Takiego filmu w polskim kinie jeszcze nie było!
"Wśród nas jest bardzo wiele osób, które zetknęły się z chorobą nowotworową, których bliscy byli czy są chorzy terminalnie. (...) To dla mnie ważne doświadczenie jako aktorki" - mówi Marta Nieradkiewicz ("Dzikie róże", "Płynące wieżowce", "Ultraviolet"), która razem z Magdaleną Cielecką zagrała w "Lęku" Sławomira Fabickiego. "Cieszę się, że polskie kino pokazuje kobiety, które mają tak wiele wspaniałych historii do opowiedzenia" - dodaje aktorka.
Marta Nieradkiewicz zaczynała od ról w serialach, m.in. "Barwy szczęścia", "Glina" i "Prosto w serce". W 2013 roku zagrała w "Płynących wieżowcach" Tomasza Wasilewskiego i za tę drugoplanową kreację otrzymała nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Okrzyknięto ją wówczas aktorskim objawieniem. Trzy lata później ponownie wystąpiła u Wasilewskiego - w "Zjednoczonych Stanach Miłości", gdzie spotkała się z Magdaleną Cielecką. Zagrały tam siostry, podobnie jak w "Lęku" Sławomira Fabickiego. To jednak zupełnie inna relacja i inna miłość. Za role w "Lęku" obie aktorki otrzymały nominację do Orła - Polskiej Nagrody Filmowej - w kategorii najlepsza pierwszoplanowa rola kobieca.
O pracy na planie filmu "Lęk" opowiada Marta Nieradkiewicz.
Najpierw odbyłaś trzymiesięczną podróż filmową, a od roku podróżujesz z "Lękiem" reż. Sławomira Fabickiego po festiwalach, pokazach studyjnych i spotykasz się z publicznością. Lubisz ten moment swojej pracy?
Marta Nieradkiewicz: - Tak. To bardzo ciekawy moment. Bardzo lubię rozmowy z publicznością po pokazie filmu. Opowiadając historię zostawiamy widzów z jakimiś znakami zapytania, refleksją, zaproszeniem do dyskusji. Interesujące są dla mnie ich wrażenia, to jakie mają przemyślenia, co przeżywali oglądając poszczególne sceny. Często zdobywają się na bardzo osobiste wyznania, przez co te nasze spotkania stają się bardzo intymne. Są też bardzo ciekawi naszej pracy, jak to wygląda od kuchni.
Publiczność Warszawskiego Festiwalu Filmowego nagrodziła film "Lęk", a to potwierdza jak ważna dla widzów jest wasza opowieść, która dotyka tematu samobójstwa wspomaganego, które w Polsce wciąż jest tematem tabu.
- Wśród nas jest bardzo wiele osób, które zetknęły się z chorobą nowotworową, których bliscy byli czy są chorzy terminalnie. To sytuacja graniczna, z którą każdy mierzy się w inny sposób. To dla mnie ważne doświadczenie jako aktorki, być częścią filmu, który otwiera przestrzeń do debaty na temat eutanazji, nakłuwa temat tabu.
Dojrzewałaś razem z tą historią?
- Przed rozpoczęciem zdjęć dużo czasu spędziłyśmy z Magdą Cielecką i Sławkiem analizując każdą scenę i rozkładając punkty ciężkości. Bardzo dobrze zdawałyśmy sobie też sprawę z tego, że te bohaterki są jak koło zębate. Jedna na drugą bardzo mocno pracowała i jedna bez drugiej nie istniała. Wiedziałam, która scena należy do której z nas, która z nas jest liderką, a która partnerką. Spędziłyśmy z Magdą sporo czasu w czasie zdjęć, które trwały trzy miesiące i były kręcone niemal chronologicznie. Nie tylko Łucja i Małgorzata, ale także my z Magdą mogłyśmy wyruszyć w tę podróż przez Polskę do Niemiec i dalej do Szwajcarii nad przepiękne jezioro Lugano. Ta przestrzeń, poza kadrowa, super wpływała na to, co działo się między nami przed kamerą. Tak, mogłyśmy dojrzewać i jednocześnie rozwijać nasze postaci, ich siostrzaną miłość pokazaną w sytuacji skrajnej. Spotkania z publicznością, o które pytałaś, to dla mnie podróż sentymentalna. Wracają obrazy, sytuacje z planu.
Czytając scenariusz Moniki Sobień-Górskiej, było w tobie więcej lęków czy miałaś poczucie, że bierzesz udział w czymś wyjątkowym?
- Dwie tak wspaniale napisane role kobiece to jest coś absolutnie wyjątkowego dla aktorki. Przede wszystkim byłam szczęśliwa, że Sławek Fabicki powierzył mi jedno z tych zadań, jedną z tych ról. Towarzyszyła mi raczej ekscytacja niż lęk. Wiedziałam, że to będą trudne zdjęcia i wymagające zadania, że będą trudne tematy ale to rodzi ciekawość i otwiera zupełnie nowe perspektywy dla mnie jako kobiety i jako człowieka.
Zarówno ty, jak i Magda Cielecka, jesteście nominowane do Orłów w kategorii pierwszoplanowa rola kobieca. To jedyna słuszna decyzja, bo tak, jak wspomniałaś tworzycie na ekranie jeden organizm, "dwugłowego smoka". Ile fizycznie kosztowało Magdę wydobycie z siebie Małgorzaty widzimy i to jest oscarowe, ale chciałabym, abyś odkryła swój ciężar, ciężar Łucji w tobie?
- Dziękuję, że widzisz ciężar Łucji, bo to też jest postać krwista. Kiedy przeczytałam tę postać, ucieszyłam się, że w niej się tak dużo dzieje, że ta jej pozycja, towarzyszki tej ostatniej podróży Małgorzaty, nie ogranicza się jedynie do wsparcia siostry. Łucja podobnie jak Małgorzata ma swoją postawę życiową, której jest wierna, własne zdanie na temat kariery zawodowej i rodziny, i ma swoją siłę. Próbuje mieć wpływ zarówno na to, co ją otacza jak i na swoją siostrę. Łucja mieni się kolorami i emocjami. Czerpałam z siebie, oczywiście. Między innymi na tym polega mój zawód. Mam podobną nić walki i staram się mierzyć z życiem. To dla mnie nowy kawałek, którego do tej pory w kinie nie wystawiałam na taką ekspozycję.
Łucja, choć jest zdominowana przez starszą siostrę, próbuje różnymi fortelami zmienić bieg i cel tej podróży.
- To zdecydowanie nie jest gładka miłość. Każda z nich próbuje przeciągnąć szalę na swoją stronę. Walczą niczym lwy o swoje. Małgorzata próbuje ustawić siostrze dostatnie życie, a Łucja próbuje w Małgorzacie wzniecić nadzieję na życie. Podziwiam determinację, waleczność Łucji, choć wiadomo, że kiedyś tą gardę opuści w imię miłości i akceptacji.
Masz swoje ulubione sceny w filmie?
- Bardzo lubię scenę w hotelu w Niemczech, kiedy Łucja przykrywa Małgorzatę kołdrą, a ona pyta, czy Łucja robi próbę generalną. Lubię także scenę w barze niemieckim, kiedy między nimi następuje totalne wyzwolenie, porozumienie dusz i jedna zaczyna dostrzegać drugą i tę drugą stronę medalu.
Czy scena intymna Łucji i Małgorzaty w samochodzie, którą uważam za najpiękniej sfilmowaną w polskim kinie, nie wzbudziła w tobie lęku?
- Owszem, zastanawiałem się, jaki jest cel tej sceny i czy faktycznie takie zbliżenie jest możliwe. Później, w czasie prób znalazłam odpowiedź, że jest to rodzaj poświęcenia, aktu łaski: jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko, by zniwelować twój ból. Istnieją w innych krajach zawodowi asystenci seksualni, którzy asystują osobom niepełnosprawnym i chorym w zaspakajaniu potrzeb seksualnych, które przecież nie zanikają.
Oglądając film poczułam, że nie tylko zmienia się relacja bohaterek, emocje, ale także sposób filmowania. Początkowa surowość, pewna wręcz szorstkość zdjęć z czasem przechodzi w miękkie światło, światłocienie, by ostatecznie oczarować pięknem natury. To jest bardzo kojące dla oka i dla serca. Droga, którą pokonują Łucja i Małgorzata jest równorzędnym bohaterem naszego filmu, ona z nami dialoguje. W czasie podróży zmieniają się emocje, zmienia się pogoda i zmieniają się krajobrazy.
- Tak, ja też poczułam to, o czym mówisz. Kiedy dojechałyśmy do Szwajcarii byliśmy już bardzo zmęczone, ale te przepiękne okoliczności przyrody jeziora Lugano, na które wychodzą okna pokoju Małgorzaty, a o które zadbali nasi szwajcarscy koproducenci, sprawiły, że finał tej historii stał się bardzo intymny. Emocje ucichły. Przestrzeń wypełniła cisza, która wydała mi się wręcz metafizyczna.
W ubiegłym roku skończyłaś 40 lat, połowę życia uprawiasz ten zawód. Twój pociąg z napisem HollyŁódź jedzie z dobrą prędkością i w dobrym kierunku?
- Cieszę się z momentu, w którym jestem zawodowo i z tego, jak przebiega ta moja kariera. Mam oczywiście marzenia, ale jednak jestem pogodzona z tym, że ten zawód faluje. Ma swoje górki i ma swoje doliny, ale ja lubię tę moją drogę i bardzo ją szanuję. Cieszę się, że polskie kino pokazuje kobiety, które mają tak wiele wspaniałych historii do opowiedzenia. Najfajniejsze jest to wszystko, co przede mną!
Beata Banasiewicz / AKPA