Tamara Arciuch: Z chłopakami też jest fajnie
Nie boi się nowych wyzwań i potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Tamara Arciuch zdradza, co łączy ją z Łukaszem Nowickim oraz kiedy dopada ją trema.
Dołączyła pani do drugiego sezonu serialu "Zbrodnia". Podobno pani bohaterka jest jedną z podejrzanych, zresztą tak jak wszystkie pozostałe postacie nowej serii...
Tamara Arciuch: - To prawda, intryga jest tak skonstruowana, że mylone są tropy i widz do końca nie wie, kto jest mordercą. Moja postać to Krystyna Walicka, która jest żoną jednego z członków serialowej fundacji (Łukasz Nowicki) i należy do śmietanki towarzyskiej Trójmiasta.
Jaka ona jest? Czy to kobieta twardo stąpająca po ziemi?
- Nie daje sobie w kaszę dmuchać, głośno mówi, co jej się nie podoba, a zwłaszcza denerwuje ją to, że jest jedną z podejrzanych. Z czasem okaże się jednak, że jest osobą bardzo nieszczęśliwą. Widzowie dowiedzą się o tym w trzecim odcinku i myślę, że spojrzą wtedy na nią zupełnie inaczej, bo to bardzo dramatyczna postać.
Czyli jest co grać!
- Zdecydowanie tak.
Czy oglądała pani pierwszy sezon "Zbrodni"?
- Tylko pierwszy odcinek, ale w zeszłym roku czytałam cały jego scenariusz, bo była szansa, że zagram jedną z ról. Wtedy się nie udało, ale teraz już tak.
Męża Krystyny gra pani kolega ze studiów, czyli Łukasz Nowicki. Czy to pierwsze wasze spotkanie na planie?
- Z Łukaszem studiowaliśmy na tym samym roku w Szkole Teatralnej w Krakowie i znamy się jak łyse konie. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę z tego spotkania, bo do tej pory nigdy razem nie graliśmy w żadnym filmie. Mam wrażenie, że tak niedawno ukończyliśmy studia. Gdy spotyka się ludzi, których poznało się jako młody człowiek, te relacje są zupełnie inne od tych nawiązanych później, cieplejsze, bardziej otwarte. A poza tym Łukasz jest uroczym człowiekiem. Przez te parę dni, które spędziliśmy razem na planie, mimo kiepskiej pogody i silnego wiatru świetnie się razem bawiliśmy.
Zdjęcia powstawały w czerwcu na Helu, kiedy pogoda była bardzo kapryśna. Jak radziła sobie pani z tą zimną aurą?
- Pomagały mi panie od kostiumów, które jako jedyne nie marzły na planie, bo cały czas biegały między ujęciami. Najpierw, żeby okryć aktorów kurtkami, potem, żeby odkryć. Bez ich pomocy ciężko byłoby nam wytrzymać, bo mieliśmy cienkie ubrania, a na dworze było strasznie zimno.
Do realizacji niektórych scen użyto drona. Jak się kręci sceny z takim urządzeniem?
- Przede wszystkim jest bardzo głośno i dodatkowo robi się spory wiatr, więc nie było to jakoś szczególnie przyjemne.
"Zbrodnia" to, można powiedzieć, kolejny kryminał w pani karierze, po uwielbianym przez widzów "Ojcu Mateuszu".
- Owszem, chociaż w "Ojcu..." moja postać nie bierze udziału w śledztwach. Ale zdarzają się wyjątki. Na przykład w nowej serii będzie odcinek, w którym ksiądz Mateusz zostanie porwany i do redakcji, w której pracuje moja bohaterka, przyjdzie list od porywacza. W ten oto sposób moja postać będzie czynnie zaangażowana w próby odnalezienia tytułowego bohatera!
Jakiś czas temu wraz z mężem, Bartkiem Kasprzykowskim, zajęliście się państwo produkcją przedstawień teatralnych, w których też występujecie. Skąd taka decyzja?
- W naszym zawodzie obowiązuje sinusoida. Teraz mam całkowicie wypełniony grafik, tuż przed wakacjami kręciłam jednocześnie cztery seriale: "Powiedz tak" dla Polsatu, "M jak miłość" i "Ojca Mateusza" dla TVP oraz "Zbrodnię" dla AXN-u. Bywają jednak momenty, kiedy tej pracy jest naprawdę bardzo mało i wtedy trzeba zająć się czymś innym, a najlepiej teatrem, bo kontakt z widzem jest nie do przecenienia. Jeździmy z naszymi spektaklami po całej Polsce. Bardzo lubię te podróże, czasami do naprawdę niewielkich miejscowości, a także spotkania z ludźmi, którzy są bardzo otwarci i wdzięczni za to, że do nich przyjechaliśmy.
Dwa lata temu wystąpiła pani z mężem w Płockiej Nocy Kabaretowej. Jak to się stało, że trafiła pani do kabaretowej braci?
- To była jednorazowa akcja, chociaż mogę powiedzieć, że jesteśmy zaprzyjaźnieni z kabaretem Paranienormalni, który był gospodarzem tej gali. Michał Paszczyk, czyli ten "trzeci" z Paranienormalnych, studiował razem z Bartkiem na roku i od tamtej pory się przyjaźnią. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, bo występ kabaretowy dla tak dużej widowni to dla mnie rzadkość. Pamiętam, że towarzyszył mi wtedy lekki stres.
Miewa pani tremę na scenie?
- Czasami tak, zwłaszcza gdy wiąże się to z jakimś nowy zadaniem, tak jak w Płocku. Ale najczęściej jest to dreszczyk adrenaliny. Zdarza się, że przed spektaklem coś mnie boli, a potem wszystko mi mija, bo granie na scenie ma też terapeutyczną funkcję.
Ma pani dwóch synów, do tego mąż. Jak czuje się pani w tym męskim świecie? Czy nie marzy się pani córeczka? Mogłybyście razem obejrzeć film "Dzwoneczek", w którym dubbinguje pani główną bohaterkę...
- To prawda, marzy mi się... Ale z chłopakami też jest fajnie. Bardzo o mnie dbają i jestem w domu trochę taką "księżniczką". Nie mogę narzekać!
Marzena Juraczko