. To tajemnicze, fascynujące ptaki - jest jeszcze wiele rzeczy, których o nich nie wiemy. Na przykład, jak radzą sobie z nawigacją, przemierzając tysiące kilometrów... To także ptaki, które łączą się w pary na całe życie, co w świecie zwierząt jest ogromnie rzadkie.
Czy realizacja zdjęć przyrodniczych nastręczyła wielu trudności?
- Nie mogliśmy sami zrealizować wszystkich zdjęć, w filmie polegamy w dużym stopniu na efektach specjalnych. Będziemy nad nimi pracować głównie podczas postprodukcji. A filmowanie żurawi jest o tyle trudne, że nie ma mowy o tym, by te ptaki kontrolować. Nigdy nie wiesz, kiedy zdecydują się nagle odlecieć. Można więc tylko czekać, co zrobią. Tak więc to niewątpliwie wymaga wiele cierpliwości.
Film jest kręcony w Izraelu i w Polsce. Ale akcja filmu do Polski się nie przenosi.
- Warszawa gra rosyjskie miasto, z którego emigruje Igor. Wszystkie sceny "rosyjskie" kręcone są w Polsce.
Na film złożyły się aż trzy kinematografie. Czy duża międzynarodowa koprodukcja nie powoduje nadmiaru komplikacji?
- Dla mnie nie stanowi żadnej przeszkody! Współpraca przebiega bardzo dobrze. Oczywiście, są różnice w podejściu, ale sądzę, że to wzbogaca film. W Izraelu nie jesteśmy perfekcjonistami. Mamy bliskowschodnią mentalność. Często traktujemy pracę nieco zbyt na luzie. W Polsce jest inaczej. Tu wszyscy są szalenie profesjonalni. Według mnie, połączenie improwizacji i doskonałej organizacji wychodzi projektowi na dobre. Niemcy zaś włączą się w pracę na etapie postprodukcji.
Jak dobrał pan polskich współpracowników? W filmie jedną z głównych ról gra Tomasz Sobczak, za zdjęcia odpowiada Adam Sikora, a za scenografię Wojciech Żogała.
- Przedstawiono nam różne propozycje, a końcowy wybór był wypadkową naszych oczekiwań i możliwości zaangażowania się polskich filmowców. Bardzo dobrze porozumieliśmy się z Adamem Sikorą. Spotkaliśmy się kilkakrotnie w Polsce podczas oglądania plenerów i podczas castingu, przyleciał też potem do Izraela. Bardzo podoba mi się jego styl, nie jest przesadnie rozbuchany, lecz pełen dyscypliny.
W filmie jest sporo partii animowanych. Czy to dla pana nowe doświadczenie?
- Tak, nigdy dotąd nie miałem do czynienia z animacją. Ale tych partii nie będzie dużo, ok. 3 minut, może trochę więcej. A przy tym to proste rysunki. Igor rysuje je dla siebie, a my to tylko podglądamy. Ale wydaje mi się, że to bardzo urozmaici film i pomoże zrozumieć naszego bohatera. Już rozpoczęliśmy pracę z autorką animacji, młodą kobietą. Bardzo podoba mi się to, co proponuje.
Jak pracuje się panu z dziećmi?
- To niezwykle trudne. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się na to zdecyduję... Wykonawcy głównych ról, chłopiec i dziewczynka, wspaniale się sprawdzili. Zostali wyłonieni w długim castingu, przesłuchano wiele dzieci, z których większość absolutnie nie nadawała się do gry w filmie, nawet jeśli ich rodzice sądzili inaczej. Gdy jednak mówię o trudnościach, nie mam na myśli tej dwójki, lecz pozostałą grupę. Mieliśmy sporo scen szkolnych, z dużą liczbą dzieci. A im więcej ich było, tym trudniej było je opanować. Na planie filmowym głównie trzeba czekać. Dzieci tego nie potrafią.
Mówi się zawsze, że najgorzej mieć na planie dzieci i zwierzęta...
- Ja miałem i to, i to. Na dodatek nasze zwierzęta nie nadawały się do tresury. Psa czy kota można namówić do współpracy, ale żurawia w żadnym wypadku. Można mu się tylko przypatrywać. A gdy się odrobinę poruszysz, odleci.
Sporo wyzwań jak na debiut.
- Tak, ale lepiej startować z wysokiego pułapu. Będzie łatwiej potem... Tego uczono mnie w szkole filmowej.
Kiedy film będzie gotowy?
- Mam nadzieję, że pokażemy go w tym roku, ale to optymistyczne założenie. Postprodukcja będzie dość skomplikowana, ze względu na efekty specjalne.
Jakie nadzieje wiąże pan z tym filmem?
- Jedynie taką, że dzieci będą chciały ten film oglądać, że zechcą przyjść do kina. W końcu są przyzwyczajone do megaprodukcji w rodzaju "Harry'ego Pottera" czy filmów Pixara. Nasz film jest zdecydowanie bardziej realistyczny, bliższy ich codziennym doświadczeniom. Nie uważam za przesądzone, że ten film trafi do dziecięcej wrażliwości, choć bardzo bym tego pragnął. Uważam, że to film dla szerokiej publiczności.
Czy myśli pan o międzynarodowej karierze? Taki film to chyba dobry początek?
- Bardzo bym chciał pracować za granicą. Izrael to niewielki kraj i niełatwo tam robić filmy. Oczywiście, to jest trudne w każdym miejscu na świecie, ale im mniejsza kinematografia, tym trudniej. Któregoś dnia chciałbym otrzymać szansę, by móc robić filmy poza Izraelem. Są historie, których nie da się opowiedzieć w Izraelu, choćby dlatego, że wymagają innego otoczenia.
Rozmawiał: Krzysztof Pless
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Evgeny Ruman (rocznik '79, urodzony w Mińsku), izraelski reżyser, który debiutuje w długim metrażu realizowanym m.in. w Polsce filmem "Igor i żurawie". Ruman jest autorem czterech krótkich filmów, do których napisał także scenariusze, oraz filmu telewizyjnego "Lenin in October" (2010), komedii o młodym człowieku, który pragnie mieć własną restaurację. Jego marzenie się spełnia, gdy dziedziczy majątek po dziadku, starym komuniście, który jednak stawia warunek: restauracja ma być dedykowana "ideom komunizmu"...
Film będzie pokazany w tym roku w Warszawie podczas międzynarodowego festiwalu "Żydowskie Motywy". Krótki film Rumana "Cud" ("Nes", 2006) był prezentowany w Polsce - zdobył Srebrnego Dinozaura na festiwalu "Etiuda & Anima" w Krakowie. "Igor i żurawie" to historia 13-letniego rosyjskiego emigranta. Fascynacja żurawiami pomoże mu odnaleźć się w całkiem nowej dla niego rzeczywistości. Film jest koprodukcją izraelsko-polsko-niemiecką. Polskim koproducentem jest firma Yeti Films ("Nightwatching" Petera Greenawaya oraz "Wichry Kołymy" Marleen Gorris, a także "Yuma" Piotra Mularuka - w produkcji).