Shawn Levy o filmie "Deadpool & Wolverine": U nas dostaje się po równo wszystkim

Shawn Levy - reżyser filmu "Deadpool & Wolverine" /Tommaso Boddi /Getty Images

- Moim zadaniem było opowiedzieć tak pięknie, jak potrafię, historię osadzoną w świecie MCU - historię zabawną, wypełnioną akcją i sercem. I na tym się skupiłem. Ocalenie studia, ocalenie kina i ocalenie Marvela wychodzi daleko poza moje kompetencje - mówi Interii Shawn Levy, reżyser "Deadpool & Wolverine". Film trafi na ekrany polskich kin 26 lipca.

To pierwszy film z uniwersum Marvela, który mogą oglądać wyłącznie dorośli widzowie. Reżyser Shawn Levy oraz Ryan Reynolds, gwiazdor i producent tej produkcji, postarali się, żeby "Deadpool & Walverine" był inkrustowany odniesieniami nie tylko do świata superbohaterów, ale i najważniejszych poza ekranowych wydarzeń w popkulturze w ostatnim czasie. Efekt to zabawna i niepoprawna politycznie komedia, która jednocześnie przypomina o takich wartościach, jak przyjaźń.

Reklama

O "Deadpool & Wolverine" mówi się, że może to być deska ratunkowa dla stajni Marvela, która w ostatnim czasie mierzy się z opiniami, że świat superbohaterów zmęczył już widzów. Czy takie były intencje twórców? Shawn Levy opowiedział o tym w rozmowie z Arturem Zaborskim.

Artur Zaborski: Mówi się, że Shawn Levy ma ocalić uniwersum Marvela...

Shawn Levy: - Cóż, nie wiedziałem, że mam taką misję, kiedy Ryan Reynolds do mnie zadzwonił, żebym wyreżyserował trzeciego "Deadpoola". I nadal kłóciłbym się, że to moje zadanie. Wszedłem w ten projekt jako fan uniwersum. Tyle ludzi pokochało te filmy. One stały się częścią naszego życia i naszej kultury. Kiedy zabieraliśmy się do "Deadpool & Wolverine" nikt jeszcze nie toczył dyskusji na temat zmęczenia widowni superbohaterami. Moim zadaniem było opowiedzieć tak pięknie, jak potrafię, historię osadzoną w świecie MCU - historię zabawną, wypełnioną akcją i sercem. I na tym się skupiłem. Ocalenie studia, ocalenie kina i ocalenie Marvela wychodzi daleko poza moje kompetencje. A poza tym nie sądzę, żeby którykolwiek z tych trzech wymagał ocalenia.

Jak reżyseruje się taki duet, jak Ryan Reynlods i Hugh Jackman?

- Na pewno pomogło to, że prywatnie przyjaźnimy się i z Hugh, odkąd zrobiliśmy razem "Gigantów ze stali" w 2011 roku, i z Ryanem Reynoldsem. Ich chemia w prawdziwym życiu jest inna niż ta, którą pokazują w internecie. W sieci cały czas sobie dogryzają, w rzeczywistości robią to rzadko. Są emocjonalnymi "słodziakami". To chyba dwaj najsłodsi gwiazdorzy, jakich kiedykolwiek spotkałem. Wspaniale było z nimi pracować nad filmem, w którym relacja Deadpoola i Wolverine’a zaczyna się jako szorstka, a ewoluuje do czegoś głębszego. Tak naprawdę to film o przyjaźni. Ciepło, którego podobna historia wymaga, jest trudne do wyreżyserowania. A ja nie musiałem go reżyserować, bo oglądałem je codziennie na planie. Zresztą nadal go doświadczam, bo wciąż mam z chłopakami kontakt.

Czy Ryan i Hugh podążają za scenariuszem, czy improwizują?

- To mój trzeci z rzędu film z Ryanem. I za każdym razem na planie zdarzały się rzeczy, których nikt nie mógł przewidzieć, bo Ryan i ja wpadamy ciągle na nowe pomysły. Staram się za każdym razem stworzyć taką atmosferę na planie, żeby nikt nie bał się zgłaszać swoich propozycji. Uważam, że praca aktora przypomina sztuki walki - nie da się być świetnym, jeśli jest się spiętym. Oczywiście, wcześniej przez długie miesiące pracowaliśmy, żeby scenariusz był dobry. Ale jeśli na planie komuś wpadł do głowy dobry żart albo dobry tekst, śmiało z tego korzystaliśmy. I wiele z tych improwizacji weszło do filmu.

Pański film łączy nie tylko tradycje MCU, ale też tradycje różnych studiów filmowych. Ciężko było to wszystko ze sobą spójnie połączyć?

- Cóż, jesteśmy w MCU, Disney kupił Foxa, a filmy Fox Marvel mają swoją historię. Zabawne było żartowanie z tego wszystkiego tak, żeby to był samoświadomy humor. Takie smaczki są fajne, ale kiedy tylko na planie pojawił się Hugh Jackman, wiedzieliśmy, co jest naszym priorytetem. A byli nim nasi bohaterowie, zmuszeni, żeby złączyć siły. To dało podwaliny do konfliktu, do humoru, a w końcu do braterstwa. To była nasza Gwiazda Północna, a wszystko inne to pierścienie Saturna.

Czy Deadpoola i Wolverine’a łączy coś więcej poza tym, że są antybohaterami?

- Oni wydają się zupełnie różni od siebie, mają różne osobowości, ale mają wiele punktów wspólnych. Łączy ich żal, obaj pragną odkupienia. Obaj są niedoskonali. Uwielbiamy tych bohaterów, bo są pełni wad, tak jak ty i ja. Niedoskonałość rezonuje z każdym z nas, dlatego kiedy Deadpool i Wolverine są zmuszeni, żeby iść ramię w ramię, zaczynają dostrzegać, co ich łączy. Ich interakcja jest jednocześnie zabawna, jak i emocjonalna.

Ma pan na koncie takie hity, jak "Noc w muzeum", "Free Guy" czy "Giganci ze stali". Czy jest coś takiego, jak styl Shawna Leviego?

- Jestem świadomy, jak bardzo uprzywilejowanym człowiekiem jestem. Wyśniłem swój sen o reżyserowaniu dużych widowisk. Ale wyśniłem też inny - sen o tym, żeby ewoluować, rozwijać się, eksplorując różne gatunki filmowe. Nie zmieniło się to, że chcę, aby moje filmy były rozrywką dla innych. Robię je dla publiczności, a nie dla siebie. Robię je dla tłumów z całego świata. I nadal wierzę, że film powinien być inkrustowany humorem i oferować spektakl. A jednocześnie ma rozgrzewać serce. I to ciepło jest i w "Nocy w muzeum", i "Gigantach ze stali", i we "Free Guyu", i w "Deadpool & Wolverine". Myślę tak, odkąd poszedłem na studia filmowe.

Dziś widzowie są znacznie bardziej wyczuleni na kwestie komediowe. Internet aż wrze od głosów ludzi obrażonych jakimś żartem. Myślał pan o tym, kiedy pracowaliście nad "Wolverine & Deadpool"?

- Nie da się zrobić dobrego filmu z serii o Deadpoolu, jeśli kieruje tobą strach. Naszą siła jest to, że u nas dostaje się po równo wszystkim. Nikt nie może czuć się bezpieczny. Obrywają i ci z lewej, i ci z prawej, i ci z centrum. Żartuje się z każdego punktu widzenia. Myślę, że ktoś nadwrażliwy może się poczuć urażony, ale szybko przekona się, że ktoś myślący zupełnie inaczej, też mógłby równie dobrze poczuć się tak samo. Prawda jest taka, że komedia nie może kierować się zasadą ostrożności. Uważam siebie za humanistę, jestem anty-cynikiem. Nigdy nie chcę kogoś intencjonalnie skrzywdzić. I tak samo jest z moimi filmami. Dlatego "Deadpoola & Wolverine’a" charakteryzuje równość w obrażaniu ludzi. Na stole jest wszystko. Poza kokainą, bo jej zakazali nam pokazywać! (śmiech)

A jak było z Disneyem? To pierwszy film z uniwersum Marvela, który mogą oglądać widzowie powyżej osiemnastego roku życia. Jak wyglądały negocjacje z włodarzami studia, żeby przepchnąć niektóre odważne dowcipy?

- Powiem szczerze, byłem zszokowany jak dużą wolność artystyczna dostałem. W każdej wersji scenariusza było przynajmniej piętnaście problematycznych żartów, które naśmiewały się z gatunku, ze studia albo z kultury.

Trzeba było niektóre cenzurować?

- Jeśli były zabawne, to dostawaliśmy od Marvela zielone światło. Naprawdę myślałem, że będzie inaczej. A tymczasem miałem taką wolność jak przy innych moich filmach.

W pańskim filmie jest kilka smakowitych epizodów, by wspomnieć tylko Channinga Tatuma czy Chrisa Evansa. Jak udało się panu namówić tak znanych aktorów do tak symbolicznych ról?

- Moimi ulubionymi reżyserami są Cameron Crowe i Peter Weir. Oni każdego bohatera traktują tak, jakby zasługiwał na własny film. I ja staram się podchodzić do moich postaci w taki sam sposób. Próbuję im zaproponować małe role, ale unikalne, niepowtarzalne. W "Deadpool & Wolverine" jest kilka występów, z których jestem szczególnie dumny. Jestem też dumny z Emmy Corrine i Matthew McFadyena, którzy zagrali nasze czarne charaktery. Żadne z nich nie jest jednak wcieleniem zła, oboje znaleźli sposób, żeby zaprezentować swoje postaci w sposób nieoczywisty. Dzięki temu film zmierza w kierunku trudnym do przewidzenia, a ja uwielbiam takie kino.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Shawn Levy | Deadpool & Wolverine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy