Sebastian Fabijański: Lubi wzbudzać kontrowersje. Nie powinien się z tego zwierzać?
"Już tak mam, że zawsze w pełni oddaję się projektowi, na który się zdecydowałem. Do każdej roli podchodzę indywidualnie. (...) Ten film zbliżył mnie do wiary w Boga" - mówi Sebastian Fabijański o roli w filmie "Powstaniec 1863". "Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem jedynie, że w trakcie kręcenia tego filmu wielokrotnie można było odczuć bardzo dużą pomoc z tak zwanego Nieba" - dodał aktor.
Ma na koncie wiele dobrych ról filmowych, trzy niezłe płyty i sporo kontrowersyjnych zachowań. Ostatnio był krytykowany za udział w walkach MMA Fame, ale już wcześniej solidnie zapracował na opinię bad boya. Sebastian Fabijański robi jednak wszystko, by trudno było go jednoznacznie oceniać. Przykładem może być jego rola w filmie historycznym "Powstaniec 1863", który od 12 stycznia możemy oglądać w kinach. Zagrał w nim księdza generała Stanisława Brzóskę, autentycznego bohatera powstania styczniowego. To kompletnie nowe, zaskakujące wcielenie tego aktora.
Sebastian Fabijański w rozmowie z PAP Life opowiada, jak przygotował się do tej roli, co w nim zmienił udział w tym filmie i dlaczego teraz postanowił debiutować w teatrze.
Do tej pory zwykle byłeś obsadzany w rolach egocentryków, psychopatów, bezwzględnych bandytów. A w "Powstańcu 1863" grasz księdza, który poświęca swoje życie walce o niepodległą Polskę. To postać historyczna i kompletnie inna niż te, z którymi się kojarzysz. Zastanawiałeś się, czy powinieneś przyjąć tę rolę?
Sebastian Fabijański: - Nie, nie zastanawiałem się. Zawsze podejmuję decyzje sercem. Jeżeli ono mocniej bije do jakiegoś projektu i jestem czegoś ciekaw, to nie analizuję, tylko po prostu w to wchodzę. Tak było w przypadku roli księdza Stanisława Brzóski. Jestem bardzo wdzięczny, że reżyser o mnie pomyślał.
Ksiądz Brzóska to postać pozytywna, wręcz kryształowa. A aktorzy często mówią, że lepiej gra się złych bohaterów, niejednoznacznych, trochę "pobrudzonych". Widzów też bardziej intrygują takie postaci. Nie bałeś się, że historia o bohaterskim księdzu będzie po prostu nudna?
- Nie do końca się zgadzam, że on jest taki kryształowy. Przecież to ksiądz, który dowodził oddziałem w trakcie powstania styczniowego. Jest tu bardzo poważny dylemat - czy on, jako kapłan, powinien brać udział w działaniach zbrojnych. Ale "Powstaniec 1863" to przede wszystkim piękna historia o pięknym człowieku, który wspaniale zapisał się na kartach naszej historii. Bardzo wrażliwym, uduchowionym, a zarazem odważnym, wręcz bezkompromisowym. Potrafił pociągnąć za sobą ludzi - nie siłą, tylko wiarą i duchem. Dla mnie sfera duchowości tej postaci jest niezwykle ważna. Zresztą nie bez kozery był nazywany przez Rosjan "Duchem". Historie ludzi, którzy w bardzo trudnych okolicznościach dawali świadectwo, tak jak ksiądz Brzóska, są niesamowicie inspirujące. Ale dla mnie "Powstaniec 1863" to przede wszystkim film o miłości: do Boga, do drugiego człowieka i do kraju.
Jesteś znany z tego, że do każdej roli przygotowujesz się niezwykle starannie. Jak ten proces wyglądał w tym przypadku?
- Już tak mam, że zawsze w pełni oddaję się projektowi, na który się zdecydowałem. Do każdej roli podchodzę indywidualnie. Zanim wszedłem na plan filmu "Powstaniec 1863", odbyłem szereg spotkań i rozmów z księdzem Maciejem Majkiem, który jest prawdziwą kopalnią wiedzy na temat księdza Brzóski, razem jeździliśmy też po Podlasiu jego śladami. Poza tym spędziłem kilka dni w seminarium duchownym, gdzie klerycy udostępnili mi pokój. Najpiękniejszym momentem na planie było nagrywanie sceny odprawiania mszy polowej, a ja miałem na sobie oryginalny ornat z tamtych czasów. Po tej scenie ksiądz Majek ze łzami w oczach podszedł do mnie i powiedział: "Dziękuję, dzięki tobie on żyje". Wydaje mi się, że tak naprawdę to jest istota mojego udziału w tym filmie. I duma, że zostałem wybrany do tego zadania. Wydaje mi się, że upatrywanie źródła swoich zasług i sukcesów wyłącznie w sobie jest pozbawione wdzięczności i mało szlachetne.
Powiedziałeś, że ta rola przyszła do ciebie w wyjątkowo trudnym momencie twojego życia. Czy zmieniła coś w tobie? Pozwoliła znaleźć odpowiedzi na jakieś pytania?
- Dla mnie bardzo ważne jest to, że ten film zbliżył mnie do wiary w Boga.
Co tak naprawdę to oznacza?
- To jest dla mnie bardzo prywatna sprawa. Czuję, że jako osoba publiczna nie powinienem się z tego zwierzać. Z drugiej jednak strony myślę, że jest to potrzebne. W najgorszych momentach mojego życia zawsze lądowałem w kościele dominikanów na Służewiu. Klęcząc tam przed obrazem Jezusa czułem, jakby ktoś mnie przytulił i powiedział "nie jesteś sam". Wierzę, że na planie filmu "Powstaniec 1863" też nie byłem sam. I wierzę, że to będzie widać na ekranie. Tak wiele dobrych rzeczy wydarzyło się wokół tego filmu, rzeczy, które są bardzo trudne do racjonalizowania, że raczej trzeba uznać, że jest to działanie Siły Wyższej.
Co konkretnie się wydarzyło?
- Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem jedynie, że w trakcie kręcenia tego filmu wielokrotnie można było odczuć bardzo dużą pomoc z tak zwanego Nieba. I do tej pory dużo się dzieje dobrego, między innymi to, że udało się nagrać utwór promujący ten film z Sariusem, Feno, Intruzem i chórem Zespołu Pieśni i Tańca "Sokołowianie". Wyszła piękna rzecz, która zrobiła dużo pozytywnego zamieszania w Internecie.
Widziałam teledysk, moim zdaniem jest świetny. To ty wpadłeś na pomysł, żeby rapować o powstaniu styczniowym?
- Rozmawialiśmy z producentem o różnych możliwościach promocji tego filmu i on wykazał chęć zrobienia dwóch utworów. Pierwszy zrobiła Sanah, więc stwierdziłem, że podrzucę ten temat paru producentom muzycznym. Jeden z nich, Ramzes, zrobił po prostu fenomenalną robotę i dalej już poszło. Dostałem bit z wokalami od Feno, napisałem zwrotkę, refren, dograł się do tego chór i zaczęło to wszystko pięknie brzmieć, a potem jeszcze dołączył Intruz i Sarius. Klip nakręciliśmy w Sokołowie Podlaskim i w Drohiczynie. Wszystko się pięknie zgrało. Cieszę się, że robię tak różne rzeczy, często tak skrajne. Właśnie tak wymarzyłem sobie swoją drogę artystyczną, żeby nie przyzwyczajać widzów do jednego charakteru ról. Film "Powstaniec 1863" to dowód na to, że próba wkładania mnie do jakieś szuflady mija się z celem.
Moim zdaniem ciebie trudno zaszufladkować. Co chwilę zaskakujesz. Malujesz obrazy, wyreżyserowałeś film, piszesz teksty piosenek, nagrałeś kilka płyt. Jaką rolę w twojej karierze odgrywa muzyka?
- Bardzo ważną. Rap jest tak naprawdę najszczerszą formą mojego wyrazu; w rapie mówię swoimi słowami. Uwielbiam pisać teksty, uwielbiam stać w studiu i nawijać, zresztą śpiewać też, bo w kawałku pod tytułem "Powstaniec" śpiewam w niektórych partiach. I to jest piękne uczucie. Ale nie chciałabym tego zestawiać z aktorstwem i nie będę hierarchizował, co jest ważniejsze, bo mogłyby to być ze szkodą dla którejś z dziedzin. Jest we mnie jakiś niepokój twórczy, który skłania mnie do wielu różnych aktywności i działań.
Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, powiedziałeś, że jesteś teraz w trakcie prób do spektaklu. Do tej pory nie grałeś w teatrze. Skąd ta zmiana?
- Widocznie wcześniej z teatrem nie było mi po drodze i dopiero teraz przyszedł na to czas. Robię spektakl w Teatrze Klasyki Polskiej na podstawie tekstu Juliusza Słowackiego. Poza tym robię jeszcze jeden spektakl - na podstawie tekstu Woody’ego Allena.
Brzmi poważnie. Wygląda na to, że czasy wygłupów i szaleństw masz za sobą.
- "Powstańca 1863" robiłem jeszcze w czasach, kiedy się wygłupiałem, dlatego to nie jest tak, że nagle zdecydowałem, że będę robił poważne rzeczy. Natomiast na pewno po tych wygłupach praca w teatrze jest mi bardzo potrzebna. Teatr ma inną ekspozycję medialną, nie jest obarczony takim napięciem i stresem, nie generuje też takiej popularności, która, niestety, potrafi przynosić różne sytuacje - te pozytywne, ale też te bardzo negatywne.
W jakim momencie życia teraz jesteś?
- Po burzach. Czekam na słońce.
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
*****
Sebastian Fabijański - aktor, reżyser, raper. Na małym ekranie zadebiutował w 2009 roku w "Plebanii", ale popularność przyniosły mu seriale "Tancerze" i "Misja Afganistan". Występował w produkcjach Patryka Vegi ("Pittbull. Niebezpieczne kobiety", "Kobiety mafii", "Botoks"), cenione kreacje stworzył w filmach "Jeziorak", "Miasto 44" i "Kamerdyner". Jako reżyser debiutował krótkometrażowym filmem "Hawaje". Większy dorobek ma jako raper - nagrał już trzy albumy. Ostatnio wystąpił w walce na gali Fame MMA, za co był ostro krytykowany. Prywatnie jest ojcem czteroletniego Bastiana ze związku ze znaną influencerką Julią Kuczyńską.