Roma Gąsiorowska: Na pełnych obrotach
Jest jedną z najbardziej zapracowanych polskich aktorek. Na ekranach kin goszczą już dwa filmy z jej udziałem: "Plan B", "Podatek od miłości", wkrótce wejdzie trzeci - "Serce nie sługa". Mało tego! Aktorka, która prowadzi własną szkołę aktorską i wychowuje razem z mężem Michałem Żurawskim dwójkę dzieci, 5-letniego Klemensa i 3-letnią Jadwigę, zaczęła pracę na planie serialu "Przyjaciółki".
Od pewnego czasu jesteś brunetką. Zmiana koloru włosów to kobiecy kaprys czy zawodowa konieczność?
Roma Gąsiorowska: - Jedno i drugie. Lubię zmieniać fryzury i często farbuję włosy. Jestem aktorką, która często eksperymentuje z wyglądem. Dbam o to, żeby postaci, które gram, były od siebie różne, zarówno pod względem charakteru, jak i wyglądu. Przez ostatni rok miałam kilka projektów filmowych jako blondynka: "Tarapaty", "Podatek od miłości", "Plan B". Przy każdym kolejnym projekcie szukałam z pionem charakteryzacji nowego rozwiązania, jeśli chodzi o włosy - a to opaska, a to przedziałek po boku i okulary, a to doczepy i fale... i możliwości przy tego typu fryzurze, jaką miałam, wyczerpały się.
- Do filmu "Serce nie sługa", którego premiera będzie w sierpniu, przyciemniłam nieco włosy, do ciemnego blondu. Później zdecydowałam się na drastyczne cięcie i obrzydliwe pasemka do projektu "Ciemno, prawie noc". Kolejnym krokiem było całkowite przyciemnienie do brązu, do roli w serialu "Przyjaciółki". To był cały proces mocno przemyślany pod względem charakter u postaci, które gram.
Dzieci nie są zdezorientowane, widząc tak różną mamę?
- Zupełnie nie. Zauważyły oczywiście różnicę i były zdziwione. Są jednak na tyle duże, że zauważają każdą zmianę. Często, kiedy mama wraca do domu w charakteryzacji, mówią, że pięknie wygląda m, albo pyta ją, jeśli im się coś nie zgadza, dlaczego to mam. Nie jestem mamą, która zawsze wygląda tak samo. Zdarza się, że dzieci wpadną do mnie na plan czy do teatru. Widzą jak mnie malują, stylizują i przebierają. Wiedzą, że zmiana wyglądu to element mojej i ich taty pracy. Moja córeczka czasami się bawi, że jest w pracy i się maluje. Ale spokojnie, prócz tego bawi się też w sklep, bibliotekę, biuro i inne zawody, ale najbardziej kocha balet. Dzieci wiedzą, kto to jest aktor i na czym polega jego zawód.
Zwłaszcza że ich tatuś też jest aktorem. Mało tego, razem prowadzicie szkołę aktorską. Jak żyje się takim dwóm artystycznym duchom pod wspólnym dachem?
- Myślę, że podobnie jak dwóm lekarzom, prawnikom lub innym osobom w związkach, gdzie oboje uprawiają ten sam zawód. Praca aktora jest specyficzna i niełatwa, wymagająca odpowiedniej dyscypliny i utrzymywania harmonii w stosunku do realnego życia. Myślę, że ciężko byłoby to znieść partnerowi spoza branży, który zajmu je się czymś całkiem innym. Jednym słowem, odbieram to in plus, że mój mąż rozumie, z czym się na co dzień zmagam i że ja rozumiem jego. Dodatkowo przyjemnym aspektem jest to, że przez ostatnie kilka lat obydwoje mamy wspaniałe wyzwania w pracy i cieszymy się nawzajem swoimi sukcesami. Trudniej byłoby, gdyby któreś z nas nie było docenione, ale na szczęście tak nie jest. Poza tym w wieloletnim związku najważniejsze jest chyba to, żeby dobrać się charakterologicznie i to, poza wspólnym zawodem, nam się udało. Jesteśmy bardzo do siebie podobni, mamy podobne temperamenty, marzenia i determinację. To nas zespala.
Twoja szkoła ma już kilka lat. Czy jesteś dumna, że udało ci się odnieść taki sukces?
- O tak, ogromnie cieszą mnie sukcesy moich absolwentów. Eliza Rycembel, zanim trafiła do Akademii Teatralnej, była w mojej szkole. To dzięki mojej interwencji, poniekąd, dostała szansę zagrania w filmie Ani Kazejak "Obietnica", który otworzył jej wiele dróg, teraz ma na koncie już kilka filmów. Ludwik Borkowski, też nasz absolwent, wziął udział w programie "Azja Express", zaangażowałam go do swojej własnej produkcji "W-arte! Impro Show", a teraz dostał rolę w anglojęzycznym filmie "The Coldest Game". Karolina Romuk-Wodoracka zagrała w krótkim metrażu, który w zeszłym roku trafił do konkursu w Cannes. Konrad Jałowiec gra w "Przyjaciółkach". Mayu Gralińska-Sakai dostała rolę w "M jak miłość", a Sylwia Nowak w "Na Wspólnej". To tylko namiastka sukcesów naszych absolwentów.
- Ruszam właśnie z kursem dla młodzieży od 10 do 18 lat, wzbogaciłam regularny tryb szkoły o warsztaty aktorskie, na które może przyjść osoba zainteresowana pogłębianiem swojego aktorskiego warsztatu, ale niechcąca brać udziału w regularnym kursie. Współpracuję z Gdyńską Szkołą Filmową, podczas wakacji planuję warsztaty wyjazdowe, zaczynam przygotowywać ofertę warsztatów w języku angielskim dla profesjonalistów, którzy chcą próbować swoich sił za granicą. To nieustający proces. Ale szkoła to tylko namiastka tego, co robię. Ponad rok temu zbudowałam własną Otwartą Przestrzeń Artystyczną: W-arte! To połączenie sztuki i biznesu, niezależne produkcje, art branding, kawiarnia ze sklepem, w którym można kupić dzieła młodych artystów oraz projektantów mody i designu. To wydarzenia we współpracy z ASP oraz nieskończone możliwości rozwoju.
Czego nauczyłaś się, prowadząc własny biznes?
- To taki rodzaj zobowiązania, które wymaga ode mnie dużej koncentracji i stanowczego czasem stanowiska. Tego musiałam się nauczyć - bycia szefem i bycia mniej, niż jestem z natury, empatyczną i ciepłą. Przez cały czas uczę się, jak dbać o interesy własne i swoich pracowników. Każdy kolejny miesiąc to dla mnie nauka, nie doświadczyłabym tego będąc tylko aktorką. W porównaniu z tym aktorstwo to bezpieczny, trochę odrealniony świat, w którym uprawiam poezję emocjonalną. Tworząc W-arte! kreuję własną niezależność, stoję mocno na ziemi, buduję swoją przyszłość zupełnie niepowiązaną z zawodem, przecieram nowe drogi, rzucam sobie wyzwania, ryzykuję, odnoszę sukcesy i nabieram doświadczenia na polach, o których aktorzy nie mają pojęcia. Mam satysfakcję, bo cały czas się rozwijam i zdobywam kolejne stopnie mistrzostwa na wielu polach.
Masz za sobą bardzo pracowity rok.
- To prawda, choć obecny też się tak zapowiada. Ale kiedy podejmowałam decyzje związane z własnym biznesem na taką skalę, wiedziałam, że tak będzie. Nie mam jednak w planach rezygnacji z aktorstwa, przeciwnie, gram bardzo dużo. Był moment, kiedy było mnie trochę mniej w kinie, ze względu na okres ciąży i połogu dwójki moich szkrabów, ale od kilku lat jestem już na pełnych obrotach. Do kin wszedł już "Podatek od miłości" Bartłomieja Ignaciuka i "Plan B" Kingi Dębskiej, a na premierę czeka "Serce nie sługa" Filipa Zylbera, gdzie gram główną rolę.
- Zaczęłam też kręcić serial "Przyjaciółki". Na stałe weszłam do obsady jako kolejna przyjaciółka - brunetka! Cieszę się, bo to dla mnie rzecz zupełnie nowa. Serial jest na antenie już jedenasty sezon, to duże zobowiązanie nie zawieść widzów, wchodząc do tak sprawdzonej i lubianej ekipy. Ten serial to dla mnie pozytywna odskocznia od wymagających zupełnie innego zaangażowania projektów W-arte! czy ostatniej pracy w Teatrze Soho przy spektaklu "Ości" Ignacego Karpowicza w reżyserii Pawła Miśkiewicza, gdzie jestem mocno eksploatowana emocjonalnie.
Sympatyczna ta przyjaciółka?
- Moja Wika? Różnie z nią bywa. Trochę namiesza, ale jest w tym ludzka. Mam nadzieję, że da się ją polubić.
Ewa Jaśkiewicz
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***