Sonia Bohosiewicz: Przyjaźń bez upiększeń
Zadebiutowała na kinowym ekranie w 1994 roku w "Spisie cudzołożnic" Jerzego Stuhra. Od tego czasu Sonię Bohosiewicz mogliśmy podziwiać w takich filmach, jak "Rezerwat", "Wojna żeńsko-męska", "80 milionów", "Obława", "Obywatel", "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy", "Proceder" czy "Jak zostać gwiazdą". Teraz oglądamy ją w serialu "Usta Usta".
Po dziesięciu latach i trzech sezonach, w ubiegłym roku, na antenę powrócił kultowy serial "Usta Usta" ze znakomitą obsadą. Dalsze losy dobrze znanych bohaterów oraz ich nowych przyjaciół tak spodobały się widzom, że wiosną pojawiły się premierowe odcinki piątego sezonu tej produkcji.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że masz żal do siebie o ten serial, że on był dobry, a ty nie zagrałaś tak dobrze jak mogłaś. To szczera i surowa ocena własnej pracy.
Sonia Bohosiewicz: - Powiedziałam to w innym kontekście. Nie mogłam wówczas poświęcić mojej postaci tak dużo energii, jakbym chciała, ponieważ pochłaniało mnie wychowanie młodszego syna. Miał trzy miesiące, gdy pojawiłam się na planie. Przyjeżdżałam z nim do pracy dzień w dzień przez pół roku. Byłam rozproszona. Myślę, że dużo łatwiej by mi było po prostu wyjść z domu, zostawić syna pod opieką i kreować tę postać z wolną głową. Zdecydowałam się jednak wtedy na bycie z moim synem. I chociaż wykonywałam w tym czasie podwójną pracę - jestem zadowolona z efektów. Powiem więcej, przed przystąpieniem do kontynuacji, obejrzałam wszystkie odcinki serialu i zrobiłam to z ogromną przyjemnością. I nawet zadałam sobie pytanie: Do diabła, jak ja to wtedy zrobiłam? Z perspektywy czasu myślę, że to było szaleństwo, ale wiem, że tak dobre propozycje zdarzają się raz. Nie było innego wyboru. Wiadomo było, że muszę to wziąć i tyle [uśmiech - przyp. red.].
Czasami od propozycji, scenariusza do realizacji projektu mija kilka lat. Bywa, że aktor jest już w innym momencie życia. Kiedy dostałaś tę rolę byłaś już w ciąży?
- Tak, chociaż przyznaję, liczyłam wtedy po cichu, że zdjęcia może rozpoczną się nieco później i zdążę trochę odchować syna.
Dziś jesteś mamą nie jednego, a dwóch synów. Z kolei twoja serialowa bohaterka Iza ma dwójkę nastolatków w domu, 17-letniego Adama i 13-letnią Maję. Jak scenarzyści wypełnili tę dekadę?
- Nie chciałabym opowiadać o tym i odbierać widzowi przyjemności rozwiązania tej łamigłówki, czyli dopowiedzenia sobie historii Izy i Piotrka na przestrzeni dziesięciu lat. Sama jestem ciekawa jaki będzie odzew fanów, gdy znów zobaczą tych dwoje siedzących razem na tej samej kanapie, w tym samym domu z dwójką odrośniętych już dzieci.
Czekałaś na ten telefon?
- Chyba wszyscy byliśmy stęsknieni, nie tylko tej historii, ale przede wszystkim siebie. Zżyliśmy się bardzo z kolegami i koleżankami z obsady. Wiedzieliśmy, że Anglicy zrealizowali kolejne odcinki. Ba! Nie jeden, a trzy nowe sezony i wtedy patrzyliśmy wzrokiem kotka ze "Shreka" w stronę TVN. Telefon zadzwonił nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej wróżki, w czasie pandemii, kiedy wszyscy siedzieliśmy w domu i nie pracowaliśmy. "Hej, a może byśmy znowu zrobili 'Usta Usta', są dalsze odcinki" - usłyszałam. "Wiem, róbmy!" - odpowiedziałam. Dokładnie pamiętam ten dzień. To, gdzie byłam, co miałam w koszyku, robiąc zakupy. Mam sfotografowany ten moment, to odczucie. To była jedna ze szczęśliwszych chwil w tej pandemicznej sytuacji. Potem, gdy spotkaliśmy się podczas pierwszego dnia zdjęciowego na lotnisku, to nasza stara gwardia była nie do ogarnięcia. Ciężko było zrealizować tego dnia sceny, bo nie mogliśmy się nagadać i sobą nacieszyć. To bardzo dobrze napisana historia, historia o przyjaźni. Okazuje się, że ci ludzie, który są wokół nas, na których można polegać, do których można zadzwonić i się wypłakać, poprosić o pomoc, porozmawiać o strachu i lęku, są na wagę złota.
Przeszłaś przyspieszony remont samej siebie, by wyjść z domowych pieleszy?
- Nie, byłam cały czas w gotowości. Myślę, że wszyscy artyści, którzy wierzyli i wierzą, że wrócą do pracy, są w gotowości. Jestem przekonana, że jest wiele baletnic, które dalej ćwiczą w kuchni, podnosząc nogę i się rozciągając, wielu puzonistów i trębaczy, którzy nadal dmą, skrzypków, którzy grają w łazience, nie tylko po to, by podtrzymać swój warsztat, ale to jest coś, co określa nas artystów. To coś, co uwielbiamy robić.
Jak trenowałaś w czasie lockdownu?
- Oddawałam się różnym rzeczom: ćwiczyłam, pisałam, czytałam bajki w czasie instagramowych live'ów, prowadziłam szkołę w moim domu, czyli uczyłam dwójkę moich dzieci.
Masz takich przyjaciół od zawsze, od dzieciństwa, od szkoły? Łatwo nawiązujesz tak bliskie, głębokie relacje w dorosłym życiu?
- Mam przyjaciółkę, z którą znamy się od przedszkola, ale zaczęłyśmy się przyjaźnić w drugiej klasie podstawówki. Mam przyjaciół z czasów licealnych, kilka bliskich mi osób zyskałam na studiach w Krakowie, ale też spotkałam ich w dorosłym życiu. Mogłabym moich przyjaciół zamknąć w ścisłej dwudziestce.
Powiedziałaś, że nie odbyłaś niewiarygodnej podróży do własnej głębi, to ja zabiorę cię wspomnieniami w podróż zawodową, bo już 26 lat jesteś na tej drodze. Jak na nią patrzysz?
- Wydaje mi się bardzo szczęśliwa i bardzo logiczna. Powolutku, powolutku nią szłam. Wiadomo, że są różne miejsca, gdzie można uprawiać aktorstwo, ale jeśli chodzi o Polskę, to Warszawa jest najlepszym miejscem dla aktora. Tutaj po prostu jest praca, więc ostatecznie wylądowałam najlepiej jak mogłam. A ta droga po kolei wiodła z mojego ukochanego Śląska, przez przepiękny Kraków i szkołę, która jest, uważam, najlepszym miejscem do studiowania aktorstwa. Przynajmniej ja bardzo sobie ją cenię. Potem wiele lat spędzonych na deskach Teatru Starego, gdzie uczyłam się od najlepszych. Wszystko miało swój czas, odpowiednie tempo.
Te największe nagrody filmowe, które przyszły na początku za "Rezerwat", "Wojnę polsko-ruską", a wcześniej teatralne, uważasz za szczęście, czy rzuciły urok na dalsze lata?
- Uważam, że nic nie było w tej podróży dane mi na wyrost. To nie było nagłe i zaskakujące, w tym sensie, że nie dostałam "złotego Graala" w wieku 21 lat, tylko po trzydziestce. Powolutku robiłam to, co miałam robić. Dostawałam coraz większe role w teatrze, nagrody, o których wspomniałaś, potem przyszedł film "Rezerwat" i deszcz nagród. Kolejnym etapem była przeprowadzka do Warszawy i te wszystkie wydarzenia, które rozciągnęły się w czasie. Bardzo je sobie cenię.
Patrząc na twoją filmografię, widać, że od lat twój kalendarz wypełniają tytuły filmowe.
- Dokładnie, mam poczucie, że nie ma roku, w którym bym nie pracowała na planie filmowym czy serialowym. Jeśli ktoś rzucił na mnie urok, to chyba pracowitości. Oczywiście czasami są to role główne, a czasami drugoplanowe. Ale ja uwielbiam drugie plany! Ubóstwiam epizody! Nie czuję niedosytu. A "Usta Usta" to jest creme de la crčme!
Wśród dziennikarzy jest takie powiedzenie, że nie ma brzydkich ludzi, są tylko tacy, którzy... nie pracują w TVN. Jesteś pogodzona ze sobą, z upływem czasu?
- Nie udawajmy, że ja jestem jakąś klasyczną pięknością. Znam dużo piękniejszych kobiet. Aczkolwiek ja nie mam ze sobą problemu. Uwielbiam to, jak wyglądam. Podoba mi się moje wnętrze, podoba mi się moja energetyka, podoba mi się to, jak się starzeję, podoba mi się to, że udaje mi się utrzymać sprawność fizyczną.
Mówi się, że dopóty jesteśmy szczęśliwi, dopóki pielęgnujemy w sobie dziecko. Jak się ma to twoje?
- Nie wiem, jak pielęgnować to dziecko, ale ono na pewno we mnie jest. Czy mu zmieniam pieluchy i zasypuję mu pupę? Tak, uwielbiam to robić! Uwielbiam się wygłupiać, robić szalone rzeczy, które czasami doprowadzają mojego męża do rozpaczy W ciągu dwunastu godzin potrafię się spakować, pojechać na lotnisko i polecieć na drugą stronę świata, a mój mąż łapie się za głowę. Dla kogoś takiego jak ja, z ognistą duszą i ognistymi kopytami, lockdown to prawdziwa udręka.
Instagramowa twarz Soni Bohosiewicz zwana "Leniwą żoną" to zatem naprawdę dobry żart!
- Oczywiście! [uśmiech - przyp. red.]
Beata Banasiewicz / AKPA