Reklama

Susanne Bier: Boleśnie szczera

"Kręciliśmy, gdy w Nowym Jorku było bardzo głośno o sprawie Jeffreya Epsteina, jego aresztowaniu, wszystkich matactwach i molestowaniu. A my opowiadaliśmy przecież o uprzywilejowanej, wyższej klasie, zdominowanej przez białych mężczyzn, przekonanych o tym, że mogą robić, co tylko zechcą i nikt nie zwróci im na to uwagi. Przenikanie rzeczywistości i fikcji było dla nas dość niepokojące, nawet wkurzające" - mówi w rozmowie z Interią Susanne Bier, reżyserka serialu HBO zatytułowanego "Od nowa".

"Kręciliśmy, gdy w Nowym Jorku było bardzo głośno o sprawie Jeffreya Epsteina, jego aresztowaniu, wszystkich matactwach i molestowaniu. A my opowiadaliśmy przecież o uprzywilejowanej, wyższej klasie, zdominowanej przez białych mężczyzn, przekonanych o tym, że mogą robić, co tylko zechcą i nikt nie zwróci im na to uwagi. Przenikanie rzeczywistości i fikcji było dla nas dość niepokojące, nawet wkurzające" - mówi w rozmowie z Interią Susanne Bier, reżyserka serialu HBO zatytułowanego "Od nowa".
Mam już dość potężnych, wpływowych facetów, którzy sądzą, że są właścicielami świata - przekonuje Susanne Bier /Amy Sussman /Getty Images

Grace i Jonathan (Nicole Kidman i Hugh Grant) wiodą idealne życie. Mają szczęśliwą rodzinę, pieniądze, odnoszą sukcesy zawodowe. On jest onkologiem dziecięcym, ona psychoterapeutką. Pewnej nocy wszystko się zmienia. Grace, niespodziewanie pozostawiona sama sobie, konfrontuje się z narastającą katastrofą. Musi porzucić dotychczasowe wygody i zbudować swój świat od nowa.

Sześcioodcinkowy serial "Od nowa", który od 26 października można oglądać w HBO i HBO GO zainspirowała bestsellerowa książka "Nie chciałaś wiedzieć" Jean Hanff Korelitz. Scenariusz napisał David E. Kelly, twórca "Wielkich kłamstewek" i "Ally McBeal". My spotkaliśmy się na pressjunkecie z Susanne Bier, reżyserką, autorką głośnego "Nocnego recepcjonisty" oraz wielu nagradzanych filmów, w tym "Braci". W rozmowie opowiada m.in. o pracy z  wybitnymi aktorami, budowaniu napięcia i wpływowych białych mężczyznach, którzy sądzą, że rządzą światem.

Reklama

Propozycję pracy nad "Od nowa" złożył ci scenarzysta i producent David E. Kelley. Co spowodowało, że postanowiłaś zaangażować się w produkcję?

Susanne Bier: - David Kelley podesłał mi scenariusz na bardzo wczesnym etapie - pierwszej wersji pierwszego odcinka. Wiedziałam, że napisał go z myślą o Nicole Kidman i ta kombinacja: Kidman i Kelley, artyści, których od dawna podziwiam, bardzo mnie zaintrygowała. Przeczytałam tekst i natychmiast mnie wciągnął - przede wszystkim swoim pomysłem na sportretowanie bohaterki, której świat zostaje wywrócony do góry nogami, kiedy niespodziewanie dowiaduje się, że wcale nie znała najbliższej sobie osoby, męża.

- Spodobał mi się również portret Nowego Jorku - tej części miasta i jego życia, do której nigdy wcześniej nie miałam dostępu. Mogłam spacerować przez Central Park i podziwiać kamienice dookoła, jedynie zastanawiając się, kim mogą być ludzie, którzy tam mieszkają, jak wygląda ich świat.

- Wszystko to razem szalenie mnie zaintrygowało. Kiedy podczas pierwszej rozmowy na temat serialu i scenariusza David przystał na to, aby cała historia poszła bardziej w kierunku thrillera niż dramatu - dwojako można było ją rozwinąć, wiedziałam, że chcę "Od nowa" wyreżyserować.

Scenariusz powstał z myślą o Nicole Kidman, ale w obsadzie znalazł się również Hugh Grant w dość nietypowej dla siebie roli, bardzo niejednoznacznej. Co w tej dwójce aktorów najbardziej cię intryguje?

- Są bardzo różni, ale zarazem oboje posiadają niezwykłą umiejętność komunikowania się z widzem. Myślę, że Hugh ma w sobie wiele wewnętrznego niepokoju, jest zły sam na siebie, może nawet sobą zawiedziony i... mistrzowsko w swojej grze potrafi te demony wykorzystać, przekuć je na wspaniałe aktorstwo.

- Wewnętrzny niepokój jest też paliwem dla aktorstwa Nicole. Te lęki żadnego z nich ich jednak nie hamują, nie przeszkadzają w byciu bardzo odważnymi eksperymentatorami. Praca z nimi to świetna zabawa, a mieli trudne zadanie - uwiarygodnienia pewniej lekkości i wzajemnej chemii w związku z wieloletnim stażem. I są w tym genialni - w prostych pozornie scenach: śniadanie, żart. Grace i Jonathan, których grają, kochają się. I widz to czuje dzięki Nicole i Hugh.

Podobno na planie potrafisz być wręcz boleśnie szczera. To "skandynawska rzecz"? Amerykanie, a to amerykański serial, lubią kryć się za gładkimi słówkami, pochwałami, ubierać w "korporacyjną kanapkę" - to dobrze zrobione, to wspaniale, ale może nie. Ty czegoś takiego nie uznajesz.

- Skandynawowie są na pewno bardzo bezpośredni i potrafią być boleśnie szczerzy - nie jesteśmy najlepsi w owijaniu w bawełnę i wyszukiwaniu miłych słówek dla czegoś, co się nam nie podoba. Ja prawdopodobnie idę jeszcze o krok dalej. Wiem, że czasami może to przytłaczać, ale jednocześnie pomaga w stworzeniu pewnej przestrzeni wzajemnego zaufania pomiędzy mną i aktorami. Wiedzą, że nie będę ich oszukiwać, wciskać kitu, że nigdy nie powiem im, że scena jest dobra, gdy w rzeczywistości to porażka. Wiedzą też, że jestem nieustępliwa, na dobre i na złe, i że będziemy pracować tak długo, aż osiągniemy cel, który sobie wyznaczyliśmy. Wielcy aktorzy - a przy "Od nowa" pracowałam z najlepszymi - wolą zrobić jeszcze jednego dubla niż zatrzymać się w pół drogi.

Jesteś bardzo blisko aktorów - kamera obserwuje ich twarze, przygląda się niuansom. I w tym kryje się najwięcej tajemnicy i napięcia. Decyzja o takich zdjęciach nie mogła być przypadkowa...

- Bardzo lubię zbliżenia, gdyż działają one w dwójnasób: z jednej strony sprawiają wrażenie, że jesteśmy blisko postaci, niemal w jej głowie. Z drugiej - przypominają, że być może nie powinniśmy bohaterce tak bezgranicznie ufać. Gra na przecięciu tych odczuć jest jedną z przyjemności płynących ze śledzenia "Od nowa". To taka moja partia szachów z widzami. Mogą się nieustannie sprawdzać: co wiem, komu ufam, komu nie, komu może ufać dany bohater. Zbliżenie to bardzo dobry środek wyrazu, który można w takiej konstrukcji dramaturgicznej wykorzystać. Poza tym - po prostu je kocham. Twarz staje się w nich całym krajobrazem. Kiedy kamera skupia się na oku - to nie jest tylko "oko", a cała, bogata przestrzeń, raz odpychająca, raz fascynująca, wnosząca dreszcz niepokoju. Każdy reżyser ma wachlarz pewnych ulubionych narzędzi i dla mnie są nimi właśnie zbliżenia.

Sądzisz, że dziś trudniej niż niegdyś jest wyprowadzić widza w pole - co zdarza się w "Od nowa". W ostatnich latach seriale stają się coraz bardziej wielowymiarowe i skomplikowane, przez co świadomość odbiorców też zdaje się zmieniać. Co o tym sądzisz? Trudno dziś widzów w pełni zaangażować w historię?

- Sama jestem bardzo wymagającym widzem i wiem, że jeżeli historia nie zaangażuje mnie w ciągu pierwszych 30 minut, to potem będzie jej bardzo trudno mnie do siebie przekonać. Dookoła jest mnóstwo świetnych produkcji, a to powoduje, że jako filmowiec muszę być superambitna. Ani przez chwilę nie mogę sobie pozwolić na jakąś niechlujność, nie docenić publiczności, coś pominąć. Muszę dać z siebie wszystko i cały czas celować w jak najlepszy efekt artystyczny. Tu nie ma żadnej drogi na skróty.

Chociaż akcja "Od nowa" rozgrywa się w niedostępnym dla przeciętnego widza świecie nowojorskiej elity, serial jest bliski życia, co potęguje zaangażowanie. W pierwszym odcinku pokazujesz na przykład, co się dzieje w sytuacji, gdy bohaterowie tracą ze sobą kontakt. Komórka nie odpowiada i... - nie zdradzajmy oczywiście za wiele z treści.

- Było to bardzo ciekawe dramaturgicznie zadanie. Zazwyczaj z napięciem wiąże się obecność jakiegoś zagrożenia, tymczasem w "Od nowa" przynosi je nieobecność. To trochę "wbrew sztuce", ale jednocześnie pozwala uruchomić w widzu własne doświadczenia. I tak - żyjemy w świecie, w którym cały czas jesteśmy w kontakcie. Kiedy przestajemy być dostępni, wkrada się poczucie winy. W serialu w tym momencie uruchomiona zostaje cała machina, trybiki zostają wprawione w ruch.

- Ten pierwszy odcinek spełnia też w "Od nowa" specyficzną funkcję. Oferuje widzom rodzaj "przerwy". Jeszcze niebezpieczeństwo się nie ujawniło, można czerpać przyjemność z obserwowania tego niedostępnego świata bogaczy, można się nawet z niego pośmiać. Pod skórą jednak wiesz już, że coś się tu dzieje, pojawia się uczucie dyskomfortu.

Jeszcze do niedawna producenci z wytwórni, hollywoodzcy giganci, twierdzili, że widzowie nie chcą oglądać na ekranie kobiet. Takie twierdzenia można już chyba włożyć między bajki?

- Jeżeli przyjrzymy się telewizji z ostatnich lat, jej najgłośniejszym i najlepiej ocenianym oraz najchętniej oglądanym produkcjom - nie wiem, czy ktoś to statystycznie policzył - na pewno natychmiast zobaczymy, że jest tam mnóstwo silnych kobiet. One stanowią często siłę napędową tych seriali i filmów. Myślę, że twierdzenie, iż widzowie chcą oglądać tylko mężczyzn, w dzisiejszym świecie nie ma po prostu racji bytu.

- W moich produkcjach pojawiały się zarówno silne kobiety, jak i silni mężczyźni. Wszyscy dali mi mnóstwo satysfakcji, chociaż... może ostatnio faktycznie skłaniam się bardziej w stronę kobiet, gdyż mam już dość potężnych, wpływowych facetów, którzy sądzą, że są właścicielami świata. Kręciliśmy, gdy w Nowym Jorku było bardzo głośno o sprawie Jeffreya Epsteina [amerykański finansista i multimilioner, oskarżony m.in. o sprowadzanie do swoich posiadłości nieletnich, a następnie oferowanie ich usług seksualnych innym bogaczom, groziło mu 45 lat więzienia, popełnił samobójstwo - przyp. red.], jego aresztowaniu, wszystkich matactwach i molestowaniu. A my opowiadaliśmy przecież, przynajmniej w jakimś stopniu, o uprzywilejowanej, wyższej klasie, zdominowanej przez białych mężczyzn, przekonanych o tym, że mogą robić, co tylko zechcą i nikt nie zwróci im na to uwagi.

- Przenikanie rzeczywistości i fikcji było dla nas dość niepokojące, nawet wkurzające. Zastanawialiśmy się na ile "Od nowa" się do tego wszystkiego odnosi. I jest chyba coś takiego w postaci Franklina Reinhardta, bajecznie bogatego ojca Grace granego przez Donalda Sutherlanda... Bardzo go lubimy, jest miły dla córki, troskliwy, jest taką "przyzwoitą wersją białego uprzywilejowanego mężczyzny", ale jednocześnie z tyłu głowy cały czas zadajemy sobie jakieś pytania o to, kim jest. Więcej nie zdradzę.

- Zasadniczo, jeżeli chodzi o to czy wolę opowiadać o mężczyznach, czy o kobietach, moja odpowiedź brzmi tak: zainteresowana jestem człowiekiem, skomplikowanymi, nieprzewidywalnymi bohaterami. A w "Od nowa" - co warto przypomnieć - mamy Davida E. Kelly'ego, mężczyznę, który pisze świetne scenariusze dla kobiet i to nie od dziś. Tworzy niesamowite postaci kobiece. Chciałabym sobie przypisać tę zasługę, ale należy się ona Davidowi.

Przed "Od nowa" wyreżyserowałaś inny serial - "Nocnego recepcjonistę". I mnóstwo wspaniałych filmów. Czy dziś jest jeszcze jakaś różnica między kinem i telewizją?

- Jako reżyserka do realizacji serialu podchodzę tak, jakbym kręciła bardzo długi film. Pracuję w ten sam sposób - tak samo planowany jest harmonogram produkcji. Tak samo szukane są lokacje. Na pewno granica pomiędzy kinem i telewizją zamazała się. Czy jest w telewizji potencjał dla wielbicieli kina - na pewno, chociaż jednocześnie płakałabym, gdyby kina miały zniknąć z map miast. Mam nadzieję, że pandemia i ograniczenia z nią związane, nie zabiją ich, tylko pokażą, jak inaczej można je wykorzystywać. Ale to długa, inna rozmowa.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Susanne Bier
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy