Rynsztok mnie nie interesuje
Ludzie, kiedy czują się anonimowi i bezkarni, odczuwają potrzebę plucia na innych. Głównie na tych, którzy coś osiągnęli, zostali docenieni, są lubiani - opowiada Katarzyna Skrzynecka.
Potrafi Pani w życiu grać?
Zawód aktora zostawiam razem ze strojem na wieszaku w teatrze. Nigdy nie przenoszę swojej pracy scenicznej do życia prywatnego. Wręcz śmieję się w duszy, że nie potrafię grać w codziennym życiu. Nie potrafię kłamać. Wcześniej czy później wykładam się i wszystko wychodzi na jaw.
Czyli jest Pani bezpośrednia?
Tak. Jeżeli mam do kogoś zastrzeżenia, to mówię mu prosto w oczy. To uczciwsze. Nie robię tego publicznie, ale w cztery oczy. Nie umiem być człowiekiem fałszywym, ani dwulicowym.
Jak Pani odpoczywa od obowiązków?
Latem umawiam się z przyjaciółmi na wypady rowerowe. A zimą kocham narty. Niestety, na białe szaleństwo udaje mi się wygospodarować jedynie kilkanaście dni w roku. Wtedy wyłączam telefony i nie ma mnie dla nikogo. Jest tylko śnieg, słońce, góry. Na pięknym stoku narciarskim mam wrażenie, że rosną mi skrzydła.
Zejdźmy na ziemię. Kiedyś widziałem Panią w jednej z galerii. Lubi Pani robić zakupy?
Nie. Zakupy robię w pośpiechu i wtedy, gdy naprawdę czegoś potrzebuję. Centra handlowe są wygodne, można kupić ubranie, czy prezent... Jednak nie jestem maniaczką zakupów, ani kupowania drogich kreacji.
Kończy się kolejna edycja "Tańca z gwiazdami", którą współprowadzi Pani z Piotrem Gąsowskim. Piotr okazał się lepszym partnerem niż wcześniej Hubert Urbański?
Tego nie da się porównać. Hubert jest znakomitym prowadzącym, Piotr jest równie znakomity. Każdy z chłopaków ma swój styl.
Ale muszą się czymś różnić...
Hubert występował w roli wuja, który nie potrafi postawić kroku na parkiecie. Miał zawsze bardzo błyskotliwe poczucie humoru. Piotr jest jajcarzem, jest szalenie bezpośredni.
Z Piotrem jesteście prawie jak rodzina. Występujecie w programie, gracie w teatrze...
Tak naprawdę współpracujemy od dawna. Przez ponad trzy lata graliśmy główne role w musicalu "Chicago" w Warszawie. Później spotkaliśmy się w "Tańcu...". A teraz jesteśmy właśnie po premierze "Scen dla dorosłych" w warszawskim teatrze "Bajka".
Czyta Pani złośliwe komentarze o sobie w internecie?
Odpowiem krótko - rynsztok mnie nie interesuje. Ktoś mi kiedyś powiedział, że portale to nasz bezkarny wróg. Ja stwierdziłam, że trzeba spojrzeć mu w oczy. Zdarzyło mi się więc kilkakrotnie je zobaczyć.
I co Pani sądzi na ich temat?
Niestety portale internetowe budzą w ludziach najniższe i najpodlejsze instynkty. To dość przerażające zjawisko społeczne. Ludzie kiedy czują się anonimowi i bezkarni, odczuwają potrzebę plucia na innych. Głównie na tych, którzy coś osiągnęli, zostali docenieni, są lubiani. Im więcej można się wyżyć i naubliżać takim osobom, tym większą przyjemność sprawia to internautom. To przerażające, groza człowieka ogarnia. Lepiej tam nie zaglądać. Wolałabym żyć w nieświadomości i sądzić, że ludzie są piękni i dobrzy.
Często korzysta Pani z komputera?
Nie jestem zbytnio jego miłośniczką. Potrzebny mi jest do obróbki dźwięku, montażu piosenek, opracowaniem zdjęć, czy strony internetowej. Internetu używam, kiedy naprawdę muszę - do korespondencji, wyszukania informacji encyklopedycznych.
A czyta Pani prasę na swój temat?
Przeglądam głównie te artykuły i wywiady, które były autoryzowane.
Prasa doniosła niedawno, że jest Pani zakochana?
Mogę powiedzieć tyle, że próbujemy poskładać swoje życie z kawałeczków. Czy nam się uda, nie wiadomo. Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat, wzajemnie sobie dobrze życzymy.
Rozmawiał Tomasz Piekarski / MWMEDIA