Ryszard Bugajski: Kobiety są ciekawsze
"Zaćma", najnowszy film Ryszarda Bugajskiego ("Przesłuchanie", "Układ zamknięty"), opowiada o Julii Brystygierowej, znanej jako "Krwawa Luna" - sadystycznej funkcjonariuszce UB, jednej z najbardziej niesławnych postaci powojennej Polski. "Moim celem jest, by zewnętrzne wydarzenia stały się drugorzędne wobec tego, co dzieje się w psychice mojej bohaterki przeżywającej psychiczny kryzys" - przekonuje reżyser.
Film o byłej funkcjonariuszce bezpieki przyjeżdżającej do ośrodka dla niewidomych dzieci, aby spotkać się kardynałem, którego wcześniej prześladowała, to bardzo intrygujący, mocny pomysł. Ale zarazem delikatny i mało komercyjny...
Ryszard Bugajski: - Temat spotkania Julii Brystygierowej z kardynałem Stefanem Wyszyńskim chodził za mną od dawna, co najmniej od czasów "Przesłuchania". Interesowały mnie przyczyny, dla których ludzie zmieniają się, stają się kimś innym. Dla mnie jako dla scenarzysty najciekawsze było odkrycie powodów tej przemiany. W "Zaćmie" pokazałem to, co zwykle wycina się w serialach, głównie telenowelach, czyli emocje i przyczyny radykalnych zachowań i zmian w życiu bohaterów.
Dlaczego wybrał pan akurat tę bohaterkę? W polskiej historii na pewno jest niejedna postać, która drastycznie zmieniła swoje przekonania.
- Nie znalazłem drugiej podobnej osoby. Całe kierownictwo Ministerstwa Bezpieczeństwa, czyli ci, którzy byli bezpośrednio odpowiedzialni za terror, prześladowania, szykany do końca życia trzymali się swoich poglądów. Tłumaczyli, że musieli tak postępować, ponieważ wierzyli, że dzięki systemowi socjalistycznemu ludzkość będzie żyła szczęśliwie, zniknie nędza, wyzysk i nierówność. A że w trakcie wybili komuś zęby czy wyrwali paznokcie... nie widzieli w tym nic złego.
- Brystygierowa mnie zafascynowała. Studiowała filozofię, zrobiła nawet doktorat i to nie byle gdzie, bo na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie wykładali najwybitniejsi wówczas filozofowie. Potem wyjechała do Paryża, studiowała na Sorbonie, ponoć pozowała dla Picassa, na co nie ma dowodów, ale są opowieści. Zastanowiło mnie, jaka musi być konstrukcja psychiczna osoby, która przy całej swojej inteligencji i szerokich horyzontach, postępowała tak jak Brystygierowa. I dlaczego potem zaczęła poszukiwania metafizyczne? Wcześniej wierzyła tylko w materialną rzeczywistość.
Wybrał pan cztery dni z jej życia, a nie na przykład cztery dekady...
- Film biograficzny mnie nie interesował, ale nie dlatego, że Brystygierowa to nie jest ciekawa postać. To po prostu inny gatunek i prawdę mówiąc, nie przepadam za nim jako widz.
Część tego, co widzimy na ekranie to fikcja literacka, część to fakty. Jak wyglądał proces dokumentacji do filmu?
- Korzystałem z wielu źródeł, nie dam rady wymienić choćby połowy. Na pewno były to materiały SB, które są złożone w IPN. Teczki samej Brystygierowej nie ma w ogóle, bo została zniszczona. Ale dotarłem do donosów lub informacji na jej temat w innych dokumentach. Oglądałem też film Ignacego Szczepańskiego "Świat Luny", w którym wypowiadają się ci, którzy ją osobiście znali - Włodzimierz Sokorski, Kazimierz Koźniewski, Zygmunt Kałużyński.
Czy do spotkania Brystygierowej z Prymasem Wyszyńskim, które jest punktem wyjścia "Zaćmy", doszło?
- Nie mam dowodów, ale w 1962 roku Prymas przez pewien czas mieszkał w Laskach, a w tym czasie przebywała tam Brystygierowa. Ich drogi musiały się przeciąć.
Opowiedział pan "Zaćmę" z punktu widzenia bohaterki, którą nachodzą wspomnienia i wizje - na dobrą sprawę nie wiadomo, co jest rzeczywiste, a co jest wytworem jej umysłu. Dlaczego zdecydował się pan na taką formę?
- Przedstawienie wydarzeń z punktu widzenia bohatera, to zawsze dobra formuła opowiadania. Widz łatwiej utożsamia się z postacią, kibicuje jej, nawet jeśli jest to postać negatywna, co potwierdzili psychologowie. Podobną technikę zastosowałem w "Przesłuchaniu".
Skoro o tym filmie mowa - grana przez Krystynę Jandę Tonia to jedna z najciekawszych, najmocniejszych postaci kobiecych w polskim kinie. Julia Brystygierowa, w którą wciela się Maria Mamona - też jest bohaterką nieoczywistą, zaskakującą i psychicznie zniuansowaną. Jest pan jednym z niewielu reżyserów, którzy tworzą tak ciekawe postacie kobiet w polskim kinie.
- Kobiety wydają mi się ciekawszymi postaciami niż mężczyźni. Zrozumiałem to przy "Przesłuchaniu". Mogłem przecież tamten film zrobić o aresztowaniu AK-owca, na co wielu mnie zresztą namawiało. Facet ma niewielki repertuar zachowań: może być bohaterem albo się poddać. A kobieta... ona może udawać, że uwodzi oficera śledczego, żartować z nim, rozpłakać się i być przy tym wszystkim urocza, by potem zrobić się twarda i nieustępliwa. Brystygierowa w "Zaćmie" oczywiście nie jest miękka ani słodka. Z jednej strony jest miłą, kulturalną i elegancką kobietą, która mówi rzeczy mądre oraz świadczące o jej wrażliwości, a z drugiej strony potrafi podejść do informatora SB i zmieszać go z błotem. Gdyby facet coś takiego zrobił, byłoby to banalne.
Brystygierową gra Maria Mamona, która na ekranie jest nie do poznania. Jak wpadł pan na ten pomysł obsadowy?
- Pamiętam Marysię jeszcze z dawnych czasów, gdy nie znaliśmy się osobiście. Miała w sobie coś, co ją wyróżniało spośród innych aktorów. Myślę, że nie widziano w niej potencjału, który niewątpliwie posiada. W Polsce rzadko się myśli o charakteryzacji i transformacji aktorów do ról. Tymczasem w kinie amerykańskim aktorzy częściej przechodzą metamorfozę i nie mówię tu o totalnej zmianie, jaką przeszła choćby Meryl Streep, aby upodobnić się do Margaret Thatcher. Marysia dzięki ciemnym szkłom kontaktowym i perukom zmieniła się z uśmiechniętej blondynki w kompletnie inną osobę. Ma też coś innego, co było ważne przy tej roli - inteligencję. Brystygierowa była intelektualistką, bardzo dużo czytała, znała się na muzyce. Aktorka, która jest bardziej intuicyjna, by tej roli dobrze nie zagrała. Widzowie by jej nie uwierzyli.
W grupie pana najbliższych współpracowników jest kanadyjski kompozytor Shane Harvey, zrobił pan z nim ostatnie trzy filmy w Polsce.
- Znamy się z Shane'em prawie trzydzieści lat i pracowaliśmy przy pięciu filmach, dwóch pierwszych w Kanadzie. Tworzenie ścieżki dźwiękowej do "Zaćmy" było trudniejsze niż do poprzednich filmów, bo długo się zastanawiałem, jakiej muzyki potrzebuję. Na pewno chciałem uniknąć typowej muzyki kościelnej. Najpierw obejrzeliśmy razem film. Ponieważ on jest w Kanadzie, a ja w Polsce, łączyliśmy się przez Skype'a i na jednym komputerze oglądaliśmy film, a na drugim rozmawialiśmy. Film miał już timecode i mówiłem Shane'owi że na przykład w piętnastej minucie ma być cisza, a w czterdziestej potrzebuję mocny akcent.
W pana ekipie znaleźli się też polscy fachowcy światowej klasy - scenograf Andrzej Haliński i operator Arkadiusz Tomiak.
- Ich obu też znam od lat. Andrzej świetnie spełnił swoją funkcję, wspaniale stworzył jedną z najważniejszych dekoracji - kaplicę, która jest jednocześnie salą rekolekcyjną. Zależało nam na tym, żeby to miejsce nie było zbyt kościelne, ale jednocześnie miało wyraźne elementy religijne. Z kolei Arek Tomiak po przeczytaniu scenariusza szukał pomysłu, jak film powinien być sfotografowany, żeby wydobyć z tekstu wszystkie sensy i stworzyć niepowtarzalny charakter. On potrafi z prostego półzbliżenia i lekkiego światła zrobić rewelacyjny obrazek.