Reklama

To nie jest film o holokauście

Jeśli chcecie oglądać film o holokauście, lepiej nie wybierajcie się na seans "W ukryciu" - przestrzega Jan Kidawa-Błoński. Premiera nowego obrazu twórcy "Rożyczki" zaplanowana jest na 26 grudnia.

W rozmowie z Tomaszem Bielenia reżyser "W ukryciu" ujawnia, w jaki sposób postać Janusza Morgensterna zainspirowała pewne scenograficzne rozwiązanie filmu; tłumaczy, dlaczego melodramatyczną podstawą swego dzieła uczynił relację między dwoma kobietami oraz przyznaje, że przy realizacji "W ukryciu" dał się uwieść idei filmowego postmodernizmu spod znaku Quentina Tarantino.

Akcja filmu "W ukryciu" rozpoczyna się w 1944 roku. Ojciec głównej bohaterki, Janki (Magdalena Boczarska), ukrywa w domu córkę przyjaciół - ekscentryczną i piękną Ester (Julia Pogrebińska). Z upływem czasu Janka coraz bardziej zaczyna interesować się niechcianym gościem. Między kobietami wytwarza się silna zmysłowa więź. Skazane przez los na samotność, spragnione miłości wpadają w sidła nieokiełznanych emocji - tak dystrybutor obrazu streszcza fabułę filmu Jana Kidawy-Błońskiego.

Reklama

To już drugi - po "Rożyczce" - film, przy którym współpracuje pan ze scenarzystą Maciejem Karpińskim.

Jan Kidawa-Błoński: - Scenariusz "Różyczki" pisaliśmy z Maćkiem wspólnie na bazie mojego konceptu. "W ukryciu" jest już autorskim pomysłem Maćka Karpińskiego; to on napisał scenariusz i zgłosił się z propozycją, żebym go wyreżyserował. Zastanawiałem się nad tym, czy właściwie mam ochotę nakręcić film, którego akcja dzieje się w czasach okupacji. Jest to temat typowo historyczny, ale Maciek bardzo szybko mnie przekonał, że jest to tylko pretekst do opowiedzenia uniwersalnej historii, która swój pierwowzór ma nie w rzeczywistości, nie w relacjach czy w życiu, nie w biografiach jakichś prawdziwych bohaterów, jak to miało miejsce w "Różyczce", ale jest zakorzeniona w kulturze europejskiej.

- Historia opowiadana w tym filmie jest inspirowana mitologiczną przypowieścią o Medei, która kochała tak obsesyjnie, że gotowa była zabijać wszystkich, którzy stanęli jej na drodze do zrealizowania miłości. Postawiłem Maćkowi warunek: owszem, to mnie interesuje, ale tylko wtedy, gdy nie robimy ani filmu o holokauście, ani o II wojnie światowej, tylko tworzymy świat, w którym holokaust i wojna będą tylko pewną dekoracją.

- Nie zajmuję się akcją promocyjną, ale chcę wszystkich uprzedzić, że jeśli oczekują takiego produktu, to tutaj go nie dostaną. Proszę państwa, jeśli chcecie oglądać film o holokauście, to tutaj go nie będzie, więc lepiej tego filmu nie oglądajcie.

Mimo że akcja filmu rozgrywa się w przeważającej mierze w jednym mieszkaniu, nie do przeoczenia jest wyraźna granica między znajdującą się pod podłogą kryjówką a normalnym mieszkaniem. Z jednej strony świat Janiny, z drugiej - świat Ester.

- Bardzo mnie ten podział pociągał. Te deski, na które osoba leżąca w kryjówce musiała ciągle patrzeć, jeżeli leżała na plecach - to jest jedyny jej kontakt ze światem. Proszę sobie wyobrazić, że taka osoba przebywa w kryjówce, tak jak w filmie, co najmniej rok, albo i więcej. Całe dnie musiała tam spędzić. Wychodziła tylko w nocy... I to wpatrywanie się w te deski, przez które wchodzi światło...

- W scenariuszu ta kryjówka była za szafą, wydawało mi się to bardzo mało ciekawe. Kryjówka, którą zrobiliśmy w filmie, była zaś inspirowana historią Janusza Morgensterna. "Kuba" nie chciał o tym za bardzo opowiadać, ale kiedyś mi wyznał, że spędził 3 lata w czasie okupacji w takiej kryjówce pod podłogą. Opowiadał mi o swoich przeżyciach. Zrobiło to na mnie tak ogromne wrażenie, że jak tylko zobaczyłem scenariusz i tę kryjówkę, to od razu pomyślałem o zmianie.

Ta klaustrofobiczna aura staje się wyrazistym wizualnym stemplem "W ukryciu".

- Największym wyzwaniem przy tej produkcji było to, że około 80% filmu miało się rozgrywać w jednym wnętrzu. To jest bardzo trudne do zrobienia... W dodatku kino, które lubię, kocha oddech, powietrze. Zamknięta przestrzeń? Tak, ale pod warunkiem, że tego powietrza można gdzieś zaczerpnąć z przestrzeni. Tu tej przestrzeni nie było. Postawiliśmy więc na to, żeby z ograniczonej przestrzeni tego wnętrza zrobić siłę filmu. Chodziło o to, żeby oczyma bohaterek pokazać tę przestrzeń jako coraz bardziej klaustrofobiczną. co próbowaliśmy osiągnąć zarówno robić zabiegami operatorskimi, jak i aktorskimi środkami wyrazu.

Zastanawiam się, czy na jakimkolwiek etapie pracy nad scenariuszem, nad próbą przełożenia tekstu Macieja Karpińskiego na język kina, nie rozważał pan ewentualnej opowieści o heteroerotycznej relacji?

- W pierwszej wersji tego scenariusza była to właśnie relacja heteroseksualna. Problem polegał na tym, że ta relacja nie pozwalała wydobyć uniwersalności całej opowieści. Przy relacji heteroseksualnej ten film, jakby na to nie spojrzeć, skręcał w stronę klasycznego melodramatu. Nie byliśmy w stanie nad tym zapanować. To też nie było złe, można było o tym zrobić film, ale inspirując się tym mitem chcieliśmy unieść się ponad konstrukcję kinowego melodramatu. Nie wiedzieliśmy bardzo długo, jak to zrobić, stąd przełomowym momentem okazał się pomysł, żeby bohaterami były osoby tej samej płci. Proszę jednak zwrócić uwagę, że obie bohaterki są heteroseksualne.

- Nie wiem, czy miłość Janiny do Ester miała charakter seksualny, traktowałem bowiem moje bohaterki jak ludzi. Całość była spowodowana wyjątkową sytuacją, w jakiej się obie znalazły; obie były niejako skazane na przebywanie ze sobą przez dosyć długi okres czasu. To spowodowało, że różne aspekty oddziaływania człowieka na człowieka zaczęły się ujawniać. Najpierw zwykła niechęć, kobieca zazdrość, może nawet Janina uważała, ze Ester jest kochanką ojca - trudno powiedzieć. Potem to wszystko zaczęło się "odkręcać".... W relacji heteroseksualnej nie udałoby nam się wydobyć takiego uniwersalizmu.


Czy rola Janiny pisana była specjalnie z myślą o Magdalenie Boczarskiej?

- Pierwotnie scenariusz był napisany na dwie młode dziewczyny. Miały być młodsze niż te w filmie. Opowieść też była inaczej wymyślona, ale na szczęście ewoluowała. To miała być opowieść o fascynacji młodej osoby drugą młodą osobą, ale to już nie są młode osoby, tylko dojrzałe kobiety. Magdalena Boczarska wygląda nawet na starszą niż jest w rzeczywistości, ale takie było założenie, żeby wyglądała na starszą niż w "Różyczce". Przez jakiś czas szukałem aktorek, które mogłyby zagrać młodsze wcielenia bohaterek, ale nie potrafiłem ich znaleźć. Było wiele wspaniałych dziewczyn, ale nie byłem przekonany, czy potrafiłbym wydobyć z nich to, na czym mi zależało. Jak ktoś ma 17 lat, to nie może być wykwintnym aktorem, bo gdzie miałby się tego nauczyć, więc wnosi coś zupełnie innego, ale nie gwarantuje pewnego rzemiosła.

- Natomiast ten film był na tyle trudny, bo był osadzony na barkach tych dwóch pań. Gdyby to aktorsko nie zadziałało, to ten film by się nie udał. Nie mogłem sobie pozwolić na takie ryzyko. Skończyło się na tym, że zaproponowałem to Magdzie, do której miałem wielkie zaufanie po "Różyczce". Wiedziałem, co potrafi zagrać i byłem ciekawy, czy podejmie się zagrania osoby, której jeszcze nie grała. Zawsze grała niebieskookie piękności a tu miała zagrać przeciętną, lekko szaloną, rozchwianą psychicznie dziewczynę. Jest to może jej druga natura, bo bardzo się jej to spodobało.

Magdalena Boczarska uczyła się gry na wiolonczeli?

- To było niezbędne. Magda pobierała lekcje gry na wiolonczeli, oczywiście były bardzo krótkie, bo decyzje obsadowe zapadły praktycznie 3 tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć. Miała więc 2 tygodnie, żeby opanować grę na wiolonczeli, natomiast Julka Pogrebińska pobierała lekcje tańca, żeby nauczyć się odpowiedniego poruszania się, co - jak się okazało - jest jeszcze trudniejsze od gry na wiolonczeli. Są to niestety umiejętności, których uczy się latami, ale tak wygląda zawód aktora - trzeba umieć udawać.

Czym przekonała pana do siebie Julia Pogrebińska?

- Kiedy szukałem tej postaci wiedziałem, że powinna mieć odpowiednie rysy, bo na tym polegała dramaturgiczna koncepcja tego filmu. Musiała mieć na tyle semickie rysy, żeby nie mogła wyjść na ulicę. Wiadomo, że było wiele Żydówek, które miały blond włosy i niebieskie oczy i mogły spokojnie poruszać się po ulicy. Założenie było takie, że poszukiwałem piękności o semickim wyglądzie.

Nie do przeoczenia jest fakt, że kręcąc "W ukryciu", próbował pan zabawić się konwencją filmowego horroru. Zwróciłem też uwagę, że wśród pana współpracowników znalazło się wielu młodych twórców, jak operator Łukasz Gutt (autor zdjęć do "Ki" Leszka Dawida), kompozytor Antoni Komasa-Łazarkiewicz ("W ciemności"), czy debiutujący montażysta... Jan Kidawa-Błoński jr. Jak duży wpływ na ostateczny kształt filmu mieli ci młodzi ludzie?

- Ten film ma raczej elementy thrillera niż horroru. Żyjemy w takich czasach, w których kino traci swoją gatunkowość. Kiedyś każdy film musiał być zaszufladkowany, podporządkowany jakiemuś gatunkowi, natomiast teraz żyjemy w eklektycznych czasach, różne gatunki filmowe mogą się ze sobą mieszać. Jest takie przyzwolenie. Tarantino zaczął tak mieszać, że wszyscy stwierdzili, że to jest fajne i od tego się chyba zaczęło. My też mieszamy, wykorzystujemy poszczególne gatunki. W filmie jest element melodramatu, od którego starałem się uciec. Z drugiej strony są elementy thrillera, bo przecież te dziewczyny rozprawiają się z bohaterem Jacka Braciaka w taki trochę tarantinowski sposób.

- Celowo do współpracy zaprosiłem młodych ludzi, bo jestem coraz starszy, Natomiast wydaje mi się, że praca z młodymi ludźmi, a praca przy filmie jest pracą zespołową, pozwala mi na zrozumienie tego, czego oni by chcieli i jak oni to widzą. Ciągle szukam tego łącznika. Im dalej idzie moja kariera i im jestem starszy, tym częściej - z czysto egoistycznych pobudek - nawiązuję współpracę z młodymi ludźmi. Oni zwyczajnie uczą mnie świeżego spojrzenia na kino.

W powyższym tekście, obok wywiadu udzielonego przez reżysera Tomaszowi Bielenia, wykorzystane zostały również fragmenty wypowiedzi Jana Kidawy-Błońskiego z konferencji prasowej po pokazie "W ukryciu" na festiwalu Camerimage [przyp.red.].

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy